''Zawsze będzie Paryż i polskie pierogi – przynajmniej do wygranej UKIP'' - przeczytaj fragment książki "Świat według Clarksona: Tak jak mówiłem...”
W swojej najnowszej książce "Tak jak mówiłem…" Jeremy Clarkson zgłębia mechanizmy rządzące naszym życiem – w skali lokalnej i globalnej – i odkrywa, jak je ulepszyć, by codzienność stała się przynajmniej znośna. Oprócz tego z najnowszego "Świata według Clarksona" dowiemy się między innymi: jak z wieszaka na ubranie zrobić wykrywacz idiotów? Dlaczego największe szanse na przeżycie apokalipsy mają najmniej męscy z mężczyzn? W jakiej branży najłatwiej zbić kapitał na oszustwie? Co Niemcom najbardziej przeszkadza w Anglikach? Jak powinna wyglądać nowa flaga Wielkiej Brytanii?
W swojej najnowszej książce " Tak jak mówiłem… " Jeremy Clarkson zgłębia mechanizmy rządzące naszym życiem – w skali lokalnej i globalnej – i odkrywa, jak je ulepszyć, by codzienność stała się przynajmniej znośna. Oprócz tego z najnowszego "Świata według Clarksona" dowiemy się między innymi: jak z wieszaka na ubranie zrobić wykrywacz idiotów? Dlaczego największe szanse na przeżycie apokalipsy mają najmniej męscy z mężczyzn? W jakiej branży najłatwiej zbić kapitał na oszustwie? Co Niemcom najbardziej przeszkadza w Anglikach? Jak powinna wyglądać nowa flaga Wielkiej Brytanii?
*Dzięki uprzjemości wydawnictwa Insignis prezentujemy fragment książki „Tak jak mówiłem...”, w którym słynny showman zachwyca się europejską różnorodnością i... polskimi pierogami. *
Kiedy obudziłem się wczesnym rankiem w ustawowo wolny od pracy pierwszy poniedziałek maja, stało się dla mnie jasne, że albo mogę spędzić ten dzień na wyglądaniu przez okno z nadzieją, że wiszące nisko chmury w końcu się rozproszą, podczas gdy moje dzieci będą wrzucały na Instagram zdjęcia swoich stolców, albo możemy wybrać się razem do Paryża na lunch.
Nieco ponad trzy godziny później siedzieliśmy w kawiarni na Place des Vosges i rezerwowaliśmy telefonicznie stolik w Benoit, cudownej restauracji mieszczącej się nieopodal Rue de Rivoli. Po lunchu i krótkim spacerze wokół Luwru udaliśmy się na pociąg i o godzinie dziewiątej wieczorem wróciliśmy do Londynu. Był to dla mnie jeden z najprzyjemniejszych i najszczęśliwszych dni ostatnich paru lat.
W dodatku wszystko było takie proste. To prawda, na międzynarodowym dworcu kolejowym St Pancras International w Londynie trzeba przejść przez stanowiska kontroli paszportowej oraz poddać się różnym procedurom bezpieczeństwa, ale są one znacznie mniej kłopotliwe od obowiązujących na lotniskach: nie musicie zdejmować paska ani butów, nikt nie każe wam wyjmować z torby laptopa ani nie głaszcze was po genitaliach. Możecie nawet wnieść do pociągu tyle pasty do zębów, ile tylko wam się zamarzy.
A co z czasem zgłoszenia się do odprawy biletowej? No cóż, przewoźnik sugeruje, żeby przybyć na stację najpóźniej pół godziny przed odjazdem pociągu, ale my, mając na względzie poważne podejście Francuzów do kwestii zagrożenia terrorystycznego, zjawiliśmy się na paryskim dworcu Gare du Nord trzy minuty przed odjazdem. I mimo to bez problemu wpuszczono nas do wagonu.
