Ameryka zakazuje aborcji. "Fundamentaliści są na wojnie religijnej"
- Chodzi o kontrolowanie kobiet. Religijna prawica chce, by były podporządkowane mężczyznom - mówi WP prof. Agnieszka Graff z Ośrodka Studiów Amerykańskich UW, tłumacząc, w jaki sposób doszło do szokującej zmiany w amerykańskim prawie.
Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski: Po blisko 50 latach decyzja Sądu Najwyższego USA z 1973 roku, dająca Amerykankom prawo do aborcji, została właśnie cofnięta przez tenże Sąd Najwyższy. Jak to możliwe?
Prof. Agnieszka Graff, Ośrodek Studiów Amerykańskich UW: Amerykańscy ultrakonserwatyści, czy też fundamentaliści religijni, wprowadzili wystarczająco dużo swoich, ultrakonserwatywnych sędziów do Sądu Najwyższego USA. A ci nie tyle zakazali, co zlikwidowali konstytucyjną gwarancję prawa do aborcji. Czyli oddali sprawę w ręce poszczególnych stanów.
To nie był żaden spisek, to była strategia rozpisana na wiele dziesięcioleci. Liberałowie i lewica nie do końca sobie uświadamiali, co się dzieje. Przeoczyli główne elementy: wyszkolenie nowych, konserwatywnych prawników i wprowadzenie ich do Sądu Najwyższego.
Dalsza część wywiadu pod materiałem wideo:
Ruszył proces aktywistki, która pomogła w aborcji. "To skandal, że wpuszczono Ordo Iuris"
Tych ultrakonserwatywnych sędziów do Sądu Najwyższego mianował Donald Trump…
Z punktu widzenia fundamentalistów religijnych Trump jest chodzącym skandalem. Wszyscy słyszeliśmy o jego nadużyciach seksualnych, o tym, jak podle traktował kobiety. Ale dla ultrakonserwatystów nie miało to znaczenia. Trump obiecał im, że nominuje do Sądu Najwyższego ich ludzi. Oni go doprowadzili do Białego Domu, a on im się odwdzięczył. To był, jak widać, skuteczny sojusz.
Kim byli ci nominowani przez Trumpa nowi sędziowie?
Nominował trójkę, czyli aż jedną trzecią Sądu: Neila Gorsucha, Bretta Kavanaugha i Amy Coney Barrett. Weźmy tę ostatnią, nominowaną w 2020 roku, na miejsce legendarnej postępowej prawniczki Ruth Bader Ginsburg. Barrett to ultrakonserwatywna katoliczka, matka siedmiorga dzieci, w tym dwójki adoptowanych. Aktywistka grupy religijnej. Reprezentuje radykalny, właściwie przedsoborowy nurt Kościoła Katolickiego. Osoby takie jak ona były szkolone i przygotowywane do swojej roli. Ona czyta Biblię dosłownie, bez odstępstw. I równie dosłownie interpretuje konstytucję.
Od kiedy trwa ten spór? W 1973 roku Sąd Najwyższy – rozpatrując sprawę będącej w ciąży Jane Roe kontra prokurator z Dallas Henry Wade – uznał aborcję za legalną we wszystkich stanach USA.
W 1973 roku prawo do aborcji miało poparcie Demokratów i Republikanów, wyrok zapadł większością 7:2. Prawo do aborcji było traktowane jako środek w kryzysie zdrowotnym. W USA umierało wtedy kilka tysięcy kobiet rocznie z powodu źle wykonanej pokątnej aborcji. Te dane wywołały wstrząs w społeczeństwie amerykańskim. Prawo do aborcji zostało uznane przez Sąd Najwyższy, w którym zasiadali przedstawiciele obu partii.
Dopiero kilka lat później, w 1977-78 roku, fundamentaliści uczynili aborcję swoją świętą sprawą. Zaczęła się krucjata i sojusz religijnej prawicy z partią Republikanów. Powstało coś, co można nazwać kultem płodu, swoista religia. Płód jawił się jako świętość, uosobienie Chrystusa. Pojawiły się zdjęcia płodów z USG z aureolą; filmy z mówiącymi płodami; książki dla dzieci, w których dzidziuś w brzuszku opowiada, co przeżywa. Kobiety w tym przekazie nie było, był jedynie płód, który miał dwa tygodnie, ale już zachowywał się jak dziecko. Do tego doszła opowieść o kobietach, które rzekomo nęka "syndrom aborcyjny" oraz o aborcyjnych "ocaleńcach". To nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości, ale działa na emocje, na wyobraźnię. Konserwatyści wygrali wojnę o język.
Dopiero niedawno strona liberalna zaczęła odchodzić od chłodnej retoryki "wyboru" i odwoływać się do empatii: aborcji może potrzebować twoja siostra, twojej żonie, one powinny mieć prawo wyboru, zakaz to okrucieństwo. W Irlandii dzięki temu udało się odzyskać prawo do aborcji.
Dlaczego konserwatywna prawica, czy to w USA czy w Polsce, musi zawsze doprowadzić do zakazu aborcji?
Dla tych ludzi aborcja jest ucieleśnieniem zła. Oni nie myślą o społecznych skutkach zakazu. Dla nich społeczeństwo, które pozwala "mordować nienarodzone dzieci", sprzeniewierzyło się Bogu i jest przeklęte, na drodze do piekła.
U nas to samo mówią przecież księża, biskupi, Ordo Iuris oraz Kaja Godek.
