Trwa ładowanie...
recenzja
18-05-2015 10:49

Berlińczyk w Mieście Aniołów

Berlińczyk w Mieście AniołówŹródło: "__wlasne
dv3dxv3
dv3dxv3

Do niedawna patrząc na zawartość półek księgarskich z literaturą podróżniczą/reportażami krajoznawczymi, można było dojść do wniosku, że Niemcy nie są szczególnie skorzy do opisywania swoich wrażeń z zagranicznych wojaży. Bo właściwie prócz Wolfganga Büschera, którego serię reportaży podróżniczych wydano u nas stosunkowo niedawno, trudno sobie przypomnieć jakieś konkretne nazwiska, chyba żeby sięgnąć do nieco zapomnianej już dziś serii „Naokoło świata”, gdzie może znalazłoby się jeszcze jednego czy dwóch autorów zza Odry. Najwyraźniej jednak rzecz nie w braku chęci naszych zachodnich sąsiadów do opisywania swoich doświadczeń podróżniczych, lecz w tym, że po prostu mało takich opisów trafiało dotąd na nasze półki księgarskie.

W ciągu ostatnich kilku lat pojawiło się trochę nowych tytułów tłumaczonych z niemieckiego, w tym sympatyczne książki reportersko-wspomnieniowe Miriam Collee (W Chinach jedzą księżyc) i Anke Richter (Czym zadziwi strefa kiwi), a przede wszystkim pozycje systematycznie wydawane w serii Mundus Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego: w ubiegłym roku Pekin i Szanghaj: Dwie głowy chińskiego smoka Adriana Geigesa, Stambuł: Gdzie Europa spotyka Azję Kaia Strittmattera i Nowy Jork: Neurotyczna stolica świata Vereny Lueken, a teraz – Los Angeles: Single, gangi i zieloni piraci Rainera Streckera.

Autor tej ostatniej, w odróżnieniu od pozostałych wymienionych, nie jest dziennikarzem, lecz … aktorem, a swoje krajoznawcze doświadczenia zbierał podczas wyjazdu w sprawach zawodowych. Nie trzeba jednak przecież być fachowym reporterem, by umieć barwnie i ze swadą opisać to, co się widzi w odległych zakątkach kuli ziemskiej – jest już na to w literaturze dość dowodów.

Wydawać by się mogło, że nie ma tu mowy o zderzeniu dwóch różnych światów; Niemcy i Stany Zjednoczone reprezentują przecież tę samą kulturę Zachodu, ten sam wysoki stopień rozwoju cywilizacyjnego; zaszłości historyczne, na skutek których te dwa mocarstwa stanęły przeciwko sobie, nie oddaliły ich od siebie na tyle, by stworzyć między nimi trudną do pokonania przepaść; a teraz, gdy dzięki internetowym łączom można w każdej chwili wymieniać informacje i poglądy z ludźmi zza oceanu, powinna zniknąć ostatnia bariera w postaci potężnej odległości. A jednak berlińczyk może dostrzec w Mieście Aniołów wiele rzeczy i zjawisk, które go zadziwią, rozbawią czy zirytują; chwilami może się nawet poczuć, jakby się znalazł na innej planecie…

dv3dxv3

Weźmy chociażby coś, co można nazwać filozofią komunikacji: czy Europejczykowi mogłoby przyjść do głowy, że „gdy w pewnych miejscach idziesz piechotą, możesz się spodziewać, że niebawem zatrzyma się przy tobie jakiś samochód, a kierowca zapyta, czy nic ci się nie stało, czy nie potrzebujesz pomocy”? Albo, że w samochodzie powinno się znaleźć „urządzenie włączające telewizor natychmiast po zatrzymaniu auta”, by właściciel czuł się w nim jak w domu?

Weźmy kwestie kulinarne: nikogo raczej nie zaskoczy, że w takim tyglu narodowościowym, jakim jest Los Angeles (i każde inne większe amerykańskie miasto) powstają jak grzyby po deszczu placówki gastronomiczne specjalizujące się we wszystkich możliwych kuchniach świata. Niemieckiej także, czemu nie? Ale kto by się spodziewał, że knajpka pod jakże wymownym szyldem Wurstküche („kiełbasiana kuchnia”) będzie serwowała kiełbaski „z mango lub jabłkiem, boczkiem i cynamonem”?

Albo takie na przykład poczucie wspólnoty: może nie trzeba oczekiwać, że spotkany w obcym mieście rodak, mieszkający tam od wielu lat, zaraz weźmie człowieka w ramiona (w końcu Niemcy są jednak mniej wylewni od Słowian), ale przecież powinien przynajmniej pomóc, odpowiadając na parę pytań. A tymczasem… „może szybko udzielić wszelkich informacji. Ale to będzie kosztować. (…) Najbardziej opłaca się sześć godzin za dwieście dolarów każda (…)”.

Strecker opisuje swoje przygody w Los Angeles lekkim i swobodnym stylem, zdradzającym delikatne poczucie humoru. Choć nieprofesjonalista, zachowuje się przy tym, jak przystoi rasowemu reporterowi, starając się nie ogniskować całej uwagi czytelnika na sobie i uzupełniać własne reminiscencje solidną porcją wiedzy o historii miasta i ciekawostek z jego teraźniejszości, wraz z wykazem stron internetowych, gdzie mogą zdobyć więcej informacji zarówno ci, którzy zechcą w światowej stolicy rozrywki poszukać szczęścia, jak i ci, których zainteresowała ona tylko ze względów poznawczych. Jeśli więc nawet nie pomyśleliśmy o wyprawie na drugą półkulę, po tej lekturze łatwiej nam będzie odbyć ją w wyobraźni (w czym może pomóc zamieszczona na końcu książki lista filmów z akcją toczącą się w kalifornijskiej metropolii).

dv3dxv3
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dv3dxv3