Wszyscy rodzice mają sekrety przed swoimi dziećmi. Zdaje się, że mój ojciec miał ich znacznie więcej niż inni. Pierwszy ślad pojawił się, kiedy tata zszedł z tego świata w lutym 2003 roku w wieku osiemdziesięciu ośmiu lat (...)
W Talmudzie zapisano, że ojciec powinien jedną ręką tulić syna do siebie, drugą zaś go odpychać. Tata z gruntu zawiódł, zarówno jeśli chodzi o jedno, jak i o drugie (...)
Teraz, kiedy tata odszedł, tym dobitniej docierała do mnie myśl, że nie doszliśmy do porozumienia w wielu sprawach, ba, nawet nie zaczęliśmy tego robić (...)
Dzieci i rodzice nie są w stanie dojść do ładu na wszystkich płaszczyznach. Ale z bólem odkryłem, że nawet po śmierci tata pozostał równie tajemniczy jak za życia (...)
Spakowałem ubrania i zacząłem przeglądać zawartość kartonowych pudeł, które dostrzegłem w jednym z kątów tonących w mroku. Odkryłem intrygującą kolekcję przedmiotów. Każdy przesiąknięty sentymentalizmem, którego, jak sądziłem, zawsze tacie brakowało. Przechowywał ckliwe walentynki ode mnie i Sarah, uczniów szkoły podstawowej, medal zwycięzcy pływackich mistrzostw hrabstwa Kindle, który zdobył w szkole średniej, pływając stylem grzbietowym. Tuziny pakiecików ze zdjęciami kodachrome, obrazującymi życie jego młodej rodziny. W pudle na samym dnie odnalazłem pamiątki z okresu drugiej wojny światowej, pęk kruchego papieru, kilka nazistowskich opasek, zabranych, jak sądzę, w charakterze trofeów, i stos powykrzywianych odbitek dwa na dwa cale, całkiem niezłych niewielkich czarno-białych fotografii, które musiały być zrobione przez kogoś innego, skoro mój ojciec był często fotografowanym obiektem – na tych zdjęciach wydawał się szczupły i małomówny. W końcu natrafiłem na plik listów, ukryty w starej blaszanej puszce
po cukierkach z wyblakłą przez lata notatką, przywiązaną zieloną włóczką. Została napisana pewną ręką i oznaczona datą 14 maja 1945 roku.
Drogi Davidzie,
zwracam Twojej rodzinie listy, które do mnie wysłałeś, będąc za morzem. Przypuszczam, że może w przyszłości będą miały dla Ciebie jakieś znaczenie. Ponieważ ostatecznie postanowiłeś nie być już częścią mojego życia, muszę przyjąć do wiadomości, że pewnie za jakiś czas moje rany się zagoją i wtedy te listy będą dla mnie bez znaczenia. Z pewnością Twój ojciec zdążył już dać Ci znać, że w ubiegłym miesiącu zwróciłam zaręczynowy pierścionek, który od Ciebie dostałam.
Biorąc wszystko pod uwagę, Davidzie, nie mogę gniewać się na Ciebie za zerwanie naszych zaręczyn. Kiedy spotkałam Twojego ojca, powiedział, że właśnie stanąłeś przed sądem wojskowym i grozi Ci więzienie. Nie mogę wprost uwierzyć, że spotkało to kogoś takiego jak Ty, ale przecież nigdy bym też nie uwierzyła, iż mnie opuścisz. Zdaniem mojego ojca w czasie wojny mężczyźni są bardzo podatni na szaleństwo. Lecz nie mogę już dłużej czekać, aż wróci Ci rozsądek.
Kiedy w nocy płaczę – nie będę udawać, że nie – jedna myśl bardzo mnie niepokoi. Wiele godzin spędziłam na modlitwie, aby Bóg pozwolił Ci zachować życie, a gdyby zechciał być szczególnie łaskawy – byś wrócił cały. Teraz, kiedy walki już się skończyły, nie mogę uwierzyć, że byłam taka głupia i nie poprosiłam, abyś wrócił do mnie.
