ROZDZIAŁ 23
UMYSŁ SMOKA
Najstarsi byli bardzo rozrzuconą rasą. Chociaż z ich czasów przetrwały nieliczne źródła pisane, a my nie umiemy w pełni odczytać ich run, kilka naszych znaków wydaje się pochodzić od hieroglifów, które Najstarsi nanieśli na swoje mapy i monolity. Ta niewielka wiedza, jaką posiadamy o tym ludzie, zdaje się wskazywać, iż przebywali ze zwykłymi ludźmi, czasami mieszkając w tych samych miastach, i że duża część naszej wiedzy może pochodzić z tego związku. Mieszkańcy Królestwa Górskiego mają starodawne mapy, które są niemal na pewno kopiami jeszcze starszych nawet zwojów i najwyraźniej odzwierciedlają znajomość o wiele rozleglejszego terytorium niż to, jakie obecnie zajmują ci ludzie. Drogi i miasta zaznaczone na tych mapach albo już nie istnieją, albo są tak odległe, że nabrały cech mitycznych. Najdziwniejsze zaś ze wszystkiego jest może to, iż przynajmniej jedna z owych map pokazuje miasta, które obecnie leżałyby tak daleko na północ, jak Księstwo Niedźwiedzie i tak daleko na południe, jak Przeklęte Brzegi.
Strzyżyka „Traktat o zaginionym ludzie”
Kiedy dołączyłem do Sumiennego, nie powiedziałem ani słowa, a on mnie o nic nie pytał. Schodził pierwszy po rampie, kołysząc małą latarnią. Od czasu, gdy ostatnio tu kopałem, wykop znacznie się pogłębił i zwęził. Widziałem, gdzie koncentrowali wysiłki po zauważeniu cienia zwierza, uwięzionego w lodzie poniżej. I znów zalała mnie nieoczekiwana fala świadomości istnienia Lodognia, wyczuwanego przez mój zmysł Rozumienia, a potem nagle opadła i zniknęła. Takie poczucie obecności istoty, którą przybyłem zabić, wytrącała mnie z równowagi.
Poszedłem za Sumiennym do rogu wykopu, który zmienił się w tunel wyrąbany w lodzie. Na początku był wysoki na człowieka i na dwóch ludzi szeroki, lecz szybko się zwęził i wkrótce szedłem zgarbiony, od czego ramię bolało mnie jeszcze bardziej.
Kiedy tak szedłem za Sumiennym, w mojej głowie nagle przestawiło się coś, co powiedział Brus. Powiedział, że przybył tu, by zabić smoka, jeśli to będzie konieczne, bo zrobi wszystko, by sprowadzić Szybkiego do domu. Pokrzywa powiedziała Młotkowi, że jej ojciec wyjechał, by zabić smoka. Te dwie rzeczy oznaczały, że Pokrzywa nie wie o mnie. Nic o mnie nie wie. Byłem rozdarty między ulgą, że nie powiedziałem nic, co by jej wyjaśniło sytuację, i przyprawiającym o mdłości przeczuciem, że nigdy naprawdę nie zaistnieję w jej życiu. Nagle wydało mi się, że zamykają się nade mną ciemność, lód i zimno i przez jedną oszałamiającą chwilę poczułem, że jestem uwięziony wewnątrz lodowca i że chcę umrzeć, ale że nie potrafię zrobić dla siebie nawet tyle. Usiłowałem sprowadzić na siebie śmierć siłą woli, lecz tylko dławiłem się wstydem.
Wtedy dusząca ciemność minęła, a ja ruszyłem chwiejnie dalej. Przestałem myśleć o Pokrzywie, Brusie i Sikorce, odwróciłem się od przeszłości i zająłem się tylko tym, co miałem zaraz zrobić: zabić smoka. Szedłem za Sumiennym coraz głębiej w lód, mówiąc sobie, że może wciąż jeszcze mogę uratować Błazna. Okłamywałem się.
Latarenka Sumiennego ukazywała mi tylko nieprzyjemne lśnienie lodowych ścian i sylwetkę idącego przede mną księcia. Tunel skończył się raptownie. Sumienny odwrócił się do mnie i przykucnął.
- Tu na dole jest jego głowa. Tak się nam wydaje - powiedział, pokazując na porysowany lód.
Spojrzałem na lód pod jego nogami.
- Nic nie widzę.
- Zobaczyłbyś, gdybyś miał większą latarnię, a za sobą światło dnia. Uwierz mi na słowo. Pod nami jest jego głowa.
Zdjął niezdarnie pakunek z pleców i położył go przed sobą. Kucnąłem naprzeciwko księcia. Było akurat tyle miejsca, żeby mógł przestąpić nad kociołkiem i przecisnąć się obok mnie, kiedy już rozpalimy ogień.
Zimno wpełzło mi do ramienia, usztywniając je, a moja obita twarz stanowiła zimną, obolałą maskę. Nie miało to znaczenia. Wciąż miałem prawą rękę. Jak trudne może być rozpalenie ognia i włożenie do niego glinianego garnczka? Coś takiego mogłem zrobić nawet ja.
