Amore motore rotore!
To już ósmy tom przygód Lissi i Tinki. Trudno w tym miejscu zaczynać z nimi znajomość. Choć dziewczyny są naprawdę w dobrej formie! Córka czyta kolejne tomy i... chce jeszcze. Listopad. Chłodne i krótkie dni. Zimne, deszczowe wieczory. Można, a nawet trzeba jakoś przetrwać. Gorzej gdy taki listopadowy klimat dopada całą rodzinę. Ciemne chmury gromadą się powoli i złowieszczo skupiają się nad głowami nieszczęśników. A gdy się już zacznie ulewa, to wygląda to niezbyt różowo. "Trzaskały drzwi szafy, po podłodze szurały krzesła, brzęczały wieszaki, fruwały ubrania."
Trzeba tylko pamiętać, że nie zawsze wszystko jest tym co się na pozór oczywistym zdaje. Napięcia, różnice zdań, nieporozumienia, kłótnie... choć przykre zdarzają się wszystkim. Stają czasami nawet na drodze zakochanych. Nie omijają i rodziny Dziubków-Piwczyków. W zasadzie głów rodziny. Słowa fruwają jak sztylety, a raczej jak bumerangi. A dzieci... jak zwykle... niewiele rozumieją, cierpią, niepokoją się i chcą pomóc. Tinka i Lissi chcą jednym zaklęciem przywrócić miłość, spokój i radość. Amore motore rotore! A zamiast tego jest... katastrofa! Katastrofa z powodu pośpiechu i nie zwracania uwagi na informacje pisane małym druczkiem. A jak znika jeden problem, to pojawia się poprzedni. Ech życie, życie. "Gdy z miłości już tylko kości i ości. Jak uczucie rozpalić, gdy wszystko się wali." Kłopoty rodzinne to nie jedyny problem z którym muszą w tym tomie poradzić sobie nastoletnie czarownice. Jest jeszcze sprawa "dzikusów z dżungli" - głupkowatej bandy chłopaków w gorylich maskach, którzy wieczorami
straszą dziewczyny. I jest zbliżający się wielkimi krokami szkolny bal. A z nim problem stroju i... partnera. Sporo. Całe szczęście, że opisane jak zwykle lekko i z humorem. Polecam!