Życzę Ci powodzenia w rozwiązaniu obecnych problemów.
Grace
Ten list mnie powalił. Ojciec przed sądem wojennym! Była to ostatnia rzecz, w jaką bym uwierzył. Mojemu niesłychanie poprawnemu ojcu zarzucano poważne przestępstwo. I jakiż był z niego uwodziciel! Nigdy dotąd nie usłyszałem nawet słowa o tych wydarzeniach. Nie tyle byłem zdziwiony, ile zza horyzontu czasu, niczym światło odległej gwiazdy wysłane przed dziesiątkami lat, dotarło do mnie cierpienie tej kobiety. W jakiś sposób stopiło się z moim zmieszaniem, rozczarowaniem i niezaspokojoną miłością. To wszystko jednocześnie pobudziło we mnie dziką ciekawość, niepohamowaną potrzebę odkrycia tego, co się wydarzyło (...)
Tego dna niepostrzeżenie wyniosłem listy z domu. Mimo swoich lat wolałem oszukać matkę, niż zmusić ją do konfrontacji. Potrzebowałem czasu, aby zastanowić się nad tym, co zawierają. Tato dość barwnie pisał o wojnie. Mimo to w jego listach wyczuwało się zapowiedź jakiegoś nieszczęścia. Było w nich coś, niczym niepokojąca muzyka w filmie, która staje się coraz bardziej intensywna, aż w końcu dzieje się coś złego. Wobec Grace Morton sprawiał wrażenie dzielnego, ale nagle w lutym 1945 w jego życiu nastąpił jakiś fundamentalny zwrot, który w jednej chwili powiązałem z późniejszą rozprawą przed sądem wojskowym.
Co więcej, to wrażenie wzmocniło od dawna utrzymujące się we mnie podejrzenie, które pozostało nieujawnione aż do teraz: coś poważnego przydarzyło się mojemu ojcu. W świecie prawa, jeśli synowi wolno oceniać, tata był osobą powszechnie podziwianą. Przez piętnaście lat pracował jako główny radca prawny Agencji Ubezpieczeniowej Moreland i był szanowany za siłę charakteru, spokój i ogładę, laserową łatwość przenikania niesłychanie zawiłych przepisów prawa ubezpieczeniowego. Ale jak każdy człowiek miał swoje prywatne życie, a w domu bez przerwy otaczała go ponura traumatyczna aura. Nie potrafił rozstać się z paleniem, a szklaneczkę whisky napełnioną na wysokość trzech palców wlewał w siebie co wieczór niczym lekarstwo, dzięki czemu był w stanie przespać cztery, pięć godzin, nim budziły go koszmarne sny. Członkowie rodziny czasami wspominali, że jako młody człowiek był bardziej rozmowny. Babka nie trzymała bynajmniej w tajemnicy swojej teorii, według której Gilda, moja matka, odbierała Davidowi mowę, bo zawsze
odzywała się pierwsza i przemawiała bardzo zdecydowanie. Przeszedł przez życie tak, jakby jakiś demon trzymał dłoń na jego ramieniu i powstrzymywał go.
Pewnego razu, kiedy byłem jeszcze chłopcem, zobaczył, jak ledwie uniknąłem wypadku; zza rogu z rykiem wypadł samochód i byłby prawie mnie przejechał, kiedy wygłupiałem się z kolegami na rowerze. Tata chwycił mnie pod ramię, ściągnął z chodnika i dźwigał mnie tak aż do naszego trawnika. Choć byłem jeszcze bardzo mały, zrozumiałem, że był bardziej zły za panikę, którą wywołałem, niż za niebezpieczeństwo, na które się wystawiłem.
