Po trzynastym, bardzo kiepskim tomie serialu „Baśnie”, kolejny odcinek autorskiej serii Billa Willinghama wypada o niebo lepiej. „Wiedźmy” to powrót do codzienności Baśniowców, którzy przegnani z Baśnigrodu żyją na Farmie. Aktualny tom zawiera aż 7 oryginalnych zeszytów (od numeru 86 do numer 93), całość prezentuje się jak opasłe, prawie 200 stronicowe tomiszcze. Sporo czytania i sporo oglądania.
Moc Mrocznego wzrasta z każdym mijającym dniem. Na gruzach dawnej siedziby Baśniowców buduje on swoje nowe włości. Oczywiście wciąż myśli, jak doprowadzić do upadku pozostających jeszcze przy życiu wrogów. Przebywający na Farmie także zastanawiają się nad możliwością zdezintegrowania antagonisty oraz odbicia dawnych posiadłości. Nie jest to łatwe zadanie, dlatego zwracają się oni o pomoc do tytułowych wiedźm.
W recenzowanym albumie scenarzysta postawił na różnorodność opowiadanych historii. Obok wspomnianego powyżej epizodu związanego z arcywrogiem i wiedźmami, mamy okazję zapoznać się z przeszłością Mrocznego, historią jego poskromienia i zamknięcia na kilka wieków w wielkiej kamiennej trumnie przez zakon magów, którzy zwali się Pudłacze. Willingham na chwilę przenosi nas także do królestwa Muchołapa, by przedstawić swoje rozważania dotyczące pierwotnej natury trolli. Dodatkowym smaczkiem jest zabawna opowieść o tym, jak Bufkin (latająca niebieska małpa) mianuje się generałem i na czele „armii” składającej się z głowy Franka (a.k.a. Frankensteina), maciupeńkich Jęczmiennych Dziewcząt oraz szczątków dawnych Drewnianych Żołnierzyków walczy z Babą Jagą. Ta opowieść pokazuje, że czytanie książek do czegoś się w życiu przydaje.
Rozmach narracyjny przypomina nam, dlaczego serial zgarnął tyle nagród i dlaczego jest tak ceniony przez czytelników. Willingham świetnie żongluje swoimi bohaterami. Starzy, z którymi już się opatrzyliśmy, przesuwają się na dalszy plan (jak to ma miejsce z Bigbym, Śnieżką czy Różą Czerwoną), a postaci drugoplanowe (lub nawet dalsze) nagle dostają swoje pięć minut i brylują w blasku reflektorów.
„Wiedźmy” to jeden z lepszych tomów w serii. Uważam, że plasuje się gdzieś tak na trzecim miejscu za „Marszem drewnianych żołnierzyków” i „Kronikami miłosnymi”. Dawno nie mieliśmy okazji czytać tak zajmującej fabuły. Scenarzysta przypomniał sobie, jak pisać, aby było ciekawie, różnorodnie i trochę strasznie. Co prawda ostateczna konfrontacja Mrocznego i Baśniwców dopiero się rozegra, ale przygrywka do bitwy rozbrzmiewa coraz głośniej.