Thomas Pynchon to postać dość tajemnicza. Unika kontaktów z mediami, w pełni go rozumiem, wybiera tak dziwaczną w naszych czasach anonimowość. Wybiera prywatność. Napisał zaledwie pięć powieści. Dawno temu czytałem fragmenty jego prozy w „Literaturze na Świecie”. 49 idzie pod młotek czytałem i spodobała mi się. Wydaną jakiś czas temu Tęczę grawitacji mam, ale jeszcze nie sięgnąłem po nią. Cóż, stoi na półce i cierpliwie czeka na swoją kolej. Z dużym zaciekawieniem wziąłem do ręki powieść Mason i Dixon. I z każdą kolejną stroną owo zaciekawienie stopniowo acz jednoznacznie ulatniało się. Powieść ta to opowiedziana przez wielebnego Wicka Cherrycoke’a historia pary astronomów: Charlesa Masona i Jeremiaha Dixona, których historyczną zasługą jest wyznaczenia granic pomiędzy stanem Pensylwania i Maryland (szlak Mason-Dixon jest symboliczną granicą pomiędzy północnoamerykańską Północą a Południem). Historia ta jest sama w sobie całkiem ciekawa. Napisana z wyrafinowanym poczuciem humoru, a nawet błyskotliwa.
Pełna niekończących się dygresji, a jednocześnie nieznośnie rozwlekła, rozgadana i męcząca. Otóż to, zwyczajnie męcząca. Czasami lektura wymaga wysiłku. Służy zdobywaniu wiedzy, nauce, zrozumieniu siebie lub świata. I wtedy ten trud wydaje się uzasadniony. Czy ma on sens w przypadku całej literatury zwanej piękną?! Sądzę, że jest to kwestia indywidualna jak ktoś chce spędzać swój czas. Nic nie poradzę na to, że moje odczucia są takie, że zużytkowałem go nie najlepiej.
Pynchon pisze ciekawie, finezyjnie, z nieukrywaną radością. Jednak forma którą spotykamy w tej powieści jest zwyczajnie nużąca. Stylizowany język jest dla mnie przeszkodą nie do przebycia. Jaki jest sens tej wędrówki przez językowy busz, z nieustannym, męczącym machaniem maczetą?! Czasami pisarz poszukuje nowych form wyrazu. Czytelnik nie musi się jednak nimi zachwycić. I może uznać je za sztukę dla sztuki. Pynchon buduje wielokrotnie złożone, niekończące się, skomplikowane zdania. Ustami bohaterów prowadzi zawiłe dysputy. Pełne matematyki, astronomii, filozofii i historii. Błyska humorem. Bawi się tym co robi. Nie do końca przejmując się jak odbiorą to inni. Cóż, kiedy całość, jak dla mnie, skutecznie przygniata zastosowana forma. Tłumacz, pani Joanna Urban, wykonała mozolną i naprawdę godną podziwu pracę. Opatrzyła tekst wieloma cennymi i niezbędnymi w lekturze komentarzami. Świetnie poradziła sobie z wierszami. Mimo to tekst jest trudny do strawienia. Mógłbym tu udawać i twierdzić, że książka mnie
zachwyciła. Tylko po co?! Jestem nią zwyczajnie rozczarowany. Pięknie dziękujemy, żeś był łaskaw się tym z nami podzielić.