Obecnie szansa na odkrycie, co naprawdę dręczyło ojca, stała się kwestią poszukiwań. Byłem znany ze swojego uporu jako przedstawiciel dziennikarskiej szkoły „tropiących psów”, jak to określałem, bo zawsze podążałem określonym tropem, póki zwierzyna nie padła. Uzyskałem egzemplarz wojskowych akt osobowych taty z Narodowego Zasobu Archiwalnego w St. Louis, następnie zaś wysłałem kilka listów do departamentu obrony i Archiwum Krajowego. Jeszcze w lipcu główna urzędniczka Wojskowego Biura Śledczego w Aleksandrii, w stanie Wirginia, potwierdziła, że dotarła do protokołów z rozprawy mojego ojca przed sądem wojskowym. Zapłaciłem za skopiowanie tych materiałów i dopiero wówczas odpisała mi, że nie można ich rozpowszechniać, gdyż zostały zaklasyfikowane jako tajne, i to nie przez wojsko, lecz przez CIA.
Twierdzenie, że sześćdziesiąt lat temu mój ojciec zrobił coś, co jeszcze dzisiaj mogło mieć coś wspólnego z bezpieczeństwem narodowym, wydawało mi się oczywiście niedorzeczne. W związku z tym wypuściłem rwący potok faksów, rozmów telefonicznych, listów i maili do rozmaitych stołecznych biur, ale wszędzie potraktowano je jak zwykłe śmieci. W końcu kongresman Stan Sennett, stary przyjaciel, wypracował porozumienie, na którego mocy rząd zgodził się udostępnić mi kilka dokumentów z rozprawy sądowej, podczas gdy CIA ponownie przeanalizuje stopień poufności akt.
Ostatecznie w sierpniu 2003 roku pojechałem do Waszyngtońskiego Centralnego Zbioru Archiwów w Suitland w stanie Maryland. Budynek wygląda trochę jak lotniskowiec w suchym doku – jest to niska budowla z czerwonej cegły, która zajmuje powierzchnię czterdziestu boisk futbolowych. Wewnątrz strefa dostępna dla osób postronnych ogranicza się do jednego korytarza, którego wystrój jest bardzo surowy, ale odpowiedni, porównywalny na przykład do praktycznych butów: ściany z cegły, sufit z dźwiękochłonnych paneli i mnóstwo fluorescencyjnego światła. Tam pozwolono mi przeczytać – ale nie skopiować – mniej więcej dziesięć stron, które wybrano z protokołu rozprawy sporządzonego w 1945 roku przez prokuratora wojskowego, oskarżyciela w procesie. Kartki poszarzały i miały fakturę tapety, ale i tak błyszczały przede mną niczym skarb. Nareszcie miałem się dowiedzieć!
Wcześniej powiedziałem sobie, że muszę być przygotowany na wszystko, jednak ten tekst chyba już nie mógł być bardziej beznamiętny. Sporządzony w neutralnym języku prawniczym i dodatkowo usiany terminologią militarną. Ale i tak czytając, czułem się tak, jakby ktoś mnie zrzucił z wysokości na głowę. Oskarżenie zawierało cztery punkty, przy czym każdy z nich odnosił się do tego samego wydarzenia. W sierpniu 1944 ojciec jako pełniący obowiązki asystenta prokuratora wojskowego w 3. Armii został wyznaczony do zbadania zarzutów stawianych przez generała Rolanda Teedla z 18. Dywizji Pancernej i możliwości postawienia przed sądem wojskowym majora Roberta Martina. Martin był związany z Wydziałem Operacji Specjalnych Biura Służb Strategicznych (OSS), poprzednika CIA, założonego podczas drugiej wojny światowej (co wyjaśniało, jak mi się zdaje, dlaczego Agencja wtyka w to swój nos). W listopadzie 1944 roku tata dostał rozkaz aresztowania majora Martina. Tymczasem w kwietniu 1945 niedaleko Hechingen, sprawując pieczę nad
Martinem, tata – zgodnie z ustalonymi faktami – „z rozmysłem pozwolił Martinowi zbiec, narażając na poważny uszczerbek bezpieczeństwo i zwycięstwo Stanów Zjednoczonych”. Nie była to czysta retoryka. Za najpoważniejszy z zarzutów, umyślne nieposłuszeństwo wobec przełożonego, groziła kara śmierci.
