Życiowy sukces Igi Świątek. Mówi otwarcie, że pomaga jej psycholog
- Odkąd zaczęłam pracować z psychologiem, czuję, że poprawiają się wszystkie moje umiejętności, także te typowo sportowe. Ludzie rzadko o tym rozmawiają - wyjawia Iga Świątek w książce "Young Power", której fragment publikujemy poniżej.
- To tata pokazał nam tenis. Najpierw zapisał na zajęcia moją starszą o trzy lata siostrę Agatę. A gdy byłam mniejsza, zawsze chciałam robić to co ona. Bardzo jej zazdrościłam tych zajęć. I nie ma się co oszukiwać: jednym z powodów, dla których zaczęłam grać, było to, że chciałam z nią wygrywać – Iga się śmieje.
Gdy Agata miała treningi, Iga odbijała piłkę o ścianę. I chodziła za tatą i trenerami, prosząc, by przyjęli ją do klubu. Ale miała tylko cztery lata, więc marudzenie na nic się zdało.
Roland Garros. Iga Świątek z życiowym sukcesem. "Woda sodowa jej nie uderzy do głowy"
Po dwóch latach namawiania w końcu się udało. Rodzice ją też zapisali do klubu tenisowego.
Najpierw obowiązki, później przyjemności
– I zaczęła się sportowa rutyna: szkoła, trening, nauka, spać – opowiada Iga. – Wiem, że to brzmi strasznie, ale my naprawdę chodziłyśmy na te zajęcia, bo się na nich dobrze bawiłyśmy. I jasne, czasem zazdrościłam znajomym, gdy umawiali się na grę w piłkę, a ja nie mogłam, bo szłam na trening. Ale bardzo szybko zrozumiałam, że robię coś wyjątkowego i naprawdę fajnego. Żyłam z turnieju na turniej i sprawiało mi to olbrzymią przyjemność.
Jako trzynastolatka na mistrzostwach Polski w tenisie do lat czternastu wygrała wszystko, co było do wygrania – w singlu (grze indywidualnej), deblu (w parze z inną zawodniczką) i mikście (w parze z innym zawodnikiem).
– To był dla mnie wyjątkowy dzień – wspomina. – Myślę, że od tego momentu tenis powoli zaczął robić się dla mnie coraz poważniejszy. Pierwszy raz pomyślałam: "Tak, to właśnie będzie moje życie", gdy jako piętnastolatka pojechałam na juniorskiego Wielkiego Szlema.
Wielki Szlem to cztery najważniejsze turnieje tenisowe w roku. Są rozgrywane w australijskim Melbourne, w Paryżu, Londynie i Nowym Jorku. Mają długą historię (Wimbledon, czyli ten londyński, jest rozgrywany od ponad stu czterdziestu lat!), przewiduje się w nich też największe nagrody dla zwycięzców.
– To są takie jakby mistrzostwa świata, tylko my, tenisiści, mamy je aż cztery razy do roku – tłumaczy Iga. – Do tego każdy turniej jest rozgrywany na innej nawierzchni: na trawie, podłożu twardym, akrylowym albo na mączce ceglanej. Tenis to jedyna taka dyscyplina. To wszystko bardzo urozmaica grę, bo okazuje się, że w różnych porach roku i na różnych nawierzchniach zupełnie inni tenisiści mogą dominować.
Myślę, że dzięki temu jest ciekawiej. Iga najlepiej czuje się na mączce.
– Na niej grałam jako dziecko, najlepiej też na niej biegam. Można powiedzieć, że czuję się tam jak ryba w wodzie. Chociaż w moim przypadku to może nie jest najlepsze porównanie, bo gdy tata zapisał nas na basen, okazało się, że boję się wody. Pływać się nauczyłam, ale pływaczką na pewno nie będę.
Wyobraźni nie wystarczy
Właśnie mecz podczas juniorskiego Wielkiego Szlema Iga wspomina jako jeden z najważniejszych w życiu. Chodzi o finał Wimbledonu w 2018 roku.