Na głębszym poziomie chodzi oczywiście o kontrolę kobiet, bo prawo do aborcji jest kluczowe dla równości. Religijna prawica chce, by kobiety były podporządkowane mężczyznom, bez tego w ich mniemaniu panuje chaos. Ale mówienie otwarcie, że o to chodzi, słabo się sprawdza, stąd opowieść o "obronie życia".
Ale takich ludzi – fundamentalistów religijnych – jest w zachodnim społeczeństwie najwyżej kilkanaście procent. Większość kobiet, czy to w Ameryce czy w Polsce, jest za dostępem do aborcji. Dlaczego naście procent jest w stanie narzucić swoją wolę 60-70 proc. społeczeństwa?
Sondaże nie decydują. Fundamentaliści są po prostu sprawniejsi politycznie. Ci ludzie mają głęboko w nosie, co myślą inni. Jeśli jesteśmy za dostępem do aborcji, to dla fundamentalistów świadczy tylko o naszym zdziczeniu. I zrobią wszystko, żeby nam tego zakazać.
Oni są silnie zmotywowani, bo są na wojnie religijnej. A my – myślę o większości ludzi żyjących w demokracjach zachodnich – jesteśmy wciąż w supermarkecie – jesteśmy zajęci dobrym życiem i korzystaniem z wolności jednostki.
Tymczasem oni chcą zmienić oblicze Ameryki. Czy Ameryka ma być demokracją? Dla nich Ameryka ma być teokracją opartą na przymierzu z Bogiem. Uważają, że w USA ma zapanować prawo boskie zapisane w Biblii. Lądujemy w powieści Margaret Atwood "Opowieść podręcznej", która okazuje się coraz bardziej prorocza.
To konflikt kulturowy?
Nawet coś więcej - to wojna religijna, póki co toczona metodami prawnymi.
Wróciła już zresztą metaforyka wojny secesyjnej. Kiedyś mówiło się: slave states i free states – stany niewolnicze i stany wolne. Dziś mówi się: stany aborcyjne i stany antyaborcyjne. A przeciwnicy aborcji lubią porównywać aborcję do niewolnictwa, a siebie samych do abolicjonistów.
Co będzie dalej?
To może być początek całej serii zwycięstw prawicy religijnej w USA i początek triumfalnego marszu fundamentalistów religijnych przez amerykańskie prawo, kulturę i być może edukację. Jest coraz więcej młodych Amerykanów kreujących się na odnowicieli duchowych.
A co dalej? Ultrakonserwatyści chcą wprowadzić federalny, czyli ogólnokrajowy, zakaz aborcji, który nie będzie dotyczył tylko religijnych stanów z Południa, ale też stanów liberalnych: Kalifornii, Nowego Jorku czy Vermont. A tam nie 60, ale aż 90 procent ludzi jest za prawem kobiety do aborcji.
W najbardziej konserwatywnych stanach od razu po decyzji Sądu Najwyższego wprowadzono zakaz bez wyjątków, a teraz mówi się o kryminalizacji aborcji – czyli więzieniu dla kobiet. Pojawiają się plany inwigilacji, zakazu podróżowania. Piekło kobiet.
Amerykanki już wykupują na zapas pigułki "dzień po"…
Bo boją się, że antykoncepcja zostanie wycofana. Jeśli ktoś ma religijny stosunek do embriona, uważając go za dziecko, to pigułka "dzień po" jest dla niego aborcją, a nie antykoncepcją.
Myślę, że kolejne prawa oparte na konstytucyjnej zasadzie prywatności też będą kwestionowane: prawo do antykoncepcji, czy małżeństwa osób tej samej płci.
Co może w takiej sytuacji zrobić strona liberalna?
Trwają gigantyczne demonstracje, ale co z tego? One nie zmienią decyzji Sądu Najwyższego. Demokraci muszą wygrać listopadowe wybory do Kongresu.
Czy feminizm poległ?
To nie tyle porażka feminizmu, ile demokracji. Mamy oto sytuację, gdzie 11-12 procent narzuca swój światopogląd wszystkim. Z punktu widzenia procesu demokratycznego to jest jednak klęska.
Jak będą radzić sobie Amerykanki, potrzebujące aborcji mimo zakazu?
Polem walki będzie przeprowadzanie kobiet ku wolności, do tych stanów, gdzie wciąż działają kliniki aborcyjne. W Houston w Teksasie była jedna z największych klinik aborcyjnych w USA. Teraz jest zamknięta. Pracownice opowiadają, jak odsyłają pacjentki, informują, dokąd mogą się teraz udać. Kliniki przy granicy tych stanów, w których aborcja wciąż jest dostępna, poszerzają swoją przepustowość.
Większość aborcji to dziś nie zabiegi w ciemnej kuchni, ale aborcje farmakologiczne, po odpowiednich pigułkach. Pewnie powstanie w USA nielegalny rynek takich pigułek i sieć wsparcia. Tu można pomóc zdalnie. To się dzieje także w Polsce.
Jakie będą konsekwencje decyzji Sądu Najwyższego dla kobiet?
Będą ofiary śmiertelne. Cenę – jak zwykle - zapłacą najbiedniejsze kobiety, zwłaszcza Czarne i imigrantki. Bo ich zwyczajnie nie stać na podróż do innego stanu. Mają pracę, której nie mogą rzucić i dzieci, których nie mają z kim zostawić.
Kolejna grupa najbardziej poszkodowana to ofiary przemocy. Zwłaszcza nastolatki, które będą bezradne i kompletnie samotne wobec nieszczęścia, jakim jest ciąża z gwałtu.
Rozmawiał Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski.
Agnieszka Graff jest autorką między innymi książek "Świat bez kobiet" i "Kto się boi Gender?" (wspólnie z Elżbietą Korolczuk).