Secesyjny budynek pomalowany był na kolor spalonej ochry. Leżał na górnym Ostermalm, przy jednej z tych schludnych uliczek, gdzie wszystkie samochody błyszczą, a każda staruszka trzyma na smyczy małego białego pieska. Wejście było oczywiście wspaniałe: marmurowa podłoga, drzwi z fasetowanym szkłem, winda w buku i mosiądzu, marmurkowane ściany w ciepłej żółtej tonacji, witraż z arabeską w dużym oknie wychodzącym na podwórze. Podłogę od samej bramy oraz schody przykrywał gruby zielony chodnik. Annika miała wrażenie, że stoi przed hotelem "Grand". Rodzina Furhage-Milander mieszkała na ostatnim piętrze.
- Musimy podejść do tego z dużym wyczuciem - szepnęła Annika do Henrikssona i nacisnęła dzwonek. Akord pięciu dźwięków rozbrzmiał gdzieś w głębi.
Drzwi otworzyły się natychmiast, jakby mężczyzna czekał tuż za nimi. Annika nie rozpoznała go, nie widziała go wcześniej nawet na zdjęciu. Christina Furhage nie miała w zwyczaju pokazywać się w towarzystwie męża. Bertil Milander był szary na twarzy, oczy miał podkrążone. Nie ogolił się.
- Wejdźcie - powiedział tylko.
Odwrócił się i poszedł prosto do dużego salonu. Plecy pod brązową marynarką miał zgarbione, Annikę uderzyło, że sprawiał wrażenie bardzo starego. Zdjęli płaszcze i buty, fotograf przewiesił sobie przez ramię leicę, resztę sprzętu zostawił koło szatki na obuwie. Stopy Anniki zanurzyły się w grubym dywanie. Ubezpieczenie takiego mieszkania z pewnością kosztowało majątek.
Gospodarz usiadł na kanapie, Annika z fotografem zajęli miejsce na drugiej, stojącej naprzeciwko. Annika wyciągnęła notes i ołówek.
- Jesteśmy tutaj głównie po to, żeby słuchać - zaczęła cicho Annika. -
Jeśli chce pan o czymś opowiedzieć, chce pan, żebyśmy coś napisali, weźmiemy to pod uwagę.
Bertil Milander spojrzał w doł na swoje splecione ręce i bezgłośnie się rozpłakał. Henriksson zwilżył językiem wargi.
- Proszę opowiedzieć o Christinie - podsunęła Annika.
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni spodni haftowaną chustkę, w którą starannie wyczyścił nos. Potem schował ją i głęboko westchnął.
- Christina była najwspanialszym człowiekiem, jakiego spotkałem w życiu. Całkowicie wyjątkowym. nie było rzeczy, z którą nie potrafiłaby sobie poradzić. Życie z taką kobietą...
Ponownie wyjął chustkę i wyczyścił nos.
- ...było codzienną przygodą. Ona troszczyła się o wszystko w domu. Jedzenie, sprzątanie, przyjęcia, pranie, budżet domowy, opieka nad córką, wszystkim się zajmowała...
Mężczyzna przerwał i zastanawiał się nad tym co powiedział. Sprawiał wrażenie, jakby nagle dotarło do niego znaczenie tych słów. Spojrzał na swoją chustkę.
- Chciałby pan opowiedzieć, jak się spotkaliście? - zapytała Annika tylko po to, żeby coś powiedzieć. Ale mężczyzna jakby jej nie słyszał.
- Sztokholm nie dostałby igrzysk, gdyby nie Christina. To ona owinęła sobie Samarancha wokół małego palca. Przygotowała organizację całej kampanii i osiągnęła cel. Potem chcieli się jej pozbyć i zrobić kogoś innego przewodniczącym komitetu olimpijskiego w Sztokholmie, ale się nie dało. Uświadomili sobie, że nikt inny nie poradziłby sobie na tym stanowisku.
Annika notowała słowa mężczyzny, ale była skonsternowana. Zetknęła się z wieloma ludźmi w szoku, na miejscu morderstwa czy wypadku samochodowego, i wiedziała, że potrafią reagować dziwnie, wręcz irracjonalnie ale Bertil Milander nie przypominał rozpaczającego męża. Raczej pogrążonego w żałobie pracownika.
- Ile lat ma państwa córka?
- Została wybrana kobietą roku przez to amerykańskie czasopismo, jak ono się nazywało...? Była kobietą roku. Była kobietą całej Szwecji. Całego świata.
