Trwa ładowanie...
fragment
24-01-2012 15:25

Życie po mężczyźnie

Życie po mężczyźnieŹródło: Inne
d4i7yg0
d4i7yg0

Rano wszystkie myśli są czarne. Nie muszę wstawać,

a przez te myśli nie potrafi ę leżeć w łóżku. Kiedyś

lubiłam. Kawa, książka, poczucie luksusu. Zdarzali

się mężczyźni, którzy przynosili mi kawę do

d4i7yg0

łóżka. Teraz sama ją sobie robię. Zrywam się natychmiast

po obudzeniu, włączam ekspres i komputer,

kawa się robi, a ja sprawdzam maile. Żadna siła

nie zaciągnie mnie z powrotem do łóżka. Kawę piję

w przelocie między komputerem a łazienką. Chociaż

nie. W przelocie oznaczałoby, że robię to szybko,

a to nieprawda. Szybko tylko się zrywam, i na tym

koniec. Dzień zaczynam powoli i nie potrafi ę tego

przyspieszyć. Moja poranna rutyna rozłazi się w tysiące

d4i7yg0

niepotrzebnych czynności. Wdarły się do niej

po kawałku, usypiając tym moją czujność. Betonowe

koryto, którym kiedyś płynęłam sprawnie w nowy

dzień, zmieniło się niepostrzeżenie w bezkształtne

rozlewisko o mulistych brzegach. Gdy w końcu uda

mi się z niego wygramolić, mam za sobą cztery do

pięciu wypalonych papierosów, trzy fi liżanki kawy

i śniadanie, o którym często zdarza mi się zapomnieć.

Jak zwykle obudziłam się za wcześnie. Właściwie

d4i7yg0

każda pora byłaby za wczesna, bo nie bardzo wiem,

po co wstawać, jest niedziela, najgorszy dzień tygodnia.

No może poza poniedziałkiem, niech go szlag,

wtedy mam co robić od rana, bo w inne dni chodzę

do pracy po południu, i to nie codziennie. Dziś

nie mam po co wstawać, jeśli nie liczyć psiego obowiązku,

a i tak zrywam się natychmiast. Podobno

zmysł równowagi starzeje się najszybciej, dlatego

lepiej najpierw się przeciągnąć, wstawać po kawałku,

d4i7yg0

najpierw noga, potem podnieść się na łokciu,

dopiero potem usiąść, żeby zapobiec zawrotom głowy.

Zawracanie głowy. Jednym zrywem wyskakuję

z łóżka, jakby pozostawanie w nim sekundę dłużej

groziło porażeniem albo śmiercią. Czasem próbuję

przytrzymać się siłą, żeby sprawdzić, co się stanie.

Napięcie rośnie, zaraz mnie porazi, muszę wyskoczyć.

Może to przez te czarne myśli, że wszyscy

wszystko mają, tylko mnie ominęło i na starość zostanę

d4i7yg0

z niczym. Nie mam nawet swojego miejsca na

cmentarzu, są strasznie drogie i nie wiem, czy zdążę

zarobić. Ale dlaczego spada, gdy wstanę, choć nie

zabieram się od razu do zarabiania? Najpierw muszę

wypić kawę, wypalić cztery do pięciu papierosów,

zrobić kupę, pobawić się z psem, zjeść śniadanie,

w końcu wziąć prysznic. Wejście pod prysznic

odwlekam, ile się da, choć myć to się lubię, gorzej

z wycieraniem. A najbardziej nie lubię myć zębów.

d4i7yg0

Który to już raz mam je umyć? Dwa do trzech razy

dziennie przez 365 dni w roku razy rosnąca coraz

szybciej liczba lat. Ta powtarzalność czynności jest

nie do zniesienia.

Rano marnuję czas. Mam go coraz mniej, a każdy

ranek rozłazi mi się do południa. Potem już tego

nie nadrobię. Czasem mam takie rzuty, że nadrabiam

w nocy. Ale nawet jeśli nadrobię, to nic dobrego

z tego nie wynika. Rano jak zwykle obudzę

się za wcześnie, zerwę z łóżka i przez cały pieprzony

dzień będę niewyspana. Wszystko będzie mi się

rozłazić. Do wieczora dzień na stracenie, chwiejna

wędrówka po linie najmniejszego oporu, bilans

wieczorny ujemny, znów trzeba by nadrobić. Może

rano, jeśli obudzę się wcześnie. Rano oczywiście budzę

się wcześnie, zrywam i oddaję rozlanej rutynie,

zamiast wpasować się w mocne koryto. Tłumaczę

sobie. Wypij kawę, zapal, zrób kupę, weź prysznic,

wyjdź z psem, raz, raz, raz i cały dzień będzie wyglądał

inaczej. Kto rano szybko się oporządzi, ten

całym dniem rządzi. A ja nie, nic mnie nie przekonuje.

Jak pierwsza kawa, to zajrzeć do maili.

Zwykle nic nie przyszło od ostatniego sprawdzania

późnym wieczorem, ludzie śpią w nocy albo się kochają,

ani myślą wysyłać mi maile. A jeśli nawet

coś przyjdzie, to bez znaczenia, spokojnie mogłam

to odebrać później albo olać. Ale nie, muszę sprawdzić.

Czekam na dobrą wiadomość, która nie nadchodzi.

Jaką? Nie myślę o konkretach, dopomaganie

Panu Bogu przez kupienie losu mam już za sobą.

