W ciągu kilku stuleci w dwóch państwach: Kentgerontmoncie i Wermoncie zmienia się wiele. Raz jedno jest potęgą, raz drugie; panujący czasem są bezlitosnymi okrutnikami, innym razem słabeuszami bez wyobraźni. Zwyczajna to rzecz - gdyby nie ciążące nad nimi fatum, klątwa i legenda skupiona na w jednej osobie. Zaczyna się, jak w każdej rasowej baśni, od zbrodni – zły książę Grademieun krzywdzi córkę swojego najlepszego rycerza. Zapalczywość wojownika w pomszczeniu dziecka rodzi następne nieszczęścia i wendetta mogłaby trwać przez pokolenia, gdyby nie tajemniczy osobnik, który sam z magią obeznany nie jest, ale przez nią zostaje wybrany. Nie umie się nią posługiwać, lecz wymusza ona na nim pewne działania i realizuje swoje cele. Ów pośrednik to właśnie tytułowy Mageot.
Jego dzieje są spoiwem fabuły i czasu powieściowego, choć on sam zdaje się być postacią raczej z drugiego planu – spotykamy go dość rzadko i raczej nie budzi on zainteresowania, chyba że swoim kalectwem. Daleko ciekawsze są reakcje ludzi, którzy zostali do magii uprzedzeni - natychmiast reagują tak, jak tylko potrafią to robić naprawdę przestraszeni – agresją. Mageot ma tu pewną personifikacją niezrozumiałej i mrocznej strony natury ludzi, zamieszkujących stworzone przez Kochańskiego, nieskomplikowane universum.
Prostaczkowie nie rozumieją tego, że nieszczęsny Mageot nie ma wpływu na to, kiedy, jak i gdzie magia zapragnie sobie z niego skorzystać – za co płaci powszechną nienawiścią, a przynajmniej strachem i samotnością.
A czegóż to magia nie potrafi! Ze zdekapitowanego osobnika potrafi się zregenerować dwóch: jeden z tułowia, a drugi z głowy – czyżby nowa technika klonowania? Pusta zbroja atakuje gospodę i porywa dziecko, mimo obrony gwardii książęcej. Obłaskawia najstraszniejsze zwierzęta, szorki, aby pomogły swojemu słudze, steruje przyrodą i tak dalej. Aktywność powieściowego Demiurga nie jest może imponująca jeśli chodzi o jej częstość, ale dość efektowna.
Rozwleczenie czasu powieści ma wiele mankamentów: powieść rozpada się na trzy luźno z sobą powiązane nowele, postaci ledwo zarysowane znikają zanim tak naprawdę zdołamy je poznać. Wreszcie - sama istota powieści nie była dla mnie zbyt jasna. Podczas lektury miałem nieodparte wrażenie, że autor tak naprawdę nie ma sprecyzowanego planu, że popuszcza wodze fantazji, a to wpuszcza go w maliny zamiast skupić się na tym, co chce nam powiedzieć. Bo jeśli miało być o fatum Mageota, to zbyt mało dobitnie i nieciekawie, jeśli o swego rodzaju nietolerancji na odmieńców, to chyba za słabo, a jeśli o przygodach, to nudnie. Nie przykuwa uwagi niczym specjalnym, bo i świat nieciekawy, a to zawsze w fantasy wady, język zbyt uproszczony, a narracja tchnie naiwnością. Nawet nastolatki mają większe wymagania, a chyba z myślą o nich powstała ta książka.
"Nazywam się Mageot" – to zdanie przywodzące na myśl legendarną kwestię agenta 007 Jej Królewskiej Mości pada co jakiś czas w powieści. I tylko to skojarzenie pozostało mi w głowie po zakończeniu czytania.