Rozdział 7 ### WILCZE SERCE Jednym z najbardziej rozpowszechnionych przesądów związanych z Rozumieniem jest błędne przekonanie, iż jest to moc, której posiadacze mogą rozkazywać zwierzętom.
W niemal wszystkich rozpowszechnianych o Rozumieniu opowieściach występuje zły człowiek, który wykorzystuje swoją władzę nad zwierzętami lub ptakami, aby krzywdzić innych ludzi. W wielu z tych bajd złego maga spotyka sprawiedliwa kara, gdy jego zwierzęcy słudzy powstają przeciwko niemu i upodabniają do siebie, demaskując go przed tymi, których skrzywdził.
W rzeczywistości magia Rozumienia jest tyleż darem zwierząt, co ludzi. Nie wszyscy ludzie potrafią wytworzyć tę specjalną więź ze zwierzęciem, która jest sednem Rozumienia. I nie każde zwierzę jest do tego zdolne. I nawet spośród tych nielicznych, które posiadają tę umiejętność, tylko niektóre mają ochotą na wytworzenie takiej więzi. Aby takowa powstała, musi być obopólna i oparta na równości.
W rodzinach obdarzonych Rozumieniem, gdy dziecko osiąga odpowiedni wiek, zostaje wysłane na swego rodzaju wyprawę, podczas której ma wyszukać sobie zwierzę - towarzysza. Nie wybiera sobie odpowiedniego zwierzęcia i nie nagina go do swej woli. Raczej ma nadzieję napotkać podobnie myślące stworzenie, dzikie lub udomowione i zainteresowane nawiązaniem więzi Rozumienia. Krótko mówiąc, aby ta więź została nawiązana, zwierzę musi być równie utalentowane jak człowiek. I chociaż obdarzony magią Rozumienia człowiek może w pewnym stopniu porozumieć się z niemal każdym zwierzęciem, nie powstanie między nimi żadna więź, jeśli zwierzę nie ma odpowiedniego talentu i ochoty.
Jednakże w każdym związku jedna ze stron może zostać wykorzystana. Tak jak mąż może bić żonę, lub żona odbierać mężowi ducha swoim brakiem wiary w jego umiejętności, tak człowiek może zdominować swego partnera w Rozumieniu. Być może najczęściej spotykaną tego formą jest sytuacja w której obdarowany magią Rozumienia człowiek wybiera sobie zwierzę - partnera, który jest zbyt młody aby w pełni zrozumieć doniosłość takiej decyzji. Rzadsze, aczkolwiek również znane są przypadki, w który zwierzęta dominują lub rozkazują związanemu z nimi człowiekowi. Powszechnie znana wśród ludzi Pradawnej Krwi ballada mówi o niemądrym człowieku, który nawiązał więź z dziką gęsią i przez całe życie przenosił się z miejsca na miejsce, zgodnie ze zmianami pór roku.
Borsuczowłosego "Opowieści o Pradawnej Krwi"
Nadszedł ranek, zbyt jasny i zbyt wczesny, trzeciego dnia wizyty Błazna. Obudził się przede mną i jeśli odczuwał jakieś skutki nadmiaru brandy lub rozmów do późnej nocy, to niczym ich nie okazywał. Dzień już zapowiadał się na skwarny, więc na palenisku podtrzymywał tylko mały ogień, zaledwie wystarczający by zagotować wodę na owsiankę. Wyszedłem na zewnątrz, wypuściłem kury, a potem wyprowadziłem kucyka oraz konia Błazna na otwarty stok wzgórza na nadmorskim pagórkiem.
Puściłem kuca wolno, ale klacz uwiązałem. Posłała mi karcące spojrzenie, ale zaczęła skubać twardą trawę, jakby o niczym innym nie marzyła. Stałem tam przez jakiś czas, spoglądając na spokojne morze. W jasnym porannym blasku wyglądało jak wykute z sinego metalu. Powiał leciuteńki wietrzyk i rozwiał mi włosy. Poczułem się tak, jakby ktoś głośno i wyraźnie powiedział do mnie następujące słowa, które bezwiednie powtórzyłem:
- Czas na zmianę.
Zmiana, zawtórował mi w myślach wilk. Nie było to dokładnie to, co miałem na myśli, ale lepiej pasowało do mojego nastroju. Przeciągnąłem się, rozprostowując ramiona i pozwalając, aby wietrzyk uwolnił mnie od bólu głowy. Spojrzałem na moje wyciągnięte dłonie i dobrze się im przyjrzałem. Były to dłonie farmera, twarde i pokryte odciskami, z wżartą w nie ziemią i brudem. Podrapałem szczeciniasty zarost. Od kilku dni nie chciało mi się golić. Moje ubranie było czyste i wygodne, lecz podobnie jak dłonie poznaczone śladami codziennej pracy, a ponadto pocerowane.