Ta wyjątkowa łatwość podróżowania koleją dotyczy nie tylko połączeń między Londynem a Paryżem. Mój syn w zeszłym roku wykupił bilet InterRail, uprawniający do poruszania się pociągami po całej Europie. Odkąd wsiadł do pociągu w Amsterdamie – niestety, za nic nie może sobie przypomnieć, dokąd właściwie ten pociąg zdążał – ani razu nie musiał wyciągać paszportu. Ani razu nie zdarzyło się, by do pociągu wkroczyli srodzy mężczyźni w szynelach, trzymający na smyczy owczarki alzackie, i zaczęli legitymować wszystkich pasażerów.
Podobnie jest z podróżami samochodem. W dzisiejszych czasach nie sposób się zorientować, w którym dokładnie momencie przekraczacie granicę francusko-belgijską, a o tym, że właśnie opuściliście Włochy i wjechaliście do Austrii, świadczy wyłącznie brak śmieci na ulicach i graffiti na murach, a także panujący wszędzie wokół wzorowy porządek. To zupełnie tak, jakbyście przenieśli się z rzymskiej orgii prosto do szuflady z bielizną wiktoriańskiej damy.
(img|698717|center)
Uwielbiam Europę i czuję się szczęśliwy, kiedy pomyślę, że pewnego dnia Unia Europejska zacznie funkcjonować tak, jak powinna, i będziemy mogli zapomnieć o jej trudnych początkach. Nie mogę się już doczekać, kiedy wreszcie poczuję, że jestem przede wszystkim Europejczykiem, a dopiero potem Anglikiem. Czekam z utęsknieniem na powstanie Stanów Zjednoczonych Europy z jedną walutą, jedną armią i jednym typem wtyczek elektrycznych. Owszem, zdaję sobie sprawę, że oprócz zalet, zjednoczona Europa będzie miała także swoje minusy. Część z nich daje się nam we znaki już dzisiaj i to dlatego jedna czwarta wyborców, którzy poszli do urn podczas niedawnych wyborów do Parlamentu Europejskiego, oddała głos na UKIP, czyli Partię Niepodległości Zjednoczonego Królestwa.
Jednym z minusów, który dość często rzuca mi się w oczy, jest fakt, że w South Kensington – zielonej dzielnicy południowo-zachodniego Londynu – trudno spotkać dziś na ulicy kogoś, kto nie byłby Francuzem. Pełno tam teraz znakomitych francuskich cukierni, a po chodnikach spacerują tłumy kobiet tak pięknych i tak eleganckich, że muszę przygryzać grzbiet dłoni, by nie krzyczeć z zachwytu. A przecież byłoby znacznie lepiej, gdyby po ulicach krążyli wyłącznie ludzie w dresach, rozglądający się w poszukiwaniu miejsca, w którym mogliby zwymiotować.
Na mojej ulicy działa obecnie polska restauracja, w której możecie zamówić delikatne pierożki. Nie ulega wątpliwości, że to ogromny krok wstecz w stosunku do czasów, gdy w tym samym lokalu mieścił się obskurny bar z jedzeniem na wynos. No bo powiedzmy sobie szczerze: któż zdecydowałby się na pierożki podane przez czarującego polskiego kelnera, mając do wyboru polistyrenową tackę z kopiastą porcją szlamu?
Z kolei w pobliskim sklepie monopolowym pracują wyłącznie Francuzi, którzy o winach wiedzą dosłownie wszystko. To również nic dobrego. Bo przecież tak naprawdę wolelibyście zobaczyć za ladą świeżo upieczonego otyłego absolwenta szkoły średniej, a na półkach puszki piwa Carling Black Label.
Ale naprawdę poważne problemy czyhają na nas poza Londynem. Właściciele gospodarstw rolnych na równinach wschodniej Anglii już jakiś czas temu skonstatowali, że ich tradycyjna siła robocza siedzi w domach przed ogromnymi telewizorami i gra w gry wideo, więc – nie mając innego wyjścia – zatrudnili całą armię Rumunów oraz Bułgarów.
(img|698486|center)
Jedyną zaletą tego stanu rzeczy jest to, że nowo przybyli pracownicy gotowi są harować dwadzieścia siedem godzin na dobę oraz płacić farmerom za to, by ci pozwolili im przychodzić do pracy – dzięki temu ceny warzyw i owoców w supermarketach są dziś wyjątkowo niskie.
