Wprawdzie Polska była określana przedmurzem chrześcijańskiej Europy, ale również Węgrzy musieli stawić czoło Imperium Osmańskiemu, które zagarniało kolejne ziemie Starego Kontynentu. Historia zaś doświadczyła kraj naszych bratanków boleśniej niż Rzeczpospolitą Obojga Narodów, gdyż niedługo po przegranej w 1526 roku bitwie pod Mohaczem Węgry zostały podzielone na trzy części: zachodnią pod władzą Habsburgów, zależne od Wysokiej Porty Księstwo Siedmiogrodu oraz prowincję turecką ze stolicą w Budzie. To właśnie głównie na tym ostatnim obszarze, w Peczu i jego okolicach toczy się akcja „Tureckiego lustra”, tyle że Viktor Horvath daje czytelnikom możliwość poznania szesnastowiecznych zmagań węgiersko-tureckich z nietypowej perspektywy.
Narratorem a zarazem głównym bohaterem powieści jest bowiem Isa - przybrany syn sandżakbeja Peczu. Dla młodego muzułmanina, który spędził wczesne dzieciństwo w Stambule, mowa i obyczaje mieszkańców podbitych terenów wydają się nie tylko dziwaczne, lecz wręcz barbarzyńskie i bezbożne... Z kolei oczywiste jest, że dla polskich - podobnie jak dla węgierskich - czytelników szokujące będą stwierdzenia Isy, jakoby tureccy najeźdźcy wprowadzając własne porządki na zdobytych obszarach, zapewniali im prawdziwy awans cywilizacyjny.
Niewątpliwie czasy przedstawione w „Tureckim lustrze” nie były spokojne. W trakcie lektury możemy się przekonać, że w Imperium Osmańskim nawet wysocy dostojnicy nie mogli być pewni swej pozycji a nawet życia, gdyż wszystko było tam zależne od zmiennej woli sułtana. Z kolei europejscy władcy ciągle rywalizowali ze sobą o wpływy, a chrześcijanie toczyli miedzy sobą niezrozumiałe dla muzułmanów spory religijne. Co kilka lub kilkanaście lat wznawiano działania wojenne, a nawet w okresie pokoju łupieżcze wyprawy na terytorium wroga nie należały do rzadkości. Jeżeli do tego burzliwego okresu dziejów Węgier dodać wybuchowy temperament głównego bohatera (który niejednokrotnie wpędzał go w kłopoty), to w efekcie z wypiekami na twarzy możemy śledzić cały ciąg emocjonujących przygód Isy. Nie zabrakło tutaj ani pałacowych intryg, ani wojennych potyczek, ani miłosnych uniesień, a nawet znalazło się miejsce na odrobinę niesamowitości.
Na kartach powieści pojawia się także wiele zapadających w pamięć postaci drugoplanowych - jak choćby będący synem namiestnika Węgier przywódca rozbójników z Kantavaru Antonio Gritti, szalony budowniczy Iskander czy budzący przerażenie swym wyglądem Aztek Huaraka, za których sprawą cała historia staje się jeszcze bardziej niezwykła.
Nie ma więc nic dziwnego w tym, że barwna fabuła wciąga nas bez reszty, ale trzeba jeszcze dodać, że Viktor Horvath oczarowuje czytelników nie tylko trzymającą w napięciu i wartko toczącą się akcją, lecz także językiem, jakim napisana jest książka. W „Tureckim lustrze” otrzymujemy bowiem opowieść w iście bliskowschodnim stylu, ponieważ Isa relacjonując zdarzenia, w których uczestniczył, pełnymi garściami korzysta z wyszukanych metafor, cytatów z Koranu, a także przytacza zasłyszane od piastunki historie o swych przodkach, w których możemy odnaleźć motywy znane z „Księgi tysiąca i jednej nocy”. Wszystko to sprawia, że nawet jeśli nie jesteśmy w stanie wyłapać wszystkich smaczków (choćby z powodu nieznajomości niezwykle popularnych u naszych bratanków „Gwiazd Egeru” Gezy Gardonyiego), na które zwraca tłumaczka w zamieszczonym na końcu książki tekście, to z prawdziwą przyjemnością zanurzamy się w świecie wykreowanym przez Viktora Horvatha.