Druga część „owocowej” trylogii - mającej w zamyśle autorki ukazać wycinek panoramy charakterów i postaw młodych Polek, wchodzących w dorosłe życie w początkach XXI wieku – wypadła cokolwiek słabiej od poprzedniej, sprawiając wrażenie pisanej w pośpiechu i dostosowywanej na siłę do konwencji literackiej Dziennika Bridget Jones.
Tematem jej jest (ukazany w wyjątkowo krzywym zwierciadle) dzień powszedni studentów krakowskich uczelni. Nietrudno wyodrębnić w nim kilka zasługujących na skarykaturowanie motywów: absurdalnie pojmowane współzawodnictwo; snobowanie się na tzw. „artystyczną duszę”; wścibstwo i pazerność właścicieli kwater odnajmowanych studentom; rozbieżność między zawartością podręczników tworzonych przez psychologa-naukowca a jego podejściem do funkcjonowania własnej rodziny...
Odpowiednie ich opracowanie mogłoby stanowić kanwę niejednej nawet dobrej powieści. Jednakże usilne dążenie do uczynienia książki przede wszystkim zabawną – poprzez nadawanie kierunkom studiów „wymownych” nazw, skrytych pod równie znaczącymi akronimami („SNOB”, „PAPKA”), a wymienianym w tekście postaciom naukowców nazwisk w rodzaju „Neuron” czy „Szarakomórka”, poprzez niewiarygodne mnożenie komicznych sytuacji – daje efekt nieoczekiwany: zamiast śmieszyć – drażni, i odbiera nastrój wiarygodności całej obyczajowej warstwie powieści.
Ta zresztą ukazuje obraz przerażający: społeczność młodych ludzi pochodzących przeważnie z rozbitych lub dysfunkcyjnych rodzin, niemających skonkretyzowanych zainteresowań ani planów życiowych, większość swojego czasu wypełniających imprezami i dialogami o niczym. Notabene dialogi są jedną ze słabszych stron powieści; można jeszcze uwierzyć, że ojciec-dziwak wygłasza pod adresem córki kwestię: „i ty, Wisławo, wśród nich!”, ale kto wyobraża sobie wykładowcę, który zwraca się do studentów: „studentko Matulo”, „bezczelna właścicielko frywolnej fryzury”, „wy plewy z piątego rzędu”? Z jakiego języka zaczerpnęła autorka słowo „nypać”?
W masie pozornych śmiesznostek i pustych słówek ginie jeden z najlepszych drugoplanowych wątków: tragikomiczna historia młodego medyka, którego rojenia o szczytnym powołaniu lekarskim zostają wdeptane w ziemię, sprowadzone do prymitywnej walki o byt; jeśli chce przetrwać, wrażliwość i staranność musi zastąpić cynizmem i bezduszną rutyną...
Lektura Cierpkości wiśni powoduje u czytelnika reakcje podobne do tych, które swego czasu wzbudzał pan Twardowski u publiki zebranej w karczmie: mało wymagającego - śmieszy, mało wnikliwego - tumani, łatwowiernego – może przestraszyć. Od dobrej literatury – także popularnej! – chciałoby się wymagać czegoś więcej...