Trwa ładowanie...
recenzja
27-10-2014 14:43

Ach, tak bym chciała wampem być…

Ach, tak bym chciała wampem być…Źródło: "__wlasne
d49ra3y
d49ra3y

Większość tych wielbicieli, a właściwie wielbicielek Agnieszki Osieckiej, które niedawno przeczytały „Dzienniki 1945-1950”, zaczynające się od zdumiewająco dorosłych zapisków dziewięciolatki, a kończące na memuarach trzynastoletniej łamaczki chłopięcych serc, sięgnęło pewnie po kolejny tom, na który składają się zapiski rozpoczęte w dwa miesiące po czternastych urodzinach autorki, ukazujące oczom czytelnika kolejne dwanaście pracowitych miesięcy. Pracowitość – prawda, że nie jest to pierwsze słowo, które przyszłoby nam do głowy, gdy myślimy o księżycowej damie z jasnymi oczami, której słowami śpiewa o miłości parę pokoleń Polaków? A jednak.

W 1951 roku Agnieszka jest zajęta od rana do wieczora, siedem dni w tygodniu. Rano szkoła, po południu treningi na basenie, wieczorem zebrania i udowadnianie społecznej aktywności albo „potańce”, lektury, kino, trzy języki zachodnie plus rosyjski i łacina, nieustanne pogawędki z koleżankami, godziny z telefoniczną słuchawką przy uchu, a w końcu… niemal codzienne przelewanie tego wszystkiego na papier. Ponad pięćset stron sporego formatu w ciągu roku to nie bagatela. Odnosimy wrażenie, że Agnieszka najchętniej w ogóle nie wracałaby do domu, a jeśli już musi w nim przebywać, to z tłumem rówieśników i gramofonem puszczonym na cały regulator. Ktoś, kto chciałby dowiedzieć się jakichś istotnych rzeczy o codziennym życiu, stanie umysłów i świadomości warszawskiej licealnej młodzieży podczas najczarniejszych lat stalinizmu, może się gorzko rozczarować. O budowaniu przez rozpieszczoną i wychuchaną, wybitnie zdolną córeczkę solidnego muru między nią i rodzicami dowie się za to całkiem sporo. Rodzice się rozwodzą,
emocjonalnie i burzliwie, będzie o tym parę stron wnikliwej i bezwzględnej analizy, a mur rośnie. Widzimy, jak powstaje, cegła po cegle.

Agnieszka kolekcjonuje ludzi (to jej, chyba, zostało na resztę życia).Znaczna cześć tekstu poświęcona jest analizom charakteru i poziomu umysłowego koleżanek (tu na pierwszą gwiazdę wyrasta Pani Czarny Kwadrat, która najwyraźniej nie życzyła sobie identyfikacji, więc wydawca za każdym razem zamazuje jej imię, a raz nawet twarz na fotografii, przez co absolutnie nie sposób jej nie zauważyć), a przede wszystkim kolegów, którzy, oczywiście, całymi stadami snują się za autorką jak ogon za kometą i kochają w niej na zabój, choć ona, rzecz jasna, chciałaby tylko prowadzić z nimi głębokie rozmowy o życiu, być przyjaciółką i powiernicą, a czymś więcej może tylko dla Staszka… i ewentualnie Ludwika… i może jeszcze Janka… no i Jerzego, Jerzego, Jerzego!

Autorka dzienników zdecydowanie nie była szafiarką. Zarówno ona, jak jej koleżanki, noszą na sobie zapewne cokolwiek lub kostium pływacki. Ze dwa razy zdarzyło się autorce pójść do krawcowej, ale jakoś tak bez fajerwerków. Agnieszka raczej też nic ciekawego nie je, oprócz lodów. Raz piła rabarbar i raz wino, na dodatek z ciotką, i to przed piętnastymi urodzinami. Nie wiadomo też, co tańczyła na tych nieustannych „potańcach”: Glena Millera, „Skarb”, czy „walczyki, co jeszcze się śnią”? Co robiła na tych wiecznych zebraniach? Zapewne to, co wszyscy, czyli nic. Zaznaczała obecność i stwarzała pozory aktywności.

d49ra3y

Mimo niezbyt wyraźnych konturów opisywanego świata, runął mit wytwornej, przedwojennej panienki chowanej pod kloszem i maksymalnie izolowanej przez rodziców od burej i prostackiej komuny. Agnieszka, razem z całą szkołą na Saskiej Kępie, tkwi w komunie jedną nogą (udając działactwo i chodząc do kina na wzniośle wzruszające, radzieckie gnioty), drugą za to wywija ochoczo w tańcu. A żeby to wszystko nie było zbyt proste, jest jedną z nielicznych, które nie chodzą na lekcje religii. Odbywające się w szkole, gdyby ktoś wątpił. Każdy człowiek ma dwie półkule mózgowe, więc jakoś daje radę…

Czy wydawanie pamiętników Agnieszki Osieckiej in extenso ma sens? Moim zdaniem ciekawy był tom pierwszy, zapiski małej-dorosłej, ciekawiej zrobi się też pewnie z upływem lat i kolejnych tomów, jeśli czytania nie utrudni zbyt wiele „czarnych figur geometrycznych”, a już najciekawiej będzie za jakieś 40 lat, kiedy na półkach bibliotecznych stanie rząd tomów dłuższy, niż encyklopedia Orgelbranda. Na razie jednak przychodzi nam brnąć przez bezmiar prozy, która spłynęła spod pióra ponad miarę pracowitego dziewczęcia.

d49ra3y
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d49ra3y