Minstrel Jouglet i Lienor znów ze sobą flirtowali, oczekując na Willema przy schodach małego dziedzińca. Zielona lniana tunika Lienor była z tyłu zasznurowana nieco za ciasno, jak na gust jej matki, ale i Jougletowi, i Lienor najwyraźniej się to podobało.
- Jestem zaskoczona, że Willem się na to zgodził - powiedziała Lienor, która była przypuszczalnie najpiękniejszą kobietą w hrabstwie Burgundii i zdawała sobie z tego sprawę, ale specjalnie się tym nie przejmowała. - Robi to tylko ze względu na ciebie, Jouglet. Mnie mój brat nie pozwala na nic - dodała z wdzięcznym uśmiechem.
- Dba jedynie o twoje bezpieczeństwo, miłościwa pani - odrzekł spokojnie minstrel. - Pomyśl tylko o tych wszystkich wymizerowanych wędrownych muzykantach, którzy wykorzystaliby każdą okazję, by pozbawić cię czci. Lienor bawiła się swoim wiankiem z róż.
- Jest nadmiernie ostrożny. Więcej swobody miałabym w lochach opactwa.
- Nieprawda, moja pani - zagruchał Jouglet. - Jest on człowiekiem wielkiej pobłażliwości. Niech zaświadczy o tym jego przyjaźń dla mnie.
Lienor przewróciła oczami i westchnęła lekceważąco.
- Ty, to co innego, jesteś mężczyzną. - Przebiegła wzrokiem po jego młodzieńczym, szczupłym ciele i dodała, chichocząc:
- ZnaczyÉ niemal nim jesteś.
Obdarzony chłopięcą urodą Jouglet nawykł do tego rodzaju prztyczków, ale mimo to wyglądał na dotkniętego.
- Co moja pani miała na myśli, mówiąc ,niemal"? Czy znów mam dowieść swej wartości? Zatem błagam panią o wyznaczenie mi zadania godnego największego bohatera, bym mógł pokazać, że jestem wart jej niewieścich względów. - Ale oboje się uśmiechnęli; wielokrotnie już prowadzili tę grę.
- Niech tak będzie, błędny rycerzyno - przemówiła Lienor z udawaną pogardą. Wielkopańskim gestem wskazała bramę rezydencji. - Przemierzaj zatem ziemię przez dziesięć lat i przywieź miÉ - Spojrzała na swoje jasne ręce. - Przywieź mi magiczny pierścień, który zmieni mnie w królową wszystkiego, na co spojrzę.
- Twoje szczęście jest dla mnie niczym Święty Graal, pani - oznajmił Jouglet z absurdalnie przesadną powagą i ukłonił się nisko.
- Czyżby? - zagderała Lienor. - Czekam tu już od dziesięciu lat. Do tej pory mogłeś dla mnie chociaż zaszlachtować smoka. Ale jestem tak łaskawa i wyrozumiała, że zadowoli mnie magiczny pierścionek.
- Racz uznać swój rozkaz za wykonany, moja pani. Mam nadzieję, że gdy wrócę, dostąpię zaszczytu spoczęcia na twym różowym łonie.
- Moje łono jest białe - powiedziała Lienor, udając rozdrażnienie.
Jouglet posłał jej szelmowski uśmiech.
- Ale nie będzie po tym, jak ja się nim zajmę.
Lienor zachichotała; jej matka, Maria, która stała o kilka kroków dalej, bacznie im się przysłuchując, cmoknęła z niezadowoleniem, ale nic nie powiedziała. W ciągu trzech lat przyzwyczaiła się do niezapowiedzianych wizyt Jougleta i pozwalała mu bez przeszkód poruszać się prawie po całym domu; nawet gdyby grajek posiadał tę brutalną, samczą moc, która mogłaby wystawić na szwank czystość młodej damy - a nie posiadał - Lienor pozostałaby na nią odporna.
Z ciemności cuchnącej stęchlizną stajni wyłonił się Willem. W jaskrawym świetle musiał zmrużyć oczy. Na jego nadgarstku siedział spętany sokół w kapturku. Willem był przystojnym mężczyzną, którego łagodność skrywał krzywy nos, świadczący o uczestnictwie w zbyt wielu bójkach. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, widząc, jak jego siostra i ich gość znowu przekomarzają się ze sobą. Zachowywali się okropnie, ale zbyt mocno lubił i ją, i jego, żeby udzielić im nagany mogącej odnieść jakiś skutek. Mimo że muzykant rzadko zapuszczał się tak daleko na zachód, Willem nie był równie blisko z nikim innym spoza rodziny. W świecie, w którym nauczył się nie ufać prawie nikomu, Jougletowi ufał całkowicie i bez zastrzeżeń.
Za Willemem szedł stajenny, prowadząc trzy osiodłane konie. Obaj minęli drewnianą kadź, w której moczyły się orzechy włoskie, zdewastowany przez króliki ogród ziołowy i drewnianą kapliczkę, po czym zatrzymali się przed schodami prowadzącymi do głównej sali.
Stojąca u ich szczytu Lienor z zadowoleniem splotła dłonie.
- To dopiero będzie radość! I tak poważna zmiana naszych domowych zasad - dodała znacząco. - Z pewnością zauważyłeś - Willem woli, żebym była nie myśliwym, ale zwierzyną: dla bogatych mężczyzn poszukujących partnerki.
Jouglet uniósł ponad nią głowę i zanucił sugestywnie chropowatym tenorem:
- Czyż winisz bogatych mężczyzn? Gdybym był bogaczem, sam spróbowałbym cię posiąść.
Lienor wyglądała na zachwyconą tym wyznaniem; Willem nakazał ostro:
- Zachowuj się, stary - ale zrobił to tylko z poczucia obowiązku.
- Tak, nigdy nie będziesz mógł mnie wydać za mąż, jeśli ludzie zaczną gadać, że przymilam się do jakiegoś wędrownego grajka - powiedziała z uśmiechem Lienor. Wraz z Jougletem zeszła po schodach; jej biała dłoń spoczywała na jego opalonej ręce.
- Próbuję ci tylko pomóc, przyjacielu - zapewnił Willema Jouglet. - Nauczono mnie przymilania na najznakomitszych europejskich dworach. W jaki sposób ona miałaby poznać kobiece sztuczki, gdyby nie było przy niej zalotnika, na którym mogłaby je ćwiczyć?
- Akurat na brak zalotników nie musi narzekać - powiedział Willem, uśmiechając się cierpliwie. - Problem mamy jedynie z tym, jakiego sortu są ci zalotnicy.
- W każdym razie, trudno mówić o flircie, kiedy zalotnik ma jeszcze chłopięcy głos - droczyła się Lienor.