Nagle wszystko to, co zaledwie przed chwilą wydawało się wygodne i trwałe, nagle zdało się przebraniem, kostiumem mającym chronić mnie przez lata odpoczynku. Nagle zapragnąłem odmienić moje życie i stać się nie Bastardem takim, jakim był kiedyś, lecz takim, jakim mógłby być, gdyby nie umarł dla świata. Przeszedł mnie dreszcz. Nagle przypomniał mi się chłodny poranek z dzieciństwa i chwila, gdy patrzyłem jak motyl uwalnia się z kokonu. Czy on też nagle poczuł, że ta nieruchoma i półprzezroczysta okrywa, która chroniła go dotychczas, nagle stała się zbyt ciasna i nieznośna?
Nabrałem powietrza i wstrzymałem oddech, po czym powoli go wypuściłem. Spodziewałem się, że wraz z nim uleci mój nagły niepokój i częściowo tak się też stało. Jednak nie całkiem. Zmiana - powiedział wilk.
- No tak. W cóż się więc zmieniamy?
Ty? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że się zmieniasz, czasem w sposób, który mnie przeraża. Co do mnie, to ta zmiana jest prostsza. Robię się stary.
Zerknąłem na wilka.
- Ja też - przypomniałem mu.
Nie. Ty nie. Przybywa ci lat, ale nie starzejesz się tak jak ja. To prawda i obaj o tym wiemy. Nie było sensu zaprzeczać.
- I co? - spytałem prowokująco, maskując brawurą nagły niepokój.
I nadchodzi czas decyzji. Ponieważ powinniśmy jakąś podjąć, a nie czekać aż zadecydują za nas okoliczności. Sądzę, że powinieneś powiedzieć Błaznowi o naszym pobycie wśród ludzi Pradawnej Krwi. Nie dlatego, żeby mógł i chciał zdecydować za nas, ale ponieważ lepiej będzie się nam myślało, jeśli podzielimy się z nim naszymi przemyśleniami.
Taką starannie sformułowaną wypowiedź przekazał mi wilk, niemal aż nazbyt ludzką jak na tę część mojej jaźni, która biegała na czterech nogach. Nagle przyklęknąłem przy nim i objąłem ramionami jego kark. Nagle przestraszony czymś, czego nie odważyłem się nazwać po imieniu, przytuliłem go z całej siły, jakby chciał wtłoczyć go do mojej piersi i zatrzymać tam na zawsze. Znosił to przez chwilę, po czym spuścił łeb i wyrwał się z moich objęć. Odskoczył i zatrzymał się. Otrząsnął się, wygładzając zmierzwione futro, a potem spojrzał na morze, jakby oceniał nowy teren łowiecki.
Zaczerpnąłem tchu i obiecałem:
- Powiem mu. Wieczorem.
Zerknął na mnie przez ramię, z nisko opuszczonym pyskiem i nastawionymi uszami. W jego ślepiach pojawił się dobrze znany mi błysk. Na chwilę przybrały dawny kpiący wyraz. Wiedziałem, że to zrobisz, braciszku. Nie bój się.
Nagle, niewiarygodnie zręcznym jak na jego wiek susem odskoczył i zmienił się w szara smugę, która w mgnieniu oka wtopiła się w krzaki i kępy traw porastających łagodne zbocze wzgórza. Zrobił to tak zręcznie, że natychmiast znikł mi z oczu, lecz towarzyszyłem mu duchem - jak zawsze. Sercem - powiedziałem sobie - zawsze będę przy nim, zawsze zdołam znaleźć miejsce, gdzie będziemy mogli spotkać się i zjednoczyć. Posłałem w ślad za nim tę myśl, ale nie odpowiedział.
Wróciłem do chaty. Pozbierałem w kurniku zniesione przez kury jajka i zaniosłem do domu. Błazen usmażył je na węglach paleniska, podczas gdy ja parzyłem herbatę. Potem wynieśliśmy jedzenie na zewnątrz i siedząc na ganku zjedliśmy śniadanie. Wiejący od morza wiatr nie wpadał do dolinki. Liście drzew nie poruszały się. Tylko kury gdakały i grzebały w pyle podwórza. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak długo milczałem, dopóki Błazen nie przemówił.
- Ładnie tutaj - zauważył, wskazując łyżką na okoliczne drzewa. - Strumień, las, w pobliżu morze. Rozumiem dlaczego wolisz to miejsce od Koziej Twierdzy.
Zawsze miał dar czytania w moich myślach.
- Nie jestem pewien czy je wolę - odparłem powoli. - Nigdy nie porównywałem ich ze sobą, żeby dokonać wyboru. Pierwszą zimę spędziłem tu tylko dlatego, że dopadła nas tutaj burza i szukając schronienia między drzewami, natrafiliśmy na stare koleiny. Doprowadziły nas do tej opuszczonej chaty. - Wzruszyłem ramionami. - I od tej pory mieszkamy tutaj.