Najpierw zająłem się skórami. Sumienny ułożył je między nami, jakbyśmy byli żołnierzami, szykującymi się do gry w kości. Skóry były grube, jedna z białego niedźwiedzia, a druga z krowy morskiej. Obie śmierdziały. Umieściłem pośrodku nich kociołek, a flaszeczkę z olejem ostrożnie postawiłem z dala od niego. Obok flaszeczki postawiłem garnczek z proszkiem. Na podpałkę mieliśmy strużyny drewna i trochę nadpalonego płótna. Zrobiłem gniazdko na dnie kociołka i skrzesałem do niego z ogniokamienia trzy nieskuteczne porcje iskier, po czym Sumienny zapytał z ciekawością:
- Nie moglibyśmy po prostu zapalić tego od latarni?
Podniosłem wzrok i spojrzałem na niego złowrogo. Książe odpowiedział mi uśmiechem; światło podkreślało jego poczerwieniałe policzki i popękane usta. Nie miałem już w sobie uśmiechu, ale jakoś udało mi się ułożyć odpowiednio wargi. Przypomniałem sobie na chwilę, że na jego młodych ramionach też spoczywają ciężary, z których nie najmniejszym było to, że zabicie tego smoka jest poniekąd zdradą pradawnej krwi i jego kręgu Rozumiejących. I nie przyniesie mu spełnienia marzeń. Dziewczyna, którą pokochał, była tylko przynętą, która miała doprowadzić do tego, by wykonał polecenie bladej kobiety. Elliania ofiarowała mu siebie nie z miłości, nie dla przypieczętowania sojuszu, lecz tylko po to, by kupić śmierć matki i siostry. Nie wydawało się to obiecującą podstawą małżeństwa, a jednak znaleźliśmy się w tym tunelu. Przysiadłem na piętach.
- Ty to zrób - rzekłem. - A potem stąd zmiataj. Aha. Odprowadź Brusa od krawędzi wykopu. On dobrze nie widzi.
- Coś ty, naprawdę? Myślałem, że jest ślepy.
Było to poczucie humoru młodego człowieka, czarny sarkazm młodzieńca, który nie boi się, że kiedyś spotka go los, z którego szydzi. Ja już nie potrafiłem się na to uśmiechnąć, ale może Sumienny nie zauważył. Wyjął z kociołka kawałek nadpalonego płótna i przytknął go do płomyka latarni; ogień łapczywie liznął płótno, które natychmiast się zajęło. Sumienny pośpiesznie wrzucił je do kociołka na resztę podpałki. Ogień zgasł.
- Nic nam nie idzie łatwo - zauważyłem po trzeciej nieudanej próbie.
Musiałem przewrócić kociołek na bok, a potem Sumienny sparzył sobie palce, wsuwając ostatni kawałek płonącego płótna pod zestrugane kawałki drewna. Wstrzymaliśmy oddech w oczekiwaniu, a mały płomyczek chwycił i zaczął się wspinać po drewienkach. Zasiliłem go strużynami i zdecydowałem, że nie postawię kociołka prosto, ryzykując zagaszenie ognia, tylko wsunę do niego proszek, jakbym wkładał chleb do pieca. Gromadzący się dym z naszego małego ogniska zmusił mnie do kaszlu.
- Czas na ciebie - rzekłem do księcia.
- Zrób to i wtedy pójdziemy razem.
- Nie. - Nie chciałem mu powiedzieć, że zanim załaduję proszek, chcę mieć pewność, że on sam jest w bezpiecznej odległości. - Brus jest dla mnie bardzo ważny. Jest też bardzo dumny. Zanim ucieknie, będzie chciał zaczekać na mnie. Weź go za rękę i powiedz mu, że już idę, że mnie widzisz. I odprowadź go daleko od wykopu. Obaj wiemy, że mieszanki Ciernia czasami działają o wiele lepiej, niż się spodziewa.
- Mam go okłamać? - zapytał Sumienny ze zgorszeniem.
- Masz go odprowadzić w bezpieczne miejsce. Ma chore kolano i nie może się poruszać tak szybko, jak ty albo ja. Więc odprowadź go wcześniej. Dam ci na to kilka chwil, a potem załaduję proszek i sam wyjdę.
Udało się. Książe by mnie nie zostawił, gdyby ryzyko dotyczyło tylko jego własnego bezpieczeństwa. Zrobił to ze względu na bezpieczeństwo Brusa. Książę przestąpił ostrożnie nad kociołkiem i przecisnął się obok mnie, a ja podziękowałem Ketriken za ducha, jakiego wpoiła swemu synowi. Nasłuchiwałem jego kroków w tunelu, usiłując ocenić, kiedy wyjdzie z wykopu, dotrze do Brusa i odprowadzi go dalej. Nie ma pośpiechu, powiedziałem sobie. Jeszcze nie ma potrzeby ryzyka. Za kilka minut smok będzie martwy. I może Błazen będzie uratowany.