Ta naprawdę ostatnia miłość czeka samotnie w jakimś miejscu, za zakrętem którejś ulicy, na ośnieżonym peronie w nieznanym mieście, w poczekalni u dentysty, czy kiedy otwieramy okno po burzy. Jeszcze nas nie dostrzega, nawet nie wie, że istniejemy. Nie śni nam się, nie telefonuje, by zaraz odłożyć słuchawkę, nie czyta naszych listów. Jeszcze jest niewidzialna, coś jak pęcherzyk powietrza albo drobinka kurzu na rękawie płaszcza. Nie poprzedza jej żadne przeczucie. Zresztą nie ma pewności, czy to o nas chodzi. Miłość łatwo myli adresy, pory roku i twarze. Często wydaje się, że pojawia się za późno, w złym miejscu albo w złym momencie życia. Dlatego tak trudno ją wymyślić, przede wszystkim dlatego, że nic się nie wie o końcu i nie ma się dobrego, nie ma się żadnego pomysłu na zakończenie. Z pierwszą miłością wszystko jest wiadome - mamy ją w swoich dłoniach, na których może jeszcze zostały linie papilarne czyichś rąk. Ostatnia miłość jest przezroczysta, dlatego jej nie czujemy w palcach, nie słyszymy głosu, nie
czujemy zapachu. Jeszcze nie napisaliśmy pierwszej litery.