Przechylił głowę, patrząc na mnie.
- A więc, mając do wyboru cały świat, niczego nie wybrałeś. Po prostu pewnego dnia przestałeś wędrować.
- Chyba tak. - Następne słowa wypowiedziałem po chwili wahania, gdyż wydawały się niezwiązane z tematem. - Ta droga prowadzi do Kuźnicy.
- I to cię tu przywiodło?
- Nie sądzę. Byłem tam, popatrzeć na ruiny i powspominać. Teraz nikt tam nie mieszka. Zazwyczaj w takich miejscach ludzie plądrują ruiny. W Kuźnicy - nie.
- Z tym miejscem wiąże się zbyt wiele złych wspomnień - przytaknął Błazen. - Kuźnica była tylko początkiem, ale ludzie pamiętają ją najlepiej i tak też nazwali plagę, która rozeszła się z tego miejsca. Zastanawiam się, ilu ludzi padło jej ofiarą?
Poruszyłem się niespokojnie, a potem wstałem i wziąłem pusty talerz Błazna. Nawet teraz nie lubiłem wspominać tamtych dni. Szkarłatne okręty przez lata napadały na nasze brzegi, rabując nasz dobytek. Stawiliśmy im czoło dopiero wtedy, kiedy zaczęły odzierać nasz lud z człowieczeństwa. Zaczęły szerzyć zło w Kuźnicy, porywając mieszkańców wioski i oddając krewnym jako bezduszne monstra. Niegdyś tropienie i zabijanie dotkniętych kuźnicą było moim zadaniem - jednym z wielu tajnych, nieprzyjemnych obowiązków królewskiego skrytobójcy. Jednak było to wiele lat temu, powtarzałem sobie. Tamten Błazen już nie istniał.
- To było dawno temu - przypomniałem Błaznowi. - Teraz to już przeszłość.
- Tak twierdzą niektórzy. Inni nie zgadzają się z tym. Niektórzy wciąż żywią nienawiść do Zawyspiarzy i mówią, że nawet smoki, które na nich wysłaliśmy, były da nich zbyt litościwe. Oczywiście, inni powiedzą, że powinniśmy zapomnieć o wojnie , gdyż Sześć Królestw i Zawyspiarze zawsze na przemian wojowały lub handlowały ze sobą. W drodze tutaj słyszałem, jak ludzie powiadają, że królowa Ketriken usiłuje zawrzeć pokój i pakt handlowy z Zawyspiarzami. Słyszałem jak mówiono, że ożeni księcia Sumiennego z zawyspiarską narczeską, aby umocnić pakt, który zaproponowała.
- Narczeską?
Podniósł brew.
- Sądzę, że to ktoś w rodzaju księżniczki. A przynajmniej córka jakiegoś możnowładcy.
- No cóż. - Usiłowałem nie okazać jak bardzo zaniepokoiły mnie te wieści. - Nie byłby to pierwszy taki wypadek w historii dyplomacji. Pamiętasz w jaki sposób Ketriken została żoną Szczerego. Celem tego małżeństwa miało być umocnienie naszego przymierza z Królestwem Górskim. Mimo okazało się czymś znacznie ważniejszym.
- Istotnie - przytaknął zgodliwie Błazen, lecz jego spokojne słowa dały mi do myślenia. Zaniosłem nasze talerze do chaty i umyłem je. Zastanawiałem się, co Sumienny sądzi o tym, że ma być wykorzystany w transakcji wymiennej jako zabezpieczenie traktatu, ale zaraz porzuciłem ten temat. Ketriken z pewnością wychowała go zgodnie z zasadami Królestwa Górskiego, w którym władca zawsze był sługą ludu. Sumienny będzie... hmm... sumiennie wypełniał swoje obowiązki, powiedziałem sobie. Niewątpliwie przyjmie je bez wahania, tak jak Ketriken zaakceptowała jej zaaranżowane małżeństwo ze Szczerym. Zauważyłem, że beczka z wodą jest już prawie pusta. Błazen nigdy nie oszczędzał jej myjąc czy piorąc. Zużywał trzy razy więcej wody niż jakikolwiek znany mi człowiek. Wziąłem wiadra i wyszedłem na zewnątrz.
- Przyniosę więcej wody.
Zwinnie zerwał się na równe nogi.
- Pójdę z tobą.
I poszedł ze mną upstrzoną plamami cienia ścieżką do strumienia, do miejsca, które pogłębiłem i ocembrowałem kamieniami, żeby łatwiej napełniać wiadra. Skorzystał z okazji, aby umyć sobie ręce i napić się zimnej, słodkiej wody. Wyprostował się i nagle rozejrzał się wokół.