Nie skorzystał z żadnego mojego pomysłu i nie zamierzam

już dawać mu szansy. A i tak czekam na

dobrą wiadomość, która nigdy dotąd nie przyszła.

Kiedyś przyjdzie, tak mi wynika z rachunku prawdopodobieństwa.

Co by to mogło być? Nie mam pojęcia,

życie potrafi zaskakiwać. Najbardziej bym

chciała, żeby miało dobry wpływ na moje konto.

Dziś konto jest dla mnie ważniejsze niż ego, które

jakoś sobie radzi, jeśli nie liczyć tych porannych

myśli. Więc po mailach wchodzę na konto, sprawdzam,

czy coś nie przyszło, chociaż wiem, kiedy co

ma przyjść. Coraz rzadziej przychodzi. Szybciej od

zmysłu równowagi starzeje się konto. Był taki czas,

że co miesiąc mogłam liczyć na niezłą kasę. Co tam

liczyć. Miałam pewność, że co miesiąc określonego

dnia spłynie, pozwalając mi nie martwić się

o nic do następnego spłynięcia. Tłuste lata minęły.

Nie mam już etatu w korporacji, ma to oczywiście

swoje dobre strony, na przykład rano nie muszę

się spieszyć, choć bardzo bym chciała. Poranny pośpiech

stwarza złudzenie, że nasza obecność gdzieś

jest cholernie ważna dla świata. Nie mam złudzeń.

Mogę sobie pomarnować czas do woli. Pracy mam

coraz mniej. Nigdy jej nie szukałam, no może raczej

prawie nigdy, sama przychodziła. Dalej przychodzi,

ale coraz rzadziej. Kilka kiepskich zleceń,

i tyle.

Z tym marnowaniem poranków poszłam nawet do

psychoterapeutki. No bo jak to tak? Chciałabym zaczynać

dzień z przytupem, a wszystko się rozłazi.

– A co pani robi rano? – zapytała, więc opowiedziałam

jej to moje snucie się w koszuli po domu,

kawa, komputer, kibel, zabawa z psem, kawa, papieros,

kawa, maile, konto, Facebook, na którym rzadko

coś mnie zatrzyma, komentarze ograniczam do

idiotycznego „lubię to” i znów papieros.

– Zaczyna pani dzień w swoim rytmie, robi przyjemne

rzeczy, zabawa z psem wyzwala pozytywne

emocje – powiedziała.

Wyszło na to, że wszystko jest w porządku. Sto

pięćdziesiąt zeta za wizytę. A dobrze wiem, że nie

jest. Bo jeżeli to jest mój rytm, to ja dziękuję.

Niedawno przyśniłam się sobie w charakterze staruszki.

Byłam prawie taka sama jak ja, tylko bardziej

skurczona i okutana w wełnianą chustę, siedziałam

na przyzbie swojej wiejskiej rezydencji. Moja wiejska

rezydencja to zwykła drewniana chałupa, więc

można siedzieć na przyzbie, choć tak naprawdę to

jest taras. Przeniosłam ją z innego miejsca, te przenosiny

trochę jej zaszkodziły. Tam gdzie stała, nie

było widać, że jest taka stara. Cud, że przeżyła tę

operację. Podarowałam jej nowy dach, nowe okna

i drzwi i wygląda pięknie. Trochę się sypie, ale staram

się tego nie widzieć. Na początku chodziłam

wokół niej jak emeryt wokół trabanta, patrzyłam

z dumą, a każda szpara była rysą na lakierze mojego

serca, aż w końcu pogodziłam się, że ma szpary

i trzeba ją będzie ocieplić. Nazywam ją wiejską rezydencją,

choć widzę, że to zwykła chałupa. Nie jestem

snobką, a przynajmniej nie bardziej niż inni. Rzecz

w tym, że nie znoszę działek i domków letniskowych,

więc nie mogę jeździć na działkę. Moja posiadłość

leży z boku świata, żadnych sąsiadów, grilla ani koszenia

trawnika, więc nie zamierzam jej degradować

do działki. W rezydencji robię prawie to samo

co w domu, tylko mniej i odpada mi psi obowiązek.

Suka może sobie biegać cały dzień swobodnie. Korzysta

z tego niechętnie, siedzi przy mnie z piłką

w pysku i czeka, kiedy pójdziemy na spacer. Więc

chodzimy, ale nie z psiego obowiązku, tylko dla

przyjemności. A wracając do snu. Siedziałam na tej

przyzbie okutana w chustę jak wiejska starowinka.

I po prostu siedziałam. Żadnego obrządku. Zapadnięta

w siebie, nieciekawa kontaktu ze światem. Nie

jestem pewna, czy wykąpałam się rano. Może nawet

nie umyłam zębów?

Jeszcze szybciej od konta starzeje się wola. Codzienne

postanowienia, że od jutra będę zbierać

się sprawniej, nie działają. I to nie tylko o poranku.

Stare sposoby na nakłonienie siebie do wysiłku

okazują się nieskuteczne. Chyba po prostu przestało

mi zależeć, jak tej staruszce na przyzbie. Sen

wglądowy. Pieprzenie o tym, że życie zaczyna się

po czterdziestce, jeśli nawet ma jakiś sens, a ma,

bo sprawdziłam, to na krótko. Po pięćdziesiątce

życie się kończy, przybierając formę przetrwalnikową.

Zanika wola, pozostaje trwanie. Bo niby na

czym miałoby mi zależeć? Mam obsesję niemarnowania

czasu, ale nie chce mi się nic z tym czasem

robić.

d4i7yg0
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4i7yg0

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj