Nieustannym zdziwieniem napawa mnie fakt, że historyjki Scotta Adamsa o Dilbercie i spółce są takie uniwersalne, przynajmniej jeśli chodzi o nasz krąg kulturowy. Jak pod mikroskopem pokazują one zjawiska, trendy i sytuacje, które codziennie zdarzają się w różnorakich firmach w wielu nowoczesnych państwach. Sytuacje tyleż zabawne, co męczące, tyleż wywołujące uśmiech na twarzy, co stymulujące narastanie krzywej stresu. Pewne rzeczy oglądane już po fakcie, z boku, śmieszą. Przeżywane bezpośrednio, wcale nie są takie zabawne. Tak to już jest. Generatorem tych niezwykłych chwil w życiu pracowników, są zarówno współpracownicy, jak i przewodząca im kadra zarządzająca. Tak też i jest u Dilberta. Już samo zestawienie pojęć "kadra zarządzająca - zasoby ludzkie (HR)" pokazuje pewien sposób ujmowania rzeczywistości, jakże często reprezentowany przez tzw. górę. To między tymi dwoma elementami firmowej rzeczywistości toczy się często krwawa walka klas. Przygody Dilberta i jego otoczenia są próbą jej odreagowania,
odreagowania rzeczywistości w której obowiązują jakże proste prawa:
- Szef ma zawsze rację.
- Jeśli szef nie ma racji, przejdź do punktu 1.
"Dlaczego najgorsze pomysły zawsze mają najlepiej brzmiące uzasadnienie?" Sporo sytuacji spotykanych w obrazkowych historyjkach zawartych w tej książce, w dość podobnej postaci można przeżyć, o ile ma się "szczęście", na własnej skórze. Symulowanie działania - kierownik biega po całej firmie ze złapanymi z biurka papierami udając, że czas i obowiązki go gonią i na nic konkretnego nie ma czasu. Wdrażanie w życie szczytnych haseł poznanych na bardzo drogich (nie sercu) szkoleniach dla menedżerów -"Panie Kowalski, bardzo dobrze pan to rozwiązał. Brawo! Ach, byłbym całkiem zapomniał. Jest pan zwolniony". Niekompetencja, apele o oszczędzanie prądu w toalecie, unikanie odpowiedzialności i bełkotliwa mowa - to ze strony zarządzających. Cwaniarstwo, lizusostwo, obijanie się, picie trzeciej kawy, symulowanie działań - to ze strony pracowników. Trudno się nudzić, trudno też być ponad tym.
"Lubiłabym moją pracę, gdyby nie tępi współpracownicy." Zabawność wielu sytuacji wynika często właśnie z napuszonej, bełkotliwej nowomowy, która ma na celu ukrycie braku znajomości rzeczy, totalną niekompetencję w wielu dziedzinach. Zmieniają się systemy ekonomiczne, kapitalizm wypiera komunizm, a pustka haseł i sloganów jest tak samo bezdenna. Entropia rośnie także i w obszarze funkcjonowania firm. "Musimy przygotować procedury optymalizacji wiedzy, by wykorzystać nasze atuty." To tak trochę na poważnie, no może nie całkiem. W każdym razie historyjki zawarte w tej książce bawią i śmieszą także dlatego, że nie są tylko czystym wymysłem autora. Gdzieś w każdej z nich tkwi ziarenko lub ziarno prawdy, a w niektórych możemy odkryć tylko małe ziarenko fantazji.
Jakie jeszcze są zalety tej książki? Postaci, niesamowite, barwne, o cechach wyekstrahowanych z żywych osobników. Catbert - ukochany (inaczej) dyrektor ds. HR. Dogbert - konsultant zawsze spadający na cztery łapy. Wally - pracownik i kolega Dilberta. Dilbert - pracownik, kolega Wally'ego. Alice - koleżanka Wally'ego i Dilberta. Asok - upiorny stażysta. Mordac - psuj komputerowy (chyba z działu serwisu). Mól zebraniowy - koszmar biurowy wszystkich zebraniowców. A to jeszcze nie wszystko. Krótkie, zwarte, trafne, ironiczno-sarkastyczne, trafiające w czuły punkt. Odstresowujące i oswajające z absurdem (łatwiej znosić coś czego inni też nie znoszą). Dające nam, pracownikom, tak potrzebne chwile wyluzowania i odreagowania. Jutro przecież znowu będzie trzeba pochylać głowę i pokornie, nie patrząc w oczy, zapewniać: "Tak jest, panie kierowniku!", "Oczywiście, Herr Direktor" czy "Ze wszech miar słuszna uwaga, Szefie!". Przez krótką chwilę możemy się nieskrępowanie pośmiać pozostając sam na sam z niezastąpionymi,
niezawodnymi Dilbertem i spółką. "Każdy, kto poświęca na lunch ponad pół godziny, grzeszy brakiem profesjonalizmu."