- Gdzie jest Ślepun?
Wstałem, trzymając w obu rękach wiadra.
- Och, czasem lubi chodzić własnymi drogami. On...
Poczułem przeszywający ból. Upuściłem pełne wiadra i kurczowo złapałem się za gardło zanim zrozumiałem, że to nie moje cierpienie. Błazen napotkał moje spojrzenie i jego złocista skóra nagle zmatowiała. Myślę, że poczuł cień mego strachu. Sięgnąłem myślą do Ślepuna, znalazłem go i pobiegłem.
Gnałem na przełaj przez las, a krzaki szarpały moje odzienie, usiłując mnie zatrzymać. Przedzierałem się przez nie, nie zważając na całość mojego ubrania i skóry. Wilk nie mógł oddychać: jego spazmatyczne dyszenie było jak parodia mojego sapania. Starałem się nie poddawać jego panice. Biegnąc, wyjąłem nóż, szykując się do walki z atakującym go nieprzyjacielem. Kiedy jednak wypadłem spomiędzy drzew na polankę w pobliżu bobrowego stawu, zobaczyłem, że jest sam. Wił się na ziemi przy brzegu. Jedną łapę miał wetkniętą do szeroko rozwartego pyska. Na kamienistym brzegu leżała połowa dużej ryby. Ślepun kręcił się w kółko, potrząsając łbem i usiłując pozbyć się tego, co utkwiło mu w gardle.
Opadłem na kolana obok niego.
- Nie szarp się! - błagałem, ale nie sądzę, żeby mnie usłyszał. Strach odebrał mu rozsądek. Chciałem go objąć i uspokoić, ale wyrwał mi się. Gwałtownie potrząsał łbem, ale nie mógł pozbyć się ryby z pyska. Rzuciłem się na niego, przygniatając go do ziemi. Wylądowałem na jego żebrach i przypadkiem uratowałem mu życie. Ciężar mojego ciała wypchnął powietrze z jego płuc i przesunął rybę. Nie zważając na ostre zęby, wetknąłem rękę do jego pyska, wyrwałem rybę i odrzuciłem. Poczułem, jak spazmatycznie wciąga powietrze. Puściłem go. Chwiejnie stanął na nogi. Ja jeszcze nie czułem się na siłach, aby wstać.
- Dławić się rybą! - wykrzyknąłem drżącym głosem. - Mogłem się domyślić! To cię nauczy, żeby nie połykać tak łapczywie!
Ja również nabrałem tchu, czując niewiarygodną ulgę. Jednak krótkotrwałą. Wilk zrobił dwa niepewne kroki, po czym znów padł na ziemię. Już się nie dławił, lecz czułem emanujący od niego ból.
- Co się stało? Co mu jest? - zapytał za moimi plecami Błazen.
Nawet nie wiedziałem, że przybiegł za mną. Teraz nie miałem dla niego czasu. Na czworakach pospieszyłem do mego towarzysza. Z obawą położyłem dłoń na jego ciele i poczułem, jak ten dotyk wzmacnia naszą więź. Ściskało go w piersi. Bolało tak, że ledwie mógł oddychać. Bicie serca nierównym echem dudniło mu w uszach. Spod niedomkniętych powiek widać było tylko białka ślepi. Jęzor wystawał mu z pyska.
- Ślepunie! Bracie mój! - wykrzyknąłem, lecz wiedziałem, że mnie nie słyszy. Sięgnąłem ku niemu, siłą woli przekazując mu moją siłę, ale poczułem coś, co mnie zdumiało. Unikał kontaktu. Nie chcąc nawiązać tej więzi, która łączyła nas tak długo, wycofywał się na tyle, na ile pozwalała mu słabość.
Gdy skrywał przede mną swe myśli, poczułem, że umyka przede mną w szara mgłę, której nie zdołam przeniknąć.
To było nie do zniesienia.
- Nie! - zawyłem i rzuciłem w ślad za nim moją jaźń. Nie mogąc przedrzeć się przez tę szarą barierę Rozumieniem, rzuciłem przeciwko niej moją Moc, zuchwale oraz instynktownie wykorzystując każdą uncję posiadanej magii, aby go dosięgnąć. I nagle byliśmy razem, a moja świadomość złączyła się z jego jaźnią tak ściśle, jak jeszcze nigdy przedtem. Jego ciało stało się moim.
Przed wieloma laty, kiedy zabił mnie Władczy, umknąłem z pokiereszowanej skorupy mojego ciała i schroniłem się w ciele Ślepuna. Dzieliłem je z wilkiem, snując jego myśli, patrząc na świat jego ślepiami. Towarzyszyłem mu, jak pasażer w jego życiu. W końcu Brus i Cierń przywołali mnie z powrotem zza grobu i kazali powrócić do mego zimnego ciała.
