Trwa ładowanie...
recenzja
08-10-2015 00:25

A w tej studni coś więcej niż woda…

A w tej studni coś więcej niż woda…Źródło: Inne
d48oo7r
d48oo7r

* Zakładając, że czytelnik nie będzie poszukiwał w sieci informacji o czytanej lekturze, mógłby on po skończeniu „Z mgły zrodzonego” spokojnie uznać tę powieść za samodzielną całość (bardziej wyrazisty finał trudno sobie wymarzyć!). Nie powinien też mieć żadnych wątpliwości co do prawidłowego brzmienia polskiego tytułu. Nieliczni pewnie jednak stwierdziliby, że w zasadzie żadne zakończenie poza wyeksploatowanym do cna „i żyli długo i szczęśliwie” nie zamyka przed autorem drogi do kontynuowania opowieści o losach głównych bohaterów (lub ich potomków/uczniów), a ponadto spostrzegli, że angielski tytuł „The Mistborn” ma postać imiesłowu przymiotnikowego biernego, zatem brzmi identycznie w każdym rodzaju i liczbie, mogąc oznaczać nie tylko Zrodzonego, ale także Zrodzoną, Zrodzone lub Zrodzonych z Mgły. I mieliby rację, bo przecież już wiemy, że Sanderson na tej jednej części nie poprzestał, i równie dobrze się orientujemy, że tytułowe określenie odnosi się do więcej niż jednej osoby. A choć jedna z obdarzonych
tym niezwykłym darem postaci nieodwracalnie wypadła z gry, nie znaczy to, że w „Studni wstąpienia” na scenie nie pojawią się inne…
*

Mogłoby się wydawać, że takiej sytuacji, w jakiej znaleźli się Elend i Vin, należy tylko zazdrościć. On z pozycji niewydarzonego (czytaj: niezdolnego do intryg i przemocy) potomka magnackiego rodu wyniesiony na tymczasowy może, ale jednak tron; ona doświadczyła awansu wręcz niewyobrażalnego jak na dotychczasowe stosunki społeczne, z podrzędnej członkini ulicznego gangu do nieformalnej partnerki (i przy okazji osobistej strażniczki) głowy państwa. A jednak, jeśli nawet czeka ich długie i szczęśliwe życie, to nie teraz. Vin kocha Elenda równie mocno jak on ją, lecz nie widzi się w roli królowej. Ale to jeszcze najmniejsze zmartwienie, bo do Luthadelu zbliżają się wrogie armie pod dowództwem upokorzonych wielmożów, którym nie w smak porządek zaprowadzony przez nowego władcę, do tego stopnia, że są gotowi obrócić rodzinne miasto w proch i popiół, byle tylko zemścić się na Elendzie i dobrać do legendarnych zapasów atium. Każdy z nich ma w rękawie jakiegoś asa, dzięki któremu spodziewa się zdobyć stolicę szybciej
i z mniejszymi stratami niż pozostali. A wojsko Elenda jest niezbyt liczne i słabo wyszkolone; tego braku nie nadrobi Vin, nawet pospołu z całą paczką dawnych towarzyszy Kelsiera… Nie dość tego, w odległych prowincjach zaczynają się zdarzać jakieś niepokojące rzeczy związane z obecnością mgły, a Vin od czasu do czasu widuje tajemniczą mglistą postać, taką samą, jaką opisywał autor starożytnego dziennika. Być może ma to związek z tym, co miało miejsce w odległej przeszłości, w czasach, gdy Imperator wstępował na tron. Ale czy legendy mówią prawdę, a jeśli tak, czy Vin okaże się na tyle silna, by podjąć wyzwanie?

Zanim jeszcze się dowiemy, jaki obrót ostatecznie przyjmą sprawy, będziemy już mogli po trosze ocenić, w jakim stopniu swemu zadaniu sprostał autor. Nie było ono łatwe, bo stworzyć świat oparty na zupełnie oryginalnych prawidłach magii to jedno, sprawić, by bezkolizyjnie funkcjonował, to drugie, a pozostaje jeszcze ostatnie i najważniejsze, czyli kreacja postaci plus odpowiednio bogata fabuła. Co do bohaterów, nie spodziewajmy się zbyt wielu zaskoczeń, chociaż… niektórzy ujawnią jednak niepodejrzewane dotąd cechy, a do akcji wkroczy przynajmniej jeden intrygujący charakter. Sam bieg wydarzeń okaże się mimo dramatycznej scenerii nieco bardziej statyczny niż w „Z Mgły Zrodzonym”, co rzuca się w oczy zwłaszcza w dłużących się scenach debat nad przyszłością oblężonego miasta. Ten niedostatek dynamiki rekompensuje jednak pewna liczba zagadek, których rozwiązania nie sposób zawczasu przewidzieć, a bywa ono nader brzemienne w skutki…

I w zasadzie nie dałoby się powiedzieć, czy lepiej się czyta pierwszą, czy drugą część cyklu, gdyby nie fakt, który nigdy i nigdzie nie powinien mieć miejsca, czyli dopuszczenie przez wydawcę, by każdą z nich przekładała inna osoba. Każdy tłumacz inaczej czuje melodię słów autora, każdy inaczej sobie radzi z językowymi nieprzystawalnościami (np. z konstrukcjami gramatycznymi występującymi tylko w języku oryginału czy też z frazami formalnie poprawnymi, które jednak w danym kontekście tworzą dysonans i trzeba poświęcić wierność na rzecz lepszego brzmienia). I tu jednak, mimo owego niezbyt fortunnie przełożonego tytułu, wygrywa Aleksandra Jagiełowicz, której dziełem jest przekład „Z Mgły Zrodzonego”. Tłumacząca bieżący tom Anna Studniarek trochę gorzej sobie radzi ze stylem Sandersona („Sazed musiał go przeoczyć ze względu na jego brudną skórę przypominającą trupa”; „Przyjrzał się tysiącom niebieskich humanoidów, próbując znaleźć dowód na to, co właśnie przeczytał. Bez trudu zauważył walki”; „Kształtem
przypominał człowieka, miał dwie ręce i dwie nogi, choć wydawał się pozbawiony szyi. Do tego był całkiem łysy. {…} Przypominał bardzo grubego człowieka, który pozbył się całego tłuszczu, pozostawiając rozciągniętą skórę”; „Nos był skręcony pod dziwnym kątem, rozpłaszczony przez przerośniętą głowę osadzoną na krótkiej szyi”), a ponadto zdarzyło się jej zmienić nazwę zjawiska już usankcjonowanego przez poprzedniczkę (w pierwszym tomie wydarzenie powodujące ujawnienie się u Allomanty jego zdolności zwie się Złamaniem, tu zaś Zane wspomina „pierwszy prezent, który dostał (…), kiedy Pękł” („to snap” = zarówno „złamać się”, jak i „pęknąć”, „trzasnąć”, „strzelić”).

To trochę przeszkadza. Ale tylko trochę, bo przecież najważniejsze dla nas jest, by doczekać chwili, gdy Vin, dziewczyna z nizin wybrana do czynienia wielkich rzeczy, stanie w obliczu kolejnego wyzwania…

d48oo7r
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d48oo7r