Siedemnasty tom cyklu powieściowego? I to nie sagi historyczno-obyczajowej czy fantasy, gdzie na przestrzeni czasu mogą się wielokrotnie zmienić realia i bohaterowie, a i tak istnieje lekkie ryzyko znużenia czytelnika powtarzającymi się chwytami i wzorcami? Na palcach można by policzyć autorów, którym udaje się dociągnąć tak daleko w oparciu o jedną tylko postać i niejako przypisany do niej typ intrygi. Najlepiej wychodzi to twórcom kryminałów i thrillerów, najprawdopodobniej dlatego, że ilość i stopień skomplikowania czynów przestępczych są wręcz nieograniczone (o czym można się przekonać, studiując choćby zawartość portali informacyjnych). Ale nawet mistrzyni nad mistrzami, lady Agatha Christie , od czasu do czasu zamiast genialnego i zabawnego zarazem Herculesa Poirota podstawiała wścibską pannę Marple, a ją z kolei zastępowała Tommym i Tuppencem. Lee Child i tego unika; skoro powołał do życia Jacka Reachera – bohatera będącego w
pewnym sensie antybohaterem (przynajmniej z punktu widzenia jego rodaków, bo przecież obywatel amerykański bez stałego zameldowania, bez ważnego paszportu i prawa jazdy, niedążący do stabilizacji materialnej ani emocjonalnej, toż to jakieś kuriozum, istna zgroza!) – jest mu wierny na dobre i na złe, i nie ustanie w wysiłkach urozmaicania jego ścieżki życia, aż… No właśnie: „aż” co? Bo przecież Jack jest już po pięćdziesiątce i nawet jeśli jego szczególny tryb życia sprzyja utrzymaniu ponadprzeciętnej kondycji, kiedyś w końcu zesłabnie wzrok, słuch, pewność ręki – a wtedy co, śmierć z ręki jakiegoś trzeciorzędnego gangstera czy samotna i gorzka starość w przytułku dla bezdomnych?
Nie uprzedzajmy jednak wydarzeń, bo na razie Jack jest w doskonałej formie. Mimo solidnie obitej twarzy nie zamierza przycupnąć w kącie liżąc rany, lecz w sobie tylko znanym celu zmierza do Wirginii. Wyglądając tak, jak wygląda (mniejsza już o prawie dwa metry wzrostu i plus minus cetnar wagi, ale ta sponiewierana odzież i pokiereszowane oblicze!), niewielkie ma szanse, by któryś z przejeżdżających kierowców miłosiernie zaproponował mu podwózkę. A jednak w końcu okazja się nadarza i Reacher zostaje pasażerem sfatygowanego chevroleta, którym wraca ze szkolenia, czy może dopiero na takowe zmierza, trójka pracowników jakiejś firmy. Nie boją się olbrzyma o aparycji sugerującej notoryczne kolizje z prawem, ba, szczodrze częstują go wodą mineralną, aspiryną, a nawet proponują mu zajęcie miejsca za kierownicą, nie zrażając się jego oświadczeniem o niezbyt wygórowanych kwalifikacjach w tym zakresie. Jack już przeczuwa, że coś jest nie tak… a kiedy już uda mu się dociec, co to takiego, stanie w obliczu podwójnego
zagrożenia. I minie trochę czasu, zanim się dowie, w jaki sposób jego odkrycie wiąże się ze sprawą zabójstwa w małym miasteczku w Nebrasce, mozolnie rozwiązywaną przez miejscowego szeryfa i agentkę FBI Julię Sorenson…
Czytelnik ma sposobność wpaść na to powiązanie nieco wcześniej, ale przecież Child jest mistrzem zakamuflowanych intryg i zmyłkowych sygnałów! Więc jeśli coś wydaje się czarne, wcale nie znaczy to, że ostatecznie nie okaże się szare albo pasiaste; jeśli po kwadransie czytania sądzimy, że wszystko już wiemy, nie doceniliśmy sprytu autora, zamierzającego ujawnić, co trzeba, dopiero przed samym błyskotliwym finałem. A w tym finale – to w zasadzie jedyne, czego możemy być pewni – Jack po raz kolejny przejdzie sam siebie (choć ofiar nie da się jednak uniknąć), skłaniając nas do spekulacji, czy przypadkiem kiedyś się nie okaże, że jest on udatnie zamaskowanym cyborgiem, sprowadzonym ukradkiem na Ziemię z systemu planetarnego Alfy Skorpiona. Ale żarty na bok; to, że wybitnie uzdolnieni samozwańczy stróże sprawiedliwości nie paradują tuzinami po ulicach, nie znaczy wszak, że raz na jakiś czas jeden taki nie może się pojawić. Choćby tylko dla ukontentowania czytelników. Nieważne, czy się zwie Robin Hood, don Diego de
la Vega vel Zorro, czy na przykład Jack Reacher.
Chapeau bas, Mr Child, i prosimy o bis (czyli o tom osiemnasty!).