Kobieta rozejrzała się dokoła. Był piątkowy wieczór, więc na szczęście restauracja nie była pusta. Agnes pospieszyła w jej kierunku, zaprosiła serdecznie do środka i zapytała, czy spodziewa się kogoś do towarzystwa. Nie, przyszła sama. Agnes zaprowadziła ją do stolika, położonego centralnie, ale przy ścianie, tak aby nie czuła, że wszyscy na nią patrzą. Odsunęła krzesło i kobieta usiadła bez słowa. Podziękowała krótko za drinka przed jedzeniem, ale przytaknęła z zadowoleniem, kiedy Agnes podała jej szklankę wody z lodem oraz menu.
Upewniwszy się, że kobieta nie patrzy, pociągnęła za sobą Pernillę, żartującą z gośćmi przy innym stoliku.
– Jest tutaj – powiedziała Agnes.
– Kto?
– Ćśśś! Lola, a kto! – Agnes wskazała ostrożnie kobietę, która przeglądała menu. Pernilla wytrzeszczyła oczy.
– Jesteś pewna?
– Tak, spójrz tylko sama. Nie wygląda na żadną modną, bogatą paniusię, która wpadła po pracy coś przekąsić.
– No w zasadzie nie.
– Mogę się założyć, że zamówi trzy dania i że jeszcze się tu pokaże.
– Dlaczego tak myślisz?
– Dlatego że nie jest w stanie za jednym razem spróbować wszystkiego, co mamy w menu. Jeśli ma dokonać skrupulatnej oceny, to musi przyjść jeszcze raz.
Nagle kobieta podniosła wzrok, na co Agnes aż podskoczyła.
– Ostrzeż chłopaków w kuchni – szepnęła Pernilli i poszła do swojego bardzo ważnego gościa, aby przyjąć zamówienie.
Kobieta zadawała mnóstwo pytań o jedzenie. Gdzie łowiono żabnicę? Czy warzywa pochodzą z ekologicznej uprawy? Jakie wino pasowałoby do kurczaka? Agnes potrafiła odpowiedzieć na wszystkie z tych pytań. Odkąd dowiedzieli się, że odwiedzi ich recenzent, Kalle zadbał o to, aby umieli opowiedzieć o wszystkich składnikach. Każdego wieczoru przed otwarciem omawiali ewentualne zmiany w menu. Lista win była dopracowana w każdym calu i zarówno Agnes, jak i Pernilla i Henrik wiedzieli dokładnie, co pasuje do czego. A jednak Agnes denerwowała się pytaniami kobiety. Miała ogromną tremę, tak jak podczas egzaminu na prawo jazdy w Länninge.
[…]
Kiedy zamknęli restaurację, wszyscy zebrali się na sali. Kalle otworzył butelkę wina, a Pernilla przyniosła cztery kieliszki. Paolo odmówił, powiedział, że chce mu się pić, i otworzył sobie butelkę zimnej coli. Muszą zwolnić tempo.
Lola spokojnie i metodycznie przeżuła skrupulatnie przygotowane i podane jedzenie. Ani jednym drgnięciem powieki nie zdradziła, co o nim myśli. Po panna cotcie i małym espresso zapłaciła gotówką, a później wyszła, mówiąc krótko „dziękuję i do widzenia”.
Paolo i Kalle dyskutowali o posiłku. Na okrągło. Czy makaron był rozgotowany? Czy w sałatce było za dużo chili? Czy w rybie były ości? Pernilli wydawało się, że kobieta wyjęła z ust ość. Paolo jęknął, to on czyścił rybę. W normalnych okolicznościach jedna ość w rybie to nic takiego, to w końcu prawdziwa ryba, a nie paluszki rybne. Ale w tym wypadku to właśnie ta jedna ość mogła przeważyć szalę pomiędzy smacznym a mniej smacznym.
Z deseru byli bardzo zadowoleni. Panna cotta była gładka jak pupa niemowlęcia i delikatnie różowa od przecedzonego koncentratu malinowego. Deser został podany z połówką owocu marakui i kilkoma świeżymi malinami z Wenezueli, które kupili rano za skandaliczną cenę w hurtowni w Årsta.
Siedzieli jak grupka uczennic zakochanych w nowym nauczycielu, który przyszedł na zastępstwo. Analizowali każde słowo, każdy ruch. W kółko dyskutowali o tym, co Lola zamówiła. Nawet espresso poddali szczegółowej analizie. Czy miało wystarczającą warstwę cremy? Czy Lola użyła cukru?
Pierwsza „dobranoc” powiedziała Pernilla. Inni też zaczęli się zbierać. Kalle powiedział „cześć” i pomachał im na do widzenia, po czym poszedł w kierunku swojego samochodu, który stał zaparkowany na Katarina Bangata. Paolo i Agnes poszli razem w kierunku Slussen. Na dworze było dużo ludzi. Był piątkowy wieczór i dopiero minęła północ.
