Trwa ładowanie...

Zawód: antropolog sądowy. "Zgłaszają się grzybiarze, że w lesie trafili na rozkopany grób"

- Zostajemy często wzywani na place budowy nowych osiedli czy dróg, bo odnaleziono jakieś szczątki. Albo zgłaszają się grzybiarze, że gdzieś w lesie trafili na kości, na rozkopany grób - mówi Wirtualnej Polsce Monika Głąbińska, autorka książki "Zbrodnie odczytane z kości".

Monika Głąbińska pracuje jako antropolog sądowyMonika Głąbińska pracuje jako antropolog sądowyŹródło: Instagram
d1rhmca
d1rhmca

Magda Drozdek, Wirtualna Polska: Z jakim zapachem kojarzy ci się twoja praca?

Monika Głąbińska: Z zapachem mokrej gleby. Bardzo specyficzny zapach, który towarzyszy ekshumacjom czy przy wydobywaniu ciała z grobu, kiedy mamy do czynienia z ujawnieniem szczątków kostnych. Taka jest różnica między antropologiem a medykiem sądowym, że my zajmujemy się szczątkami, gdy są w bardzo zaawansowanym stadium rozkładu albo gdy jest już sam szkielet. Nie ma śladów krwi, tkanek miękkich, więc zapach jest inny. Nie jestem wrażliwa na zapachy. Na widoki też, co jest dość przydatne w moim zawodzie.

Co robiłaś dzisiaj w pracy?

Nie mogę podać szczegółów, bo obowiązuje mnie tajemnica zawodowa. Mogę powiedzieć tyle, że moja praca generalnie polega na identyfikacji ludzi na podstawie ich szczątków. Czasem także na identyfikacji osób żywych.

d1rhmca

Jak ludzie reagują, gdy mówisz im, czym się zajmujesz?

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Prehistoryczne odkrycie w gminie Sztutowo. Odnaleziono przedmiot z epoki neolitu

Odczuwasz je?

Nieszczególnie. Może dlatego, że byłam wychowywana w takim domu, w którym śmierć nie była tabu? A może to kwestia osobistych predyspozycji? Zwłoki mnie nigdy nie przerażały. Po prostu skupiam się na wykonaniu zadania.

Gdy rozmawiam z policjantami, to mówią, że pierwszej sprawy się nie zapomina. A ty swoje pierwsze spotkanie z antropologią jak zapamiętałaś?

To były pierwsze wykopaliska. Byłam studentką, dla której było to niesamowite przeżycie, bo nie mieliśmy zajęć z anatomii człowieka, nie znałam jeszcze metodologii badań, a pierwszy raz pracowaliśmy w terenie.

d1rhmca

Wrzucili nas na głęboką wodę. Pracowaliśmy dla IPN. Mieliśmy sprawdzić, czy na polanie w Barucie, nazywanej polaną śmierci, śląskim Katyniem, są szczątki osób, które padły ofiarą morderstwa. Spędziliśmy tam dwa tygodnie. Szczątki znaleźliśmy, choć było ich niewiele. Wiedzieliśmy, że przed laty mieściła się tam owczarnia, w której umieszczono zamordowanych, a następnie wysadzono w powietrze. I faktycznie, znaleźliśmy mury owczarni, kości zwierząt, kości ludzkie.

Znajdujecie szczątki. I co dalej?

Sprawdzamy profil biologiczny danej osoby. To taka ładna nazwa, której używamy, by mówić o określeniu płci, pochodzenia etnicznego i wieku danej osoby. Sprawdzamy, czy zmarły ma jakieś patologie kostne, urazy, które powstały przed lub po śmierci. Kości mogą nam powiedzieć, czy ktoś chorował. Możemy też później dokonać rekonstrukcji wyglądu twarzy zmarłego na podstawie znalezionej czaszki. To takie podstawowe zadania.

d1rhmca

Kości mówią?

Tak, tylko trzeba znać ich język i umieć słuchać.