Tym razem było inaczej. Zupełnie inaczej. Teraz, gdy uczyniłem jego ciało moim, moja ludzka świadomość zawładnęła jego wilczą jaźnią. Wniknąłem weń i zmusiłem, by przestał się wić. Zignorowałem jego oburzenie moim postępowaniem: robię to, co jest konieczne, powiedziałem mu. Gdybym tego nie zrobił, niechybnie by umarł. Przestał się opierać, ale nie pogodził się z tym. Miałem wrażenie, że wzgardliwie poddaje się moim zabiegom. Później będę się tym martwił. Teraz jego urażona duma była najmniejszym z moich zmartwień.
Dziwnie było w ten sposób być w jego ciele. Jakbym włożył cudze ubranie. Czułem każdą cząstkę jego ciała, od pazurów po koniec ogona. Czułem dziwny smak powietrza i nawet w tym stanie wyraźnie wyczuwałem otaczające mnie wonie. Zapach znajdującego się obok, mojego ciała, które pochylało się nad tym wilczym, potrząsając nim. Nie miałem teraz czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Odkryłem źródło cierpienia. Było nim skołatane serce. Zmusiwszy wilka, żeby leżał spokojnie, już trochę mu pomogłem, lecz nierówne tętno było złowieszczym znakiem, że coś jest nie tak.
Zaglądanie do piwnicy, a wejście do niej i rozglądanie się w ciemnościach, to dwie różne rzeczy. Wiem, że to kiepskie wyjaśnienie, ale lepszego nie znajduję. Teraz nie wyczuwałem bicia jego serca, ale czułem je. Nie miałem pojęcia, jak tego dokonałem. Tak jakbym rozpaczliwie uderzył barkiem w drzwi, wiedząc, że po ich drugiej stronie znajdę ocalenie, a te drzwi nagle ustąpiły. Stałem się jego sercem, znałem moją rolę w wilczym ciele i wiedziałem również, że nie funkcjonuję jak należy. Mięśnie zwiotczały ze starości i osłabły. Jako serce, uspokoiłem się i postarałem wyrównać rytm uderzeń. Kiedy mi się to udało, ból zelżał i zabrałem się do roboty.
Ślepun wycofał się w jakiś odległy zakamarek naszej jaźni. Pozwoliłem mu skryć się tam, skupiając wysiłki tylko na tym, co musiałem zrobić. Z czym mógłbym to porównać? Z tkaniem? Stawianiem ceglanego muru? Może najlepszym porównaniem byłoby cerowanie przetartej skarpety. Czułem jak tworze, a raczej odtwarzam to, co zostało osłabione. Wiedziałem również, że nie robię tego jako Bastard, lecz jako część tego wilczego ciała, kieruję nim podczas tego procesu. Przy mojej pomocy, szybciej wykonało to zadanie. To wszystko, wmawiałem sobie, ale wiedziałem, że kiedyś ktoś zapłaci za to przyspieszone uzdrowienie.
Kiedy dzieło było skończone, wycofałem się. Przestałem być "sercem", ale czułem dumę z jego nowej sprawności i siły. Jednak wraz z tym uczuciem przyszedł strach. Nie byłem w moim własnym ciele i nie wiedziałem co się z nim działo, kiedy przebywałem w ciele Ślepuna. Nie miałem pojęcia, ile minęło czasu. Zaniepokojony, poszukałem kontaktu z wilkiem, lecz ten nadal go unikał. Zrobiłem to tylko po to, żeby ci pomóc - zaprotestowałem. Nadal milczał. Nie mogłem odczytać jego myśli, ale wiedziałem, co czuł. Był urażony i rozgniewany, jak jeszcze nigdy przedtem.
Jak chcesz - powiedziałem mu chłodno. Niech ci będzie.
Wycofałem się, wściekły.
A przynajmniej próbowałem się wycofać. Nagle wszystko zaczęło mi się mieszać. Wiedziałem, że muszę dokądś iść, ale słowa "dokądś" oraz "iść" przestały mieć jakikolwiek sens. Trochę przypominało to wrażenia towarzyszące niespodziewanemu zanurzeniu się w wezbraną falę Mocy. Ta rzeka magii może poszarpać duszę niedoświadczonego użytkownika na strzępy, może ponieść człowieka przez otmęty świadomości, aż całkowicie zatraci swą jaźń. Teraz czułem się nieco inaczej, nie rozciągany i szarpany, lecz uwięziony w pułapce własnego ja, niesiony prądem bez żadnego stałego oparcia, mogąc osiąść jedynie w ciele Ślepuna. Słyszałem jak Błazen wypowiada moje imię, lecz to mi nie pomagało, gdyż słyszałem jego głos uszami Ślepuna.
Widzisz - powiedział żałośnie wilk. Widzisz co nam uczyniłeś? Próbowałem cię ostrzec, żebyś trzymał się z daleka.
