"B.B.P.O. Plaga żab. Tom 2.": Żadnych rewolucyjnych zmian. I bardzo dobrze! [RECENZJA]
Przeprowadzka do nowej siedziby czy roszady personalne to codzienne bolączki nie tylko korposzczurów. Na własnej skórze przekonują się o tym pracownicy Biura Badań Paranormalnych i Obrony. I to w najmniej odpowiednim momencie.
B.B.P.O. ma pełne ręce roboty. Kult żab rozprzestrzenia się, a potwory z dnia na dzień stają się coraz bardziej zuchwałe i drapieżne. Na miejsce niszczonych przez agentów terenowych gniazd pojawiają się trzy kolejne. A najgorsze ma dopiero nadejść. Na bez mała 500 stronach Mike Mignola wspomagany przez Johna Arcudiego konsekwentnie rozwija wątek mistycznej plagi, która błyskawicznie rozlewa się na kolejne stany Ameryki Północnej.
Na domiar złego w organizacji zachodzą odczuwalne zmiany. Biuro zostaje przeniesione do nowej siedziby w Kolorado, a na czele zespołu staje powstały z martwych komandos Ben Daimio. Jego metody nie wszystkim przypadają do gustu. Zdaniem pirokinetyczki Liz ma on dodatkowo zgubny wpływ na homunkulusa Rogera, który po odejściu Hellboya podświadomie szuka silnego wzorca.
Lektura 2. tomu "Plagi żab" nie niesie z sobą żadnych rewolucyjnych zmian, a tym bardziej zaskoczeń. To wciąż bardzo solidna dawka świetnie napisanego mariażu grozy i sci-fi, któremu z pewnością przyklasnąłby sam Samotnik z Providance. Scenarzyści zgrabnie przeplatają wątki osobiste bohaterów z główną osią fabuły, przybierającej w tym tomie postać inwazyjnego horroru w duchu klasyków Romero czy Camerona.
Pod względem edytorskim i wizualnym opasły album prezentuje się wyśmienicie i w niczym nie ustępuje poprzednim tomom. Nadal dominuje uproszczona kreska naśladująca styl Mignoli, która, jak już zdążyliśmy się przekonać, idealnie zgrywa się z upiorną, ale też melancholijną treścią.
Fanów serii przekonywać nie muszę. Jeśli czytali poprzednie albumy, to na pewno połknęli bakcyla. Premiera trzeciej odsłony "B.B.P.O." już w sierpniu.