Jak już kiedyś wspominałam, mam alergię na książki "nagradzane". Dlatego a priori przyjęłam nieco krzywdzące założenie, że Gnój będę omijać szerokim łukiem. W żadnym razie z powodu zapachu. Nic z tego jednakowoż nie wyszło, bo nieco ponad tydzień temu miałam niewątpliwą przyjemność zobaczyć film "Pręgi". Scenariusz tego obrazu napisał Wojciech Kuczok właśnie, na podstawie wybranych wątków własnej powieści. "Scenariusz bardzo dobry, zatem książka też nie może być zła" - pomyślałam i szybko przeprosiłam się z Gnojem. Nie żałuję. Lub raczej żałuję. Że powieść jest taka krótka.
Historia pozornie banalna. Rodzina jakich wiele. Matka. Ojciec. Syn. Niezrealizowane marzenia, pokryte patyną lat dawne ambicje, spowszedniałe uczucie, które niegdyś było TYM JEDYNYM - w rezultacie piekący wstyd, z którym nie wiadomo, jak sobie poradzić. Przyznać się do porażki nie pozwala duma. Tłamszony żal narasta, szuka ujścia. Znajduje je. Teraz już nie tylko wstyd piecze. Ból, przynajmniej w części, przechodzi z wymiaru metaforycznego w czysto fizyczny. Ale to nic nie zmienia. Chyba że życie. W piekło. Pejcz nie sprawdza się ani jako wyzwoliciel ani jako remedium na zło. Co nie przeszkadza ponawiać prób, bo może za którymś razem...
Właśnie w tym pozornym banale tkwi siła opisanej historii. Myśl, która uderza jak pejcz. Jak możemy biernie akceptować przemoc jako codzienność? Na uzyskanie tego efektu Wojciech Kuczok pracuje przez całą powieść, interesującą zwłaszcza w warstwie językowej. I nie mam tu na myśli gwary. Autor dzięki specyficznej wrażliwości wyzyskuje w stu procentach wieloznaczność języka. Dzięki temu czytelnik przeżywa ciągłe, drobne i większe, zaskoczenia, uświadamiając sobie, jak niespodziewanych znaczeń mogą nabrać odpowiednio zestawione wyrazy. Przykładem niech będzie "dziecko rasy ludzkiej". A to wszystko jest i tak wyłącznie szarpiącą nerwy uwerturą, poprzedzającą monumentalny, metaforyczny finał. Metafora wydaje się toporna i ograna, ale jako że nic w Gnoju nie jest takie, na jakie wygląda, idealnie komponuje się ze stylistyką - zakończeniem tej symfonii mógł być tylko naprawdę mocny akord. Gnój jest trudną lekturą, bo uświadamia nam dobitnie, w jakim szambie brodzimy. I że warto się czasem wynurzyć.