Mogę to naprawić - zapewniłem go pospiesznie. Obaj wiedzieliśmy, że nie tyle skłamałem, ile rozpaczliwie pragnąłem, żeby tak było naprawdę.
Zacząłem oddzielać się od jego ciała. Zrezygnowałem ze zmysłów dotyku, wzroku i słuchu, zignorowałem kurz na języku i zapach mojego ciała. Uwolniłem moją świadomość, lecz ta zawisła gdzieś w niebycie Nie wiedziałem, jak wrócić do mojego własnego ciała.
Nagle poczułem coś, słabiutkie pociągnięcie, jakby ktoś ciągnął za nitkę moje koszuli. To coś sięgało po mnie, dotykając mnie za pośrednictwem mojego prawdziwego ciała. Próba załapania go była jak łowienie promienia słońca. Rozpaczliwie usiłowałem go uchwycić, po czym znów zapadłem w mój bezcielesny stan, wyczuwając, że próba uchwycenia go tylko zgasiła ten słaby sygnał. Uspokoiłem moją jaźń i czekałem, jak kot przy mysiej dziurze. Znowu poczułem to pociągnięcie, słabe jak księżycowy blask, sączący się przez gałęzie. Starałem się pozostać w bezruchu, zachować spokój i pozwolić się znaleźć. W końcu dotknął mnie, jak złocisty promyk słońca. Dotknął mnie, a upewniwszy się, że to ja, uchwycił i lekko pociągnął ku sobie. Ciągnął uparcie, lecz łącząca nas więź była cieńsza od włosa. Nie mogłem mu pomóc, nie zrywając jej. Musiałem pozostać w bezruchu, obawiając się, że w każdej chwili może pęknąć, ta więź odciągająca mnie od wilczego ciała ku mojemu własnemu. Ciągnęła mnie coraz szybciej, aż nagle poczułem przypływ
sił.
Wyczułem bezwładny kształt mojego zimnego ciała. Wniknąłem w nie, przerażony chłodem i odrętwieniem siedziby mojej duszy. Oczy, które długo bez mrugnięcia spoglądały w niebo, miałem lepkie i zaschnięte. Z początku nic nie widziałem. I nie mogłem nic powiedzieć, gdyż w ustach i gardle też zupełnie mi wyschło. Spróbowałem przewrócić się na bok, lecz zdrętwiałe mięśnie nie chciały mnie słuchać. Mogłem tylko lekko dygotać. Jednak nawet ten ból był błogosławieństwem, gdyż był moim własnym, towarzyszył powrotowi do mojego własnego ciała. Chrapliwie jęknąłem - z ulgą.
Woda pociekła z złączonych dłoni Błazna, do moich ust, a potem do gardła. Zacząłem widzieć, z początku niewyraźnie, lecz po chwili dostatecznie dobrze, aby stwierdzić, że słońce już minęło zenit. Opuściłem moje ciało na ładnych kilka godzin. Po jakimś czasie zdołałem usiąść. I natychmiast sięgnąłem myślą do Ślepuna. Leżał obok mnie. Nie spał. Był nieprzytomny. Dotykając jego jaźni, wyczułem jej nikły płomyk, palący się w głębi. Z satysfakcją usłyszałem miarowe bicie serca. Szturchnąłem go myślą.
Odejdź! Wciąż był na mnie zły. Nie przejmowałem się tym. Jego płuca pracowały, a serce biło rytmicznie. Chociaż on był wyczerpany, a ja zdezorientowany, warto było przez to przejść, żeby uratować mu życie.
Po jakimś czasie zauważyłem Błazna. Klęczał przy mnie, obejmując mnie ramieniem. Nawet nie wiedziałem, kiedy to zrobił. Z trudem obróciłem głowę i spojrzałem na niego. Twarz miał poszarzałą ze zmęczenia, a czoło pomarszczone z bólu, ale zdobył się na krzywy uśmiech.
- Nie wiedziałem, czy mi się uda. Jednak nic innego nie przyszło mi do głowy.
Po chwili zrozumiałem sens jego słów. Spojrzałem na mój przegub. Znów ujrzałem na nich ślad jego palców. Nie srebrny, jak za pierwszym razem, gdy dotknął mnie Mocą, lecz nieco ciemniejszy niż przedtem. Nić świadomości, która nas łączyła, stała się jeszcze mocniejsza. Poruszyło mnie to, co dla mnie zrobił.
- Jestem ci wdzięczny. Chyba - powiedziałem niezręcznie. Byłem urażony. Nie spodobało mi się, że dotknął mnie w taki sposób bez mojej zgody. To było dziecinne, ale na razie nie miałem siły, żeby walczyć z tym uczuciem.
Zaśmiał się, lecz w tym śmiechu usłyszałem nutkę histerii.