W stacji metra było lekkie zamieszanie. Kilku młodych chłopaków w nażelowanych i zaczesanych do tyłu włosach wszczynało bójkę. Stojące z nimi dziewczyny prosiły, żeby przestali. Pociąg do Aspudden miał przyjechać za jedenaście minut. Po trzech minutach na peron wjechał pociąg Paola, jadący w przeciwnym kierunku. Paolo otworzył usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale nagle zmienił zdanie. Zrobił krok w kierunku hamującego pociągu. Nagle odwrócił się i spojrzał na Agnes.
– Chcesz pojechać do mnie? – zapytał.
Agnes nie była przygotowana na takie pytanie, zawahała się. Setną sekundy za długo. – Ech, zapomnij! – powiedział i rozłożył ramiona. – Do zobaczenia jutro.
Podbiegł do drzwi pociągu. Zdążył wbiec w ostatniej chwili. Nie pomachał jej, kiedy pociąg odjeżdżał ze stacji.
Minęło kilka chwil, zanim Agnes przestała wyrzucać sobie, że za dużo wypiła poprzedniego wieczoru. To zrozumiałe, gdyż objawy były te same, co przy ogromnym kacu: ból głowy, suchość w ustach, bóle mięśni, luki w pamięci. Ostre zimowe słońce poraziło jej oczy, zamrugała poirytowana i zaspana. Najwidoczniej zapomniała wczoraj zasłonić rolety. Nie zwykła tego robić z powodu słońca, tylko po to, żeby sąsiedzi nie zaglądali jej do sypialni, która wychodziła na dziedziniec. Leżała przez chwilę, patrząc w okna domu naprzeciwko. Niczego nie dostrzegła, światło odbijało się od szyb. Prawdopodobnie odwrotnie było w przypadku jej sąsiadów. Mieli pełen wgląd. Czuła się nieswojo, usiadła na łóżku szczelnie opatulona kołdrą. Próbowała się pozbierać. Źle spała, ciągle budziła się w nocy, przez kilka szczęśliwych chwil nie rozumiała, dlaczego. Teraz dotarło to do niej. Kiedy uświadomiła to sobie, jęknęła i z powrotem opadła bez sił na poduszkę. Nie, nie chciała się dzisiaj budzić.
Zmrużyła oczy i przycisnęła twarz do poduszki. Po chwili ciężko jej było oddychać, więc obróciła twarz na bok. Wpatrywała się w budzik, który tykał cicho na stoliku nocnym. Wciąż było wcześnie, nie było powodu, by już wstawać. Nie było powodu, żeby w ogóle wstawać. Nie czuła się wypoczęta, na pewno budziła się w nocy co pół godziny. Nic więc dziwnego, że znowu zasnęła.
Obudziła się gwałtownie od szelestu listów wrzucanych przez otwór w drzwiach. Przyszła poczta, ranek zmienił się w przedpołudnie, a czas zarezerwowany przez Agnes w pralni zaczął się dwadzieścia siedem minut temu.
Pominięcie kolejki w pralni to może nie koniec świata, zdarzało jej się to wcześniej, chociaż wcale nie często, jeśli miałaby być szczera. Ale akurat w tym momencie czuła, że jej życie zależy od kilkugodzinnego dostępu do dwóch pralek Wascomat i suszarki, mniej więcej równie skutecznej jak polarna bryza. Fakt, straciła pracę, pożegnała się z karierą, a na dodatek została porzucona przez miłość swego życia na rzecz silikonowych piersi jakiejś cizi, ale pewien porządek musi mimo wszystko istnieć w jej życiu.
Wyskoczyła z łóżka. Nie myśląc o sąsiadach, biegała dookoła mieszkania w poszukiwaniu spodni od dresu i jakiejś koszulki, jednocześnie próbując pozbierać bieliznę do prania. Po sześciu minutach była gotowa do zejścia na dół z dwoma pełnymi ubrań torbami z IKEI i pudełkiem Ajaxa, z którego proszek wysypywał się na podłogę w przedpokoju. Zrezygnowała z windy, która była tak mała, że nie zmieściłaby się w niej ze swoimi torbami. Zamiast tego pociągnęła je po schodach trzy piętra w dół aż pod drzwi piwnicy. Dopiero wtedy zorientowała się, że zapomniała klucza do pralni. Znowu do góry. Zaczęło kręcić jej się w głowie. W końcu nie jadła ani kolacji, ani śniadania.
Przed drzwiami mieszkania musiała na chwilę przystanąć i pochylić głowę. Zrobiło jej się czarno przed oczami. Zawsze była wysoka, najwyższa w klasie, chuda jak patyk, a ciśnienie miała niskie jak holenderskie równiny. W ósmej klasie zemdlała w szkolnym pochodzie św. Łucji. Maria Luiza, która była Łucją, obraziła się na nią na wiele tygodni, gdy Agnes skupiła uwagę wszystkich na sobie. Z koroną elektrycznych świeczek na falowanych włosach pachnących szamponem Timotei uznała, że to niesamowicie bezczelne ze strony Agnes tak skraść całe widowisko. Zmusiła ją nawet do przeprosin w poniżających okolicznościach. Agnes natomiast poczuła satysfakcję dowiedziawszy się, że w wieku dwudziestu dwóch lat Maria Luiza była już matką trójki dzieci. Może nie było to wcale dziwne, że tak troszczyła się o swój czas królowej piękności, skoro miał tak szybko przeminąć.