Trwający tydzień proces toczył się w czerwcu 1945 roku. Już na początku punkt oskarżenia, za który groziło postawienie przed plutonem egzekucyjnym, został wycofany, ale po udowodnieniu trzech pozostałych zarzutów i tak groziło ojcu trzydzieści lat więzienia. Odnośnie do tych ostatnich, odnalazłem inny wyblakły formularz z nagłówkiem: WYROK.
Rozpoczęło się posiedzenie Sądu i Przewodniczący oświadczył, że oskarżony jest winny popełnienia wszystkich zarzucanych mu czynów ujętych w punktach II, III i IV oskarżenia i że na podstawie tajnego pisemnego głosowania, większością dwóch trzecich głosów, zostaje skazany na pięć lat ciężkich robót oraz zamknięcie w Forcie Leavenworth, federalnym więzieniu USA. Ponadto w niesławie, bez żadnej zwłoki, zostanie zwolniony z armii Stanów Zjednoczonych, a informację o jego zwolnieniu poda się do publicznej wiadomości w miejscu jego zamieszkania.
Przeczytałem ten tekst kilka razy, mając nadzieję, że uda mi się wyciągnąć z niego jakieś dodatkowe znaczenie. Moje serce i dłonie zrobiły się zimne jak lód. Ojciec był zbrodniarzem. Wyrok skazujący tatę został szybko zatwierdzony przez sąd rewizyjny dla europejskiego teatru działań wojennych – wojskowy odpowiednik cywilnego sądu apelacyjnego – umożliwiając generałowi Teedle’owi swobodne wykonanie wyroku. Jednakże pod koniec lipca 1945 roku generał uchylił oskarżenie, które sam wysunął. Po prostu odfajkował odpowiedni kwadracik na formularzu bez słowa wyjaśnienia. Ale nie był to błąd pisarski. Na rozkaz generała sąd zebrał się ponownie i wydał jedną linijkę orzeczenia, cofając wszystko, co ustalił zaledwie półtora miesiąca wcześniej. Ojca, którego do tego czasu przetrzymywano w areszcie domowym, uwolniono.
Luki w tej opowieści wywołały we mnie szaloną ciekawość, czułem się jak Samson, ślepy i skuty łańcuchami wewnątrz świątyni. Przyrzekłem sobie, że ani wojsko, ani CIA, w ogóle nikt mnie nie powstrzyma od uzyskania odpowiedzi na podstawowe pytanie o moje dziedzictwo: Byłem synem więźnia, który zdradził swój kraj, choć zdołał się wykręcić ze względów formalnych, czy może dzieckiem człowieka, który przetrwał prymitywną niesprawiedliwość, ale pragnął pogrzebać ją w przeszłości?
Wypełniłem nieskończenie wiele rządowych formularzy i przemierzyłem kontynent kilka razy, składając wszystko do kupy, odwiedzając mnóstwo archiwów i bibliotek wojskowych. Najbardziej owocne okazały się moje podróże do Connecticut. Ostatecznie to tam udało mi się uzyskać zapiski Barringtona Leacha, prawnika, który bez powodzenia bronił mojego ojca, zanim generał Teedle wycofał zarzuty.
Niemal od razu, zaraz jak tylko zaczęły się moje podróże, postanowiłem poskładać historię mojego ojca. Tata był jedynym członkiem prokuratury wojskowej postawionym w stan oskarżenia podczas drugiej wojny światowej, ale to była tylko mała cząstka tego, co sprawiło, że jego przeżycia stały się wyjątkowe. Snułem się mozolnie po ciemnych korytarzach bibliotek i archiwów i pisałem do późna w nocy. Miała powstać nie tyle jakaś tam książka, ile moja książka, książka wybitna, książka, która niczym banalne deus ex machina wyniesie moje życie z głębokiej doliny na szczyt wyższy od tego, na jaki kiedykolwiek w życiu dotarłem. A potem, jak to się zdarza prowadzącym przesłuchania na salach rozpraw, które odwiedzałem przez wiele, wiele lat, zadałem jedno pytanie za dużo i odkryłem jeden fakt, jedyny dający się wyobrazić powód, który mógł mnie pozbawić historii mojego ojca.
On sam ją spisał.