- Nie wróciła do domu - powiedział. - Poszła na świąteczne przyjęcie w kancelarii i już nie wróciła do domu.
- Zaniepokoiło pana, że nie wróciła? Często jej chyba nie było? Pewnie dużo podróżowała?
Mężczyzna wyprostował się na kanapie i spojrzał na Annikę, jakby dopiero teraz ją zauważył.
- Dlaczego pani o to pyta? O co pani chodzi?
Annika pomyślała przez chwilę. Nie szło najlepiej. Milander był w zbyt silnym szoku. Jego reakcje były chaotyczne i nieprzewidywalne, nie zdawał sobie sprawy, co robi. Było jednak pytanie, które Annika musiała zadać.
- Ktoś groził waszej rodzinie - powiedziała. - Dlaczego?
Mężczyzna patrzył na nią z otwartymi ustami. Pytanie chyba do niego nie dotarło.
- Groźba - powtórzyła Annika. - Czy może pan powiedzieć coś na temat groźby wymierzonej w waszą rodzinę? Spojrzał na nią z wyrzutem.
- Christina zrobiła wszystko, co mogła. Nie jest złym człowiekiem. To nie była jej wina.
Annika poczuła ciarki przebiegające po plecach. To zdecydowanie nie najlepiej szło. Wzięła ołówek i notes.
- Bardzo dziękujemy, że umożliwił nam pan spotkanie w tych okolicznościach - podniosła się. - Będziemy...
Trzask zamykanych drzwi sprawił, że podskoczyła. Obróciła się. Za kanapą stała chuda jak patyk dziewczyna z kwaśną miną i potarganymi włosami.
- Co tu robicie? - zapytała. Córka Christiny, pomyślała Annika. Zebrała się w sobie i powiedziała, że są z "Kvallspressen".
- Hieny - młoda kobieta nie kryła pogardy. - Jesteście tutaj, bo zapachniało krwią? Schrupiecie trochę padliny? Wyrwiecie najsoczystsze kawałki, póki się da. - Powoli okrążyła kanapę i zbliżyła się do Anniki.
Annika zmusiła się, żeby zachować spokój.
- Przykro mi, że pani mama nie żyje...
- A mnie nie jest przykro - krzyknęła córka. - Cieszę się, że umarła. Cieszę się!
Rozpłakała się i wybiegła z pokoju. Bertil Milander nie zareagował. Siedział dalej na kanapie ze spuszczonym wzrokiem i miętosił w palcach chusteczkę.
- Czy mogę panu zrobić zdjęcie? - zapytał Henriksson. To wyrwało Milandera z letargu.
- Tak, oczywiście - powiedział i podniósł się. - Tutaj będzie dobrze?
- Raczej nie, może przy oknie, tam jest trochę lepsze światło. Bertil Milander ustawił się przy pięknych, wysokich oknach. Zapowiadało się dobre zdjęcie. Słabe światło dnia sączyło się przez szczeliny, niebieskie firanki tworzyły jakby ramę.
Kiedy fotograf robił zdjęcia, Annika przeszła szybko do pokoju obok, w którym zniknęła młoda kobieta. Była to biblioteka, urządzona ze smakiem drogimi angielskimi meblami. Na półkach stały tysiące książek. Dziewczyna siedziała w skórzanym fotelu koloru byczej krwi.
- Przepraszam, jeśli odbiera pani naszą wizytę jako najście - odezwała się Annika. - W żadnym razie nie chcieliśmy państwa zranić. Wręcz przeciwnie. Chcieliśmy tylko powiedzieć, o czym będziemy pisać. Dziewczyna nie odpowiedziała. Sprawiała wrażenie, iż nie dostrzega obecności Anniki.
- Zarówno pani, jak i pani ojciec możecie do nas zadzwonić, jeśli będziecie chcieli coś przekazać, jeśli uznacie, że piszemy coś nie tak albo będziecie chcieli coś opowiedzieć czy uzupełnić. Nadal nie było reakcji.
- Zostawię swój numer pani ojcu - dodała Annika i wyszła z biblioteki, ostrożnie zamykając za sobą piękne podwójne drzwi. Henriksson i Milander byli w przedpokoju. Annika poszła za nimi, wyciągnęła z portfela wizytówkę i dopisała na niej bezpośredni numer do naczelnego.
- Proszę od razu dzwonić, jeśli tylko będą państwo mieli jakieś życzenia. Komórka jest włączona o każdej porze. Dziękujemy, że pan nas przyjął.
(Opublikowano za zgodą Wydawnictwa Książnica)