– To może nie był najbardziej ekscytujący mecz, jaki rozegrałam. Nie był nawet tak spektakularny, jak mógłby być, gdyby na przykład wszystko wymykało mi się spod kontroli, a i tak bym się odbiła. Tylko… to był finał Wimbledonu! Trudno mi wyobrazić sobie, że może być coś lepszego. Granie przy takiej publiczności, w takim historycznym miejscu było niesamowite.
A jednak sportowe życie ciągle testuje granice wyobraźni Igi. Na początku 2020 r. w Australian Open (tak, to jeden z tych wielkoszlemowych turniejów) pokonała Donnę Vekic, jedną z najlepszych tenisistek świata.
– Sama nie mogłam się sobie nadziwić – wspomina Iga. – Pierwszy raz chyba czułam, że mam niezwykłą kontrolę nad głową, nad własnym myśleniem, i że ono mi nie przeszkadza w grze. Uwierzyłam, że mogę wygrywać z takimi wielkimi zawodniczkami. Cudowne uczucie.
A właśnie, głowa! Iga dużo mówi o tym, że jest w sporcie równie ważna co reszta ciała.
– Wiele dziewczyn potrafi dziś grać dobrze w tenisa, ale wygrywają te, które są najsilniejsze psychicznie – zauważa. – Odkąd zaczęłam pracować z psychologiem, czuję, że poprawiają się wszystkie moje umiejętności, także te typowo sportowe. Ludzie rzadko o tym rozmawiają.
Niektórzy myślą: "O, potrzebuje psychologa, czyli z czymś sobie nie radzi, ma jakiś problem". A przecież mózg to po prostu jedno z narzędzi, które powinniśmy rozwijać. Też trzeba go przygotować do gry. Chcę być coraz lepsza, czemu miałabym z tego nie skorzystać?
Najpierw matura, potem igrzyska olimpijskie
Na głowę ma też prostsze sposoby, ukryte w telefonie komórkowym. Pierwszy to muzyka. Kiedy chcę się pobudzić, wrzuca na słuchawki hard rocka. Bliscy mówią, że jest oldskulową dziewczyną, bo słucha głównie zespołów, które mają dużo więcej lat niż ona.
– Dziś mam na sobie skarpetki z logo Pink Floyd. To jeden z moich ulubionych zespołów – mówi.
A gdy chce się wyciszyć, odpala aplikację do medytacji.
– Podpowiada mi, jak oddychać i o czym myśleć. Zakładam słuchawki i skupiam się już tylko na tym, co mówi do mnie telefon – tłumaczy.
Coś dla siebie
W tenisie trzeba być cierpliwym, mieć upór i determinację. Czy można się tego nauczyć?
– Z natury nie jestem cierpliwa, ale myślę, że całkiem się już w tym wytrenowałam. – Iga się śmieje.
Dla kogo jest więc ten sport?
– Trzeba wiedzieć, czy bardziej jest się indywidualistą, czy woli się pracę w zespole. Tenis to sport dla samotników. Dużo czasu spędzamy sami ze sobą: wyciągając wnioski z gry, układając taktykę.
To nie jest sport dla każdego. Mam koleżanki, które po drodze właśnie z tego powodu zrezygnowały – mówi Iga. Tenis jest też wyjątkowo konfrontacyjny.
– Stoisz cały czas twarzą w twarz z przeciwnikiem. Niby nie dotykamy się fizycznie, ale czujemy siłę uderzenia. Trzeba być na to gotowym. W tenisie często widać antypatie między zawodniczkami. Ja nie mam rywalek, których bardzo nie lubię. Staram się, żeby rywalizacja była zdrowa, żeby nie ogarnęła mnie całej. Trzeba umieć oddzielić kort i życie – dodaje.
I zaraz śmieje się:
– Rany, wszystkich teraz wystraszę! A przecież sport to wspaniała sprawa, bo daje cel w życiu. Wystarczy znaleźć coś, w czym będzie się dobrym, co da nam przyjemność. To mogą być różne rzeczy, ale chodzi o to, by mieć coś dla siebie.