Kiedy Agnes w końcu otworzyła drzwi do piwnicy i spocona wciągnęła torby do środka, stanęła jak wryta na progu pralni. Mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziała, właśnie włączył jedną z pralek. Druga już chodziła i słychać było słaby brzęk uderzających o szybkę guzików dżinsów. Spojrzał na Agnes, uśmiechnął się i powiedział dzień dobry. Agnes nie odwzajemniła uśmiechu.
– Przepraszam, ale co pan najlepszego wyprawia? – Syknęła.
Mężczyzna przestał się uśmiechać.
– No, piorę – odpowiedział niepewnie.
– Przecież widzę! Tylko dlaczego pierze pan w moim czasie?! – Rzuciła torby na podłogę. Pudełko z Ajaxem wypadło z siatki otworem w dół. Na podłodze utworzył się kopiec z proszku do prania.
– Przepraszam, ale myślałem, że teraz jest wolne. Czytałem na tablicy, że jeśli ktoś nie zacznie prać przez pół godziny, to...
– Przecież się wpisałam, tak czy nie? – Przerwała mu Agnes. – Widział pan przecież moje imię na tablicy, tak czy nie? Nie pomyślał pan, że może po prostu się spóźniłam? Stał pan tu z zegarkiem, czy co? Ile czasu zdążyło upłynąć? Cztery minuty?
– Właściwie to prawie piętnaście. Strasznie mi przykro, naprawdę nie chciałem podebrać nikomu kolejki, myślałem tylko, że...
– Ale zrobił to pan – powiedziała cierpko.
Widać było, że jest mu głupio.
– A tak poza tym, to kim pan jest?
Nigdy wcześniej go nie widziała. W bloku nie było wielu lokali i jeśli tu mieszkał, powinna była zwrócić na niego uwagę. Sąsiad w jej wieku na pewno rzuciłby jej się w oczy pośród innych lokatorów. Pewnego razu słyszała, jak dwie starsze sąsiadki mówiły o Ragnarze Dahlbergu, że to „elegancki młody człowiek”. Mężczyzna przed nią mógł być może kilka lat starszy od niej, ciężko powiedzieć, ale w każdym razie musiał być młodszy od Ragnara Dahlberga.
– Mieszka pan tu w ogóle?
– Niedawno się wprowadziłem. Na drugie piętro. Naprawdę bardzo mi przykro.
Agnes spojrzała na niego. Był nieuczesany i nieogolony, ubrany w okropne brązowe sztruksy, spraną koszulkę polo koloru szarobeżowego i klapki bez skarpetek. Agnes zauważyła kępki włosów na dużych palcach. Z obrzydzeniem odwróciła wzrok.
– Mogę spróbować zatrzymać pranie, ale chyba się nie da w tego typu pralkach. Ryzykowalibyśmy zalaniem pralni i nie poprawiłoby to za bardzo sytuacji – spróbował się znowu uśmiechnąć, ale dał za wygraną, gdy zauważył, że Agnes nie da się oczarować. – Może pani przyjść, jak tylko skończy się pranie w tej pralce. Chce pani, żebym do pani zapukał, kiedy będzie gotowe?
– Nie.
Naprawdę nie chciała, żeby ani on, ani ktokolwiek inny jej przeszkadzał. Chciała mieć spokój.
– Ale dziękuję za propozycję – wymamrotała i wyszła z pralni. Zatrzymała się przed drzwiami i zarezerwowała pierwszy wolny termin – za dwa tygodnie. Po czym poczłapała do góry ze swoimi torbami.
Kiedy weszła do mieszkania, przejrzała się w lustrze w przedpokoju. Wciąż nie zmyła rozmazanej maskary, jej blond włosy były skołtunione nie tylko na karku. Wielki, dziwny kołtun wystawał też przy uchu. W szczęśliwszych okolicznościach można by pomyśleć, że to pamiątka po bzykaniu. Koszulka z napisem „Piwo ukształtowało to piękne ciało” – ironiczny prezent od Lui po dzikim weekendzie w Roskilde przed laty – miała dwie ogromne plamy po kakao na przedzie. Dres był znośnie czysty i z pewnością wyglądałby dobrze, gdyby nie założyła go tył na przód.
Agnes westchnęła i położyła torby na podłodze. Jakie to miało znaczenie, że wyglądała, jakby właśnie wypuścili ją ze szpitala psychiatrycznego? Jakie to miało znaczenie, że pominęła swoją kolejkę w pralni i będzie musiała czekać dwa tygodnie na parę czystych dżinsów? Wszystko jest przecież względne, czyż nie?