Zawód kasiarza wcale nie taki intratny
O tym, że zawód kasiarza jest koroną zawodów złodziejskich, choć nie tak intratny jak sie powszechnie uważało pisze Monika Piątkowska w książce "Życie przestępcze w przedwojennej Polsce. Grandesy. Kasiarze. Brylanty". Książka ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Naukowego PWN.
O tym, że zawód kasiarza jest koroną zawodów złodziejskich, choć nie tak intratny jak sie powszechnie uważało pisze Monika Piątkowska w książce "Życie przestępcze w przedwojennej Polsce. Grandesy. Kasiarze. Brylanty" . Książka ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Naukowego PWN.
Pisząc "Życie przestępcze w przedwojennej Polsce. Grandesy. Kasiarze. Brylanty" Monika Piątkowska wykorzystała wspomnienia z lat międzywojennych, także te napisane przez Sergiusza Piaseckiego i Urke Nachalnika, którzy brali udział w przestępczym procederze oraz prasę z tamtego okresu. Na stronach książki pojawiają się nazwiska znane z głośnych procesów, m.in. Rity Gorgonowej i małżeństwa Jana i Marii Maliszów. Autorka przywołuje opinię z przedwojennego podręcznika "Służba śledcza" o tym, że "zawód kasiarski jest koroną zawodów złodziejskich".
Pisze o karierze najsłynniejszego chyba kasiarza - Stanisława Cichockiego "Szpicbródki", zauważając, że był on raczej doradcą, konsultantem i sponsorem, niż wykonawcą. W 1935 roku drobny włamywacz Stefan Szewczyk założył Akademię Kasiarzy, z zajęciami praktycznymi, zlikwidowaną przez policję dwa lata później. Kasiarzami byli zwykle inteligentni, często dowcipni i brawurowi mężczyźni, nierzadko władający kilkoma obcymi językami. Jednak, jak stwierdza autorka, wbrew obiegowej opinii zawód kasiarza nie był tak popłatny jak przypuszczano. "Profesjonalne kasiarstwo wymagało przede wszystkim dużych nakładów. Koszty generowały specjalistyczne narzędzia, środki wybuchowe i balony z acetylenem, których używano do prucia kas. () Wielkich sum wymagały także podkopy" - pisze. Przestępcze bandy w dwudziestoleciu przypominały struktury mafijne, lecz posiadały mały zasięg i nie miały wsparcia w legalnym świecie.
"To udało się jedynie warszawskiej bandzie Taty Tasiemki. Przez swego lidera, radnego miejskiego, kombatanta i działacza PPS Łukasza Siemiątkowskiego banda ta jako jedyna miała dodatkowa siłę, jaką jej dawał świat polityki". Banda ta m.in. terroryzowała kupców z warszawskiego bazaru - Kercelaka i wymuszała haracze. Skazany na trzy lata wiezienia Siemiątkowski, w apelacji otrzymał karę zmniejszoną o rok, ale i tej w całości nie odsiedział, bo ułaskawił go prezydent Ignacy Mościcki. Autorka zwraca uwagę na fakt, że dla międzynarodowych handlarzy "żywym towarem", szukającym ofiar do domów publicznych na świecie, zacofana Polska, pełna bezrobotnych i naiwnych kobiet była atrakcyjnym żerowiskiem. Szczególnym miejscem tych łowów były żydowskie miasteczka - sztetle, do których przyjeżdżali handlarze udający, że szukają żon lub służących. W Polsce pojawiali się przedstawiciele wielkiej mafii przemytu kobiet z centralą w Buenos Aires.