- Spodziewałem się, że to ci się nie spodoba. Jednak nie mogłem się powstrzymać, przyjacielu. Musiałem to zrobić.
Z trudem chwytał oddech. Po chwili dodał nieco łagodniejszym tonem:
- A zatem znowu się zaczyna. Jestem przy tobie zaledwie od dwóch dni, a przeznaczenie już wyciąga po ciebie swą doń. Czy zawsze już będziemy na to skażani? Czy wciąż będę musiał wpychać cię w paszczę śmierci, żeby skierować ten świat na lepszy kurs?
Zacisnął dłonie na moich ramionach.
- Ach, Bastardzie. Jak możesz wciąż wybaczać mi to, co ci robię?
Nie mogłem. Nie powiedziałem mu tego. Odwróciłem oczy.
- Na chwilę muszę zostać sam. Proszę.
Po moich słowach zapadła głucha cisza.
- Oczywiście - rzekł po chwili.
Zdjął dłonie z moich ramion i wstał. Poczułem ulgę. Jego dotknięcie zacieśniało łączącą nas więź Rozumienia. Sprawiało, że czułem się bezbronny. On nie wiedział, jak ją wykorzystać i spenetrować mój umysł, lecz to nie zmniejszało moich obaw. Przytknięty do gardła sztylet budzi strach, nawet jeśli trzymający go ma jak najlepsze intencje.
Usiłowałem zignorować drugą stronę medalu. Błazen nie miał pojęcia, jak odsłonięty był przede mną w tym momencie. Kusiło mnie, by podjąć próbę dalszego zacieśnienia tej więzi. Wystarczyło, abym skłonił go, żeby ponownie dotknął palcami mojego nadgarstka. Wiedziałem, co mógłbym zdziałać w tym momencie. Mógłbym wniknąć weń, poznać wszystkie jego sekrety, przejąć całą jego siłę. Mógłbym uczynić jego ciało przedłużeniem mojego i od tej pory wykorzystywać go do moich własnych celów.
Była to zawstydzająca myśl. Widziałem co działo się z tymi, którzy ulegli tej pokusie. Jakże mógłbym mu wybaczyć, że mnie na nią wystawił?
Głowa pulsowała mi znajomym bólem Mocy, a całe ciało bolało, jakbym stoczył bitwę. Czułem się nagi i bezbronny, i nawet dotknięcie przyjaznej dłoni sprawiało mi ból. Chwiejnie podniosłem się z ziemi i powlokłem nad wodę. Spróbowałem uklęknąć na brzegu, ale łatwiej było wyciągnąć się na brzuchu i wciągać wodę spierzchniętymi ustami. Zaspokoiwszy pragnienie, obmyłem sobie twarz. Opłukałem czoło i włosy, a potem przetarłem oczy, aż stanęły mi w nich łzy. Od razu poczułem się lepiej i zacząłem widzieć wyraźniej.
Spojrzałem na bezwładnie leżącego wilka, a potem na Błazna. Stał zgnębiony i lekko zgarbiony, z zaciśniętymi ustami. Zraniłem go. Żałowałem tego. Chciał dobrze, jednak część mego ja z uporem odmawiała mu tych dobrych intencji. Szukałem jakiegoś usprawiedliwienia dla mojego zachowania. Nie znalazłem. Mimo to, czasem nawet wiedząc, że nie powinniśmy się złościć, nie potrafimy wyzbyć się gniewu.
- Już mi lepiej - powiedziałem, otrząsając się, jakbym w ten sposób mógł przekonać nas obu, że powodem mojej nieuprzejmości było tylko pragnienie. Błazen nie odpowiedział. Nabrałem wody w dłonie i zaniosłem wilkowi. Usiadłem przy nim i polałem nią jego wywieszony jęzor. Po chwili poruszył się i schował język.
Ponownie spróbowałem przeprosić Błazna.
- Wiem, że zrobiłeś to, żeby uratować mi życie. Dziękuję.
Uratował nas obu. Oszczędził nam dalszego istnienia w takiej formie, jaka zniszczyła by nas obu. Wilk nie otworzył oczu, lecz jego myśl pulsowała pasją.
Jednak to, co uczynił...
Czy to było gorsze od tego, co ty mi uczyniłeś?
Na to nie znalazłem odpowiedzi. Nie żałowałem tego, że utrzymałem go przy życiu. A jednak... Łatwiej mi było rozmawiać z Błaznem niż snuć dalej te myśli.
- Uratowałeś życie nam obu. Ja... w jakiś sposób znalazłem się w ciele Ślepuna. Myślę, że dzięki Mocy.
Wypowiadając te słowa, doznałem nagłego olśnienia. Czyżby to miał na myśli Cierń, kiedy mówił, że Moc można wykorzystywać do uzdrawiania?