Opowiadają przerażające historie?

Tak, czasem tak. Ludzie myślą, że pewnie takich historii jest dużo, dużo więcej, ale tak to nie wygląda. Najczęściej pracujemy przy szczątkach, które mają 50-100 lat. Żadnych złych intencji. Po prostu ktoś gdzieś kiedyś pochował swoich bliskich. Zostajemy często wzywani na place budowy nowych osiedli czy dróg, bo odnaleziono jakieś szczątki. Albo zgłaszają się grzybiarze, że gdzieś w lesie trafili na kości, na rozkopany grób.

Pomagacie też przy sprawach osób żywych?

Tak, to duża część naszej pracy, ale znacznie mniej znana. To sprawy pobić, kradzieży, aż po przestępczość seksualną.

d1rhmca

Większym wyzwaniem jest sprawa osoby żywej czy zmarłej?

Dla mnie największym wyzwaniem są przypadki przestępczości seksualnej. Zwłaszcza te dotyczące dzieci. To jest dużo bardziej obciążające psychicznie niż na przykład praca ze szczątkami kostnymi. Przy tych sprawach dostajemy np. nagrania osób, które zostały zmuszone do pewnych czynności seksualnych. Oglądanie tego jest dużo trudniejsze niż cokolwiek innego, a trzeba to zobaczyć, by móc później np. przygotować eksperyment procesowy czy by porównać materiał dowodowy z materiałem porównawczym.

Czasem jedną, czasem trzy. Czasem przez kilka tygodni nic się nie dzieje, by nagle pojawiło się naraz kilkanaście spraw. Różnego kalibru. Stworzenie profilu biologicznego osoby zmarłej, identyfikacja człowieka na podstawie szczątków kostnych zajmuje mnóstwo czasu. Materiał należy oczyścić, potem odpowiednio ułożyć kości, zbadać, napisać swoją opinię na kilkadziesiąt, czasem kilkaset stron.

d1rhmca

Wszystko zależy od tego, z iloma szczątkami mamy do czynienia i jak skomplikowany będą badania nad nimi. Na przykład jeśli trafiamy na szczątki dziecka, to nie jesteśmy w stanie określić płci, bo szczątki kostne nie mają jeszcze cech charakterystycznych dla danej płci, więc musimy poczekać na wyniki badań genetycznych. Czasem zdarzy się, że pracujemy, mając jedynie pojedyncze elementy ciała. Jedną kość, jedną kończynę.

Sprawdzasz, jaki był finał tych spraw?

Nie jestem w stanie śledzić każdej historii. Myślę, że inni antropolodzy mają podobnie. Po pierwsze dlatego, że spraw jest naprawdę dużo. Po drugie – to się gdzieś zaciera. Zrobiliśmy, co było w naszej mocy i jeśli nie potrzeba dodatkowych badań, stawiania się w sądzie, to nie wiemy, jaki był finał sprawy.

d1rhmca

Największe zawodowe marzenie?

Praca lub staż naukowy w miejscu, które nazywamy potocznie trupią farmą. To antropologiczny ośrodek badawczy, działający od kilku dekad w USA, a założony przez Billa Bassa. Jako antropologowi praca tam pozwoliłaby mi lepiej zrozumieć procesy rozkładu ciała w różnych warunkach, lepiej zrozumieć proces identyfikacji zwłok, które pochowano w różnych warunkach.

O trupich farmach piszesz ciekawie w książce. Zaczęło się od jednego ciała przekazanego na potrzeby naukowe...

Idea tego miejsca zrodziła się właściwie przez przypadek. Wiele lat temu Bill Bass pomylił się w określeniu czasu zgonu. Pomylił się znacznie, bo o 113 lat. Warunki sprzyjały pomyłce. Ciało było zabalsamowane, a trumna wykonana w taki sposób, żeby opóźnić proces rozkładu. Do grobowca, w którym złożona była ta trumna z ciałem, włamali się rabusie. Dopiero po elementach znalezionej w grobie odzieży udało się odkryć, kiedy ta osoba zmarła.

