Jest to trzecia (niniejszym proszę o więcej!!!), po Bajkach dla czarnej owcy i Bajkach dla starego konia książka Omara Sangare z „bajkowego” cyklu, zawierająca tym razem trzydzieści dwa opowiadania. Mimo niewielkich rozmiarów (niestety tylko pięćdziesiąt trzy strony), jest to naprawdę Wielka Książka. Choć tematy opowiadań są różne, wszystkie one mają ze sobą coś wspólnego – słowo. To ono jest tu najważniejsze. W każdej linijce tekstu widać ogrom pracy autora, każdy wyraz jest starannie przemyślany i z precyzją dobrany, nie ma żadnego zbędnego, wszystkie do siebie pasują tworząc literackie perełki.
Jestem pod ogromnym wrażeniem łatwości, z jaką autor operuje językiem, a sposób przedstawienia zwykłych z pozoru zdarzeń nie pozostawia ani cienia wątpliwości co do talentu Omara Sangare. Styl jest lekki, pomysły i rozwiązania bardzo nowatorskie, a jedyny problem polega na tym, że moje umiejętności nie pozwalają mi napisać nawet w części tego, co o tej książce chciałabym napisać i to w sposób na jaki ona zasługuje. Zresztą, to chyba nawet dobrze, bo te opowiadania nie zostały stworzone po to, by o nich pisać, ale po to, by je przeczytać i poczuć „na własnej skórze” ich urok i moc.
Nie mogę wyjść z podziwu, że w tak niewielkich rozmiarach literackich udało się umieścić tyle bogatej treści, błyskotliwych pomysłów, spostrzeżeń i przemyśleń, wyobraźni, ironii i zaskakującej puenty. Że ze zwykłych, codziennych, zdawałoby się pozbawionych głębszego sensu wydarzeń, Omar Sangare potrafił stworzyć Wydarzenie, sprowokować do refleksji, rozbawić do łez i oczarować. Opowiadania są bardzo plastyczne, a brak znaków interpunkcyjnych, choć z początku może drażnić, pozwala na wiele możliwości własnej interpretacji historyjek zawartych w książce i coraz to nowej zabawy z tym, co się właśnie czyta. „W tej książce znajdziesz tyle książek, ile razy ją przeczytasz” – zachęca redakcyjne streszczenie. Nieprawdopodobne? A jednak możliwe. Spróbujcie sami!