“Kapitan Marvel! Mary Marvel! Marvel Junior! I jeszcze Wujaszek Marvel? Je*śli pojawią się Dzieciak Marvel, Niemowlę Marvel i Płód Marvel to ja wysiadam!”. Reakcja Gara, członka Doom Patrol i Teen Titans, na widok rodzinki Shazama, to najlepsze podsumowanie szaleństwa, jakie na kartach „Kryzysu na nieskończonych ziemiach” rozpętali Marv Wolfman i George P*érez.
Czasami sprawy zajdą tak daleko, że zamiast naprawiać, lepiej spuścić bombę i na dymiących zgliszczach zacząć wszystko od nowa. I z takiego właśnie założenia wyszedł utalentowany duet. Wydana w 1985 roku 12-zeszytowa seria miała być lekarstwem na problemy, z jakimi od dłuższego czasu borykało się DC Comics. Przez dziesięciolecia działalności wydawnictwa zastępy scenarzystów płodziły kolejnych superbohaterów, łotrów, alternatywne światy oraz ich warianty, często nie bacząc na dokonania poprzedników, a tym samym spójność uniwersum i wynikające z tego fabularne dysonanse. Jednym słowem powstał wielki chaos, na który nie dało się dłużej przymykać oka. Dodatkowo oficyna miała trudności z dotarciem do nowego pokolenia młodych odbiorców, niemogących połapać się w zależnościach panujących w ofercie koncernu. Dziś, w czasach kiedy wiadomości o zgonach nawet najbardziej ikonicznych postaci (vide Alfred w „Injustice: Gods Among Us — Year Five”) czy fabularnych hołupcach wywracających do góry nogami obrazkowe uniwersa
(„DC Rebirth”) mało kogo dziwią, „Kryzys na nieskończonych ziemiach” jawi się jako banał. Jednak w połowie lat 80. czytelnicy patrząc na śmierć Supergirl czy Flasha byli świadkami czegoś niebywałego. Systematyzując komiksową spuściznę autorzy rękoma diabolicznego Anty-Monitora bez litości anihilowali kolejne Ziemie, pozbywając się tłumów zbędnych w ich mniemaniu bohaterów. Tym samym przygotowując grunt pod historie przeznaczone dla nowego pokolenia dzieciaków, aby, jak tłumaczy we wstępie scenarzysta, „umożliwić im bezbolesne wejście w komiksowy świat”.
31 lat późnej, kiedy w końcu „Kryzys” doczekał się polskiej edycji, rozmach epopei Wolfmana nadal wprawia w zdumienie, a przebijającego się przez opasły tom czytelnika ani na chwilę nie opuszcza poczucie obcowania z WIELKĄ historią i wydarzeniami najwyższej rangi. Kolosalne wrażenie robią zarówno misternie utkana intryga, czerpiąca z całego dorobku DC, jak i obłędne ilustracje Pereza, wspomaganego przez sztab artystów odpowiedzialnych za tusz i kolory. Jego ekstrawaganckie kadrowanie, formalne eksperymenty, obsesja detalu i ekstatyczne, ocierające się o mistycyzm wizje kosmicznych kataklizmów sprawiają, że lektura „Kryzysu” może okazać się dla części przeżyciem estetycznym najwyższej rangi. Próbie czasu z kolei nie oparł się zdecydowanie archaiczny styl opowiadania Wolfmana, korzeniami mocno tkwiący w dokonaniach jego czcigodnych poprzedników. Ściany tekstu, pierwszo i trzecioosobowa narracja opisująca każdy ruch i myśl bohaterów, ciągłe retrospekcje oraz niekończące się dopowiedzenia dla mniej obytego
odbiorcy mogą okazać się trudnym orzechem do zgryzienia. Uczucie przytłoczenia z pewnością wywoła również obecność setek, w większości anonimowych postaci, znanych tylko największym znawcom historii wydawnictwa. Na osłodę pozostaje bezpretensjonalny humor i komizm sytuacyjny, po który twórcy na szczęście sięgają dosyć często (np. scena, kiedy w posiadłości Bruce’a Wayne’a pojawia się plemię jaskiniowców)
, tym samym rozbrajając patos serwowany w nieprzyzwoitych dawkach.
Komiks Wolfmana-Péreza uchodzi dziś z jednej strony za modelowy przykład udanego sprzężenia artystyczno-biznesowego, z drugiej dla współczesnego odbiorcy stanowi przede wszystkim encyklopedię niezwykle ważnej gałęzi popkultury. Wydany w ramach serii DC Deluxe „Kryzys na nieskończonych ziemiach”, mimo wad wynikających z czasów, w jakich powstawał, dla miłośników medium to jazda obowiązkowa. Do zakupu przekonuje również wydanie – powiększony format, twarda oprawa z obwolutą, posłowie Kamila Śmiałkowskiego oraz fura dodatków w postaci szkiców, listów i fragmentów scenariusza.