Zadrżałem. Wyobrażałem sobie, że mówi o dzieleniu się siłą, tymczasem to, co zrobiłem... Starałem się o tym zapomnieć.
- Musiałem podjąć próbę ocalenia go. I... rzeczywiście mu pomogłem. Potem jednak nie mogłem wrócić.. Gdybyś nie przyciągnął mnie z powrotem...
Zamilkłem. Nie byłem w stanie wyjaśnić mu, przed czym nas uchronił. Teraz wiedziałem już, że opowiem mu o tym roku, który spędziliśmy wśród Pradawnej Krwi.
- Wracajmy do chaty. Jest tam kora wiązu na herbatę. A ponadto muszę odpocząć i Ślepun też. - Ja również - przyznał cicho Błazen.
Zerknąłem na niego i zauważyłem poszarzałą ze zmęczenia twarz oraz głębokie bruzdy na czole. Zrobiło mi się wstyd. Bez przygotowania i żadnej pomocy użył Mocy, aby sprowadzić mnie z powrotem do mojego ciała. W przeciwieństwie do mnie, on nie miał tej magii we krwi, ani dziedzicznych predyspozycji do jej wykorzystywania. Dysponował tylko śladem starożytnej Mocy, która pozostała mu na palcach jako wspomnienie przypadkowego kontaktu z ociekającymi magią dłońmi Szczerego. To oraz słaba więź, jaką niegdyś nawiązaliśmy poprzez ten dotyk, były mu jedyną pomocą, gdy zaryzykował, żeby sprowadzić mnie z powrotem. Nie powstrzymał go lęk ani niewiedza. Nie miał pojęcia, jak niebezpieczne było to, co zrobił. Nie wiedziałem, czy to czyniło jego postępowanie mniej czy bardziej odważnym. A ja tylko skarciłem go za to.
Przypomniałem sobie jak szczery po raz pierwszy wykorzystał moją siłę, żeby wzmocnić swoją Moc. Zemdlałem z wyczerpania. A Błazen utrzymał się na nogach, chociaż chwiejnie. I nie skarżył się na ból, jaki niewątpliwie przeszywał i szarpał jego mózg. Nie po raz pierwszy zadziwiła mnie wytrzymałość tego smukłego ciała. Widocznie wyczuł, że mu się przyglądam, gdyż spojrzał na mnie. Spróbowałem się uśmiechnąć. Odpowiedział krzywym uśmiechem.
Ślepun przetoczył się na brzuch, a potem wstał. Chwiejnie jak nowonarodzone szczenię, podreptał do wody i napił się. Gdy ugasił pragnienie, obaj poczuliśmy się lepiej. Nogi uginały się pode mną ze zmęczenia.
- Potrwa chwilę, zanim dowleczemy się do chaty - zauważyłem.
Błazen zapytał spokojnie, niemal obojętnie:
- Dasz radę tam dojść?
- Jeśli mi trochę pomożesz.
Wyciągnąłem rękę, a on podszedł, ujął ją i pomógł mi wstać. Wziął mnie pod rękę i szedł obok mnie, ale sądzę, że bardziej opierał się na mnie, niż ja na nim. Wilk powoli dreptał za nami. Zacisnąłem zęby i zebrałem wszystkie siły, żeby nie skorzystać z tej więzi Mocy, która łączyła nas jak srebrny łańcuch. Potrafię oprzeć się tej pokusie, powiedziałem sobie. Szczery potrafił. Ja też to mogę.
Błazen przerwał skąpaną w słońcu ciszę leśnej głuszy.
- W pierwszej chwili pomyślałem, że dostałeś ataku, jednego z tych, jakie nieraz cię powalały. Kiedy jednak leżałeś tak nieruchomo... przestraszyłem się, że umarłeś. Oczy miałeś szeroko otwarte i nieruchome. Nie mogłem wyczuć twojego pulsu. Jednak od czasu do czasu dygotałeś i łapałeś ustami powietrze. - Po chwili milczenia dodał: - Nie reagowałeś na mój głos. Mogłem zrobić tylko jedno: ruszyć w ślad za tobą.
Jego słowa przeraziły mnie. Nie byłem pewien, czy chcę wiedzieć, co porabiało moje ciało, kiedy byłem nieprzytomny.
- Zapewne tylko w taki sposób można było uratować mi życie.
- I moje - dodał cicho. - Gdyż za wszelka cenę muszę zachować cię przy życiu. Jesteś klinem, którego muszę użyć, Bastardzie. I jest mi niewymownie przykro z tego powodu.
Mówiąc te słowa, odwrócił do mnie głowę. Jego złociste spojrzenie umacniało łączącą nas więź, złocisto-srebrną. W tym momencie pojąłem i odrzuciłem prawdę, której nie chciałem znać. Wilk powoli szedł za nami, ze spuszczonym łbem.