Nieco dalej na północ, w południowej części hrabstwa Yorkshire, leży Rotherham, w którym UKIP stanowi obecnie główną siłę opozycyjną wobec rządzącej w mieście Partii Pracy. Mieszkańcy Rotherham twierdzą, że mają już serdecznie dosyć rzeszy imigrantów i marzą wyłącznie o tym, by wróciły stare dobre czasy.
Hm. Tak się składa, że pod koniec lat siedemdziesiątych przez trzy lata pracowałem w redakcji tamtejszej lokalnej gazety. I muszę z przykrością stwierdzić, że Rotherham było wówczas dość okropnym miejscem.
Funkcjonował tam tylko jeden bar z kanapkami. Poza tym – oprócz prowadzonej przez samorząd kawiarni na dworcu autobusowym (ja omijałem ją codziennie szerokim łukiem) – w całym mieście nie było żadnej restauracji.
Jeśli chcieliście zjeść obiad poza domem, musieliście udać się do pubu i zadowolić się frytkami z octem i solą. Koktajl z krewetek? Chyba żartujesz, cioto!
W Rotherham panowała całkowita monokultura. Wszyscy jednakowo myśleli i jednakowo się zachowywali. Kiedy jedna osoba zaczynała strajkować, natychmiast przyłączały się do niej pozostałe. Miejscowi nie ufali nawet mnie, bo pochodziłem z Doncaster.
(img|698488|center)
Dziś wystarczy wybrać się na przejażdżkę po mieście, aby już po pięciu sekundach stwierdzić, że monokulturowe Rotherham należy do przeszłości. Połowa samochodów ma zagraniczne rejestracje. Na Wellgate działają wschodnioeuropejskie delikatesy. Na ulicach widać wielu ludzi przypominających ziemniaki. Miasto stało się tyglem wielu różnych rzeczy. Czy to źle?
No cóż, jeśli uważacie, że Rotherham jest wasze, i wychodzicie z założenia, że wszystkie posady w tym mieście należą się wyłącznie wam, to odpowiedź brzmi: tak, to źle, że pan Zyscyzsky podjął pracę w lokalnym call center za 32 pensy rocznie, przez co wy musicie całymi dniami siedzieć w domu i oglądać w telewizji "Skarby ze strychu".
Ale spróbujcie spojrzeć na to z innej strony. Kiedy pracowałem w Rotherham, prawie wszyscy, których tam spotykałem, żywili głęboką niechęć do królowej. Twierdzili, że żadne tytuły i zaszczyty nie powinny być przynależne z urodzenia. Z tego samego względu nie powinniście twierdzić, że Rotherham należy do was tylko dlatego, że się tam urodziliście.
Zdaję sobie sprawę, że Unia Europejska nie funkcjonuje tak, jak powinna. Wiem, że projekt wspólnej waluty to dziś jedna wielka katastrofa i że Unią kieruje armia półgłówków. Znam ich obsesję na punkcie właściwych rozmiarów łupacza oraz prawidłowego kształtu bananów. Ale Unia ma także zalety: wypad na lunch do Paryża jest dziś prostszy niż kiedykolwiek wcześniej.
1 czerwca 2014
*W swojej najnowszej książce " Tak jak mówiłem… " Jeremy Clarkson zgłębia mechanizmy rządzące naszym życiem – w skali lokalnej i globalnej – i odkrywa, jak je ulepszyć, by codzienność stała się przynajmniej znośna. To pomysły genialne w swojej prostocie! Oprócz tego z najnowszego Świata według Clarksona dowiemy się między innymi: jak z wieszaka na ubranie zrobić wykrywacz idiotów? Dlaczego największe szanse na przeżycie apokalipsy mają najmniej męscy z mężczyzn? W jakiej branży najłatwiej zbić kapitał na oszustwie? Co Niemcom najbardziej przeszkadza w Anglikach?Jak powinna wyglądać nowa flaga Wielkiej Brytanii? Dzięki uprzjemości wydawnictwa Insignis prezentujemy fragment książki „Tak jak mówiłem...”*