"Organizacja ta, utworzona pod koniec XIX wieku przez żydowskich sutenerów z Warszawy, na początku nosiła nazwę Warszawskie Towarzystwo Samopomocy, ale po protestach polskich władz została przemianowana na Cwi Migdal" - pisze Monika Piątkowska. W Argentynie znaczna część prostytutek pochodziła z ziem polskich, stąd też nazywano je "polacas". Groźną i masową plagą przedwojennej Polski były napady rabunkowe na wsi, podczas których bandyci często torturowali i zabijali ofiary. "Napad rabunkowy był czymś, z czym należało się liczyć niemal każdej nocy. Dlatego właśnie już na początku lat dwudziestych wiele wsi zaczęło powoływać pod broń własne straże. Wiejskie patrole wyruszały na obchód po zmierzchu, uzbrojone w kije, widły, noże i strzelby" - pisze Monika Piątkowska.
Ludność wiejska nie wierząc w sprawność w policji ani w skuteczność wymiaru sprawiedliwości dokonywała często krwawych samosądów na złapanych przestępcach. Bito ich a nawet zabijano. Autorka przytacza za Sergiuszem Piaseckim opis takiego samosądu: "Syroń już nie krzyczał, tylko rzęził. Twarz miał czarną od krwi. Jedno oko wypłynęło. Otwierały się zmasakrowane wagi i usta z wybitymi zębami. Chłopi prawie nie mówili. Ciężko dyszeli i bili czym i jak kto mógł". Fala rabunków podniosła się podczas kryzysu. W jednej z gazet stwierdzano wówczas: "Zbrodniczość w dobie obecnej wyszła daleko poza nory i kryjówki szumowin podmiejskich, zakradła się do szerokich mas drobnomieszczańskich i wiejskich () które do niedawna były ostoją ładu zachowawczego".
W latach 30. terroryzowali Rzeszowszczyznę dwaj bandyci Panicz i Panek. Mieli na koncie 53 udane napady rabunkowe i kilka zabitych osób, w tym policjantów. Podczas jednego z napadów Panicz został ranny i popełnił samobójstwo, nie chcąc iść do więzienia. Panek był pierwszym w powojennej Polsce przestępcą skazanym na śmieć w trybie doraźnym, którego nie rozstrzelano. Egzekucji przez powieszenie dokonał Stefan Maciejowski, kat, którego prawdziwe nazwisko brzmiało Alfred Kalt. W jednym wywiadów wyznawał: "Katem jestem z zamiłowania, robię to z dumą i satysfakcją, jestem sługą sprawiedliwości".
Po doniesieniach prasowych o pijaństwie kata, Kalt-Maciejowski został w 1932 roku zwolniony. Miał później cierpieć na manię prześladowczą związaną ze swoim zawodem, próbował popełnić samobójstwo. Monika Piątkowska opisuje karierę tygodnika kryminalno-sensacyjnego "Tajny Detektyw", który ukazał się na rynku w 1931 roku i całkowicie odmienił jego oblicze. Pismo szybko zdeklasowało konkurencję jakością i sensacyjności artykułów. "Już w kilkadziesiąt godzin po zdarzeniu dziennikarze brukowca zdobywali zeznania sąsiadów, rodziny i bliskich ofiary a także pełne dossier sprawcy".
W przeciwieństwie do konkurencji w "Tajnym Detektywie" nie było tematów tabu. Pisano więc o handlarzach żywym towarem, zamordowanych prostytutkach, zgwałconych dzieciach i sadystycznych morderstwach. Zamieszczano szokujące zdjęcia ciał samobójców i ofiar zbrodni. Pismo osiągnęło nakład 100 tys. egzemplarzy. Było ostro atakowane przez środowiska polityczne, prawnicze i kościelne.
"Prawdziwym gwoździem do trumny +Tajnego Detektywa+ okazały się jednak zeznania krakowskiego małżeństwa Maliszów, który jesienią 1933 roku zamordowali parę staruszków i listonosza Walentego Przebindę. Na sali sądowej młodzi ludzie wyznali iż pomysł morderstw zaczerpnęli właśnie z +Tajnego Detektywa+". Kilka tygodni po wyroku na Maliszów, pismo zostało zamknięte.
Książkę "Życie przestępcze w przedwojennej Polsce. Grandesy. Kasiarze. Brylanty" opublikowało Wydawnictwo Naukowe PWN.