Trupia farma zaczęła funkcjonować od kawałka ziemi i jednego ciała, by stopniowo rozrastać się do miejsca, które pomaga dziś tysiącom antropologów w badaniu procesów rozkładu ciała. Są tam na przykład zwłoki pozostawione na powierzchni gleby, pochowane na różnych głębokościach, pozostawione w wodzie, w samochodzie, w budynku itd. Dzięki funkcjonowaniu tego miejsca udało się rozwinąć entomologię sądową, czyli dziedzinę wykorzystującą owady do określania czasu zgonu.

Trupia farma budzi kontrowersje?

Budziła, szczególnie na początku działalności. Było przeciwko niej kilka protestów, ale ostatecznie uznano, że to jest bardzo potrzebne nauce miejsce. Nie jest jedyne na świecie. Jest 4-5 takich ośrodków w USA i jedna w Australii. W Europie prawo zabrania zakładania takich miejsc, więc wszystkie badania prowadzone są na świniach.

Napisałaś "Zbrodnie odczytane z kości", by odrzeć zawód z mitów?

Książka i profil na Instagramie to wypadkowa bloga, którego prowadzę już od końca studiów magisterskich. Moim celem przy zakładaniu bloga, działalności na Instagramie i w trakcie pisania książki było to, by pokazać, jak wyglądają realia naszej pracy jako antropologów czy w ogóle ludzi związanych z naukami sądowymi. Nie obrzydzając nikomu tej pracy i nie prezentując zbyt dosadnych rzeczy osobom, które mogą być wrażliwe na takie tematy. To książka dla tych, które interesują się antropologią i dla tych, którzy lubią czytać kryminały.

Dołożyłabym też, że trochę oswajasz ludzi ze śmiercią.

To nie był mój główny cel, ale ciężko o niej nie wspominać, prawda? Wydaje mi się, że przede wszystkim książka pokazuje, że my, antropolodzy czy medycy sądowi, traktujemy ciała zmarłych z ogromnym szacunkiem. Jeśli chodzi o oswajanie się ze śmiercią, to zależy od pokolenia. Dla mojego dziadka i babci ona nie była tematem tabu. Śmierć była kiedyś bliżej ludzi. Zwłoki zmarłych przez pierwsze trzy dni trzymano w domach, a dopiero potem odbywał się pogrzeb. Myślę, że dopiero nasze pokolenie nabrało dystansu do śmierci.

Jak antropolog myśli o swojej własnej śmierci?

Nigdy nie przerażała mnie myśl o tym, co się będzie ze mną działo. Teraz wiem, jak przebiegają procesy rozkładu. Nie mam wymagań co do sposobu pochówku czy tego, co dokładnie ma się stać z moim ciałem po śmierci. Myślę tylko o tym, że chciałabym umrzeć jako osoba starsza, otoczona rodziną we własnym domu. Ale co się stanie, nie wie nikt. Mam do tego dużo dystansu i ze spokojem podchodzę do tematu śmierci. Myślę, że większość antropologów jest już z nią oswojona. Ale bez względu na to, jak wiele ma się doświadczenia w pracy antropologa sądowego, to nie zmienia faktu, jak bardzo boli odejście kogoś bliskiego.

Magda Drozdek, dziennikarka Wirtualnej Polski

Książka "Zbrodnie odczytane z kości. Tajemnice antropologii sądowej" Moniki Głąbińskiej ukazała się nakładem wydawnictwa Muza.

"Zbrodnie odczytane z kości" Materiały prasowe
"Zbrodnie odczytane z kości"Źródło: Materiały prasowe

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" masakrujemy szokującego i rozseksualizowanego "Idola" od HBO, znęcamy się nad Arnoldem Schwarzeneggerem i jego Netfliksowym "FUBAR-em" i, dla równowagi, polecamy najlepsze seriale wszech czasów. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
d1rhmca
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1rhmca