"B.B.P.O. - Plaga żab, tom 4": Decydująca bitwa [RECENZJA]
- Gdzie ja do cholery jestem? – jęknąłem wyglądając przez zaparowane okno autobusu. Miałem wysiąść trzy przystanki wcześniej. Wszystko przez "B.B.P.O." i jego scenarzystów.
Oczywiście nie mam do nikogo pretensji. Nawet do siebie, bo z "B.B.P.O" po prostu tak jest. Siadasz i cię nie ma. Z najnowszym tomem spin-offu "Hellboya" jest jeszcze ten "problem", że to ostatni z cyklu, a premiera poprzedniego miała miejsce we wrześniu. Nic dziwnego, że napaliłem się na niego jak szczerbaty na suchary.
No dobrze, konkrety. Opasły tom zamyka czterotomowy cykl "Plaga żab" i większość wątków. Po zaginięciu Bena Daimio funkcjonariusze ruszają stoczyć decydującą bitwę z rasą antropopłazów. Na swojej drodze spotykają starych "znajomych", m.in. Memnana Saa, a poszukiwania agentki Liz rzucają ich aż na skute lodem obrzeża Rosji i do ojczyzny Herr Krausa.
Mignola i Arcudi mają rozmach jak diabli. Finał obfituje w spektakularne rozwałki i sceny apokalipsy, jakich próżno szukać w poprzednich albumach. Jednocześnie to stare dobre "B.B.P.O.", w jakim zdążyliśmy się zakochać. Porywający, pierwszorzędnie napisany gatunkowiec żywiący się grozą, proceduralem i czystej wody obyczajówką. Z genialnie odmalowanymi bohaterami, którym się kibicuje i współczuje. Za którymi się tęskni i do których chce się wracać. I w końcu dzięki którym można przymknąć oko na zbytni pośpiech scenarzystów w domykaniu niektórych wątków.
Najbliższa okazja, aby ponownie spotkać się Abe'em i resztą agentów Biura to kwiecień 2019. Wtedy do księgarń trafi "Piekło na ziemi", pierwsza część kolejnego cyklu "B.B.P.O.". To jednocześnie jedna z najlepszych, ale i najgorszych wiadomości. Choć z drugiej strony cztery miesiące to idealny czas na ponowne pochłonięcie dotychczasowych tomów. Oczywiście przy bardzo powściągliwym dawkowaniu.