Zabójczyni małej Zosi. To na jej zbrodni wzorowała się Katarzyna W.?
Zabójczyni małej Zosi. To na jej zbrodni wzorowała się Katarzyna W.?
Barbarzyński mord, o którym mówiła cała Polska
Na policję w Łodzi zgłasza się kobieta, który twierdzi, że porwano jej ukochaną córeczkę. Prosi władze o pomoc, przedstawia anonimy i żądania przesłane przez porywaczy. Policja nagłaśnia sprawę w całym kraju, informuje media, zaczynają się poszukiwania, robi się gigantyczna afera...
Inspektor Niedzielski szybko orientuje się jednak, że w całej sprawie coś nie gra. Po co porywacze mieliby wysyłać absurdalny list, w którym informują tylko, że porwali i zamordowali dziecko? Porywacze zawsze czegoś żądają, chcą pieniędzy, a tutaj? I czy morderczynią dziecka mogła być jego własna matka? Czy umiałaby tak doskonale udawać, że mała Zosia została porwana?
Na kolejnych stronach piszemy więcej o jednej z najgłośniejszej i najbardziej przerażających spraw kryminalnych przedwojennej Polski. O bestialskiej zbrodni, o ofierze i przeszłości jej matki, chorej fascynacji sprawą ze strony tłumów i mediów, dalszym śledztwie, procesie oraz pogrzebie dziewczynki, na którym dochodziło do dantejskich scen, opowiada nam Kamil Janicki, autor właśnie wydanych "Upadłych dam II Rzeczpospolitej" (Wyd. Znak).
Dzieciobójstwo jako metoda antykoncepcyjna
Grzegorz Wysocki (WP.PL): W "Upadłych damach II Rzeczpospolitej" piszesz obszernie o Marii Zajdlowej, zabójczyni małej Zosi. Zbrodnia Zajdlowej, a przede wszystkim zachowanie morderczyni tuż po jej dokonaniu, bardzo przypomina sprawę Katarzyny W. Zanim porozmawiamy o tym morderstwie, chciałbym Cię w ogóle zapytać o ówczesne dzieciobójczynie, gdyż zdaje się, że, mówiąc brutalnie, dzieciobójstwo było w przedwojennej Polsce jedną z popularniejszych metod antykoncepcyjnych?
Kamil Janicki:Zacznijmy od tego, że przez całe dwudziestolecie trwał gigantyczny spór obyczajowy. Z jednej strony mieliśmy silną prawicę, która po latach 20-tych nie mogła już dojść do władzy z powodu zamachu majowego. Z drugiej - u władzy zamontowała się w teorii liberalna sanacja, która jednak bała się wprowadzić w Polsce jakiekolwiek oficjalne zmiany obyczajowe i narazić się konserwatystom.
Przykładowo nigdy nie usankcjonowano w prawodawstwie II Rzeczpospolitej cywilnych rozwodów. Separacja była potępiana i utrudniana na przeróżne sposoby. Aby się rozstać trzeba było albo zabić swojego małżonka, albo... mieć dużo pieniędzy. W drugim przypadku można było sobie pozwolić na zmianę wyznania lub oficjalne unieważnienie ślubu. Najtańszym rozwiązaniem pozostawał jednak rewolwer. Stąd tak gigantyczna liczba przypadków mężobójstw i żonobójstw w tamtym czasie.
Topienie dzieci w sławojce
Kamil Janicki:Antykoncepcja również była na cenzurowanym. Owszem, faktyczna obyczajowość, szczególnie w przypadku mężczyzn, była bardzo swobodna, ale próby kontrolowania narodzin, kliniki dla kobiet, jakakolwiek edukacja, nawet w zakresie naturalnych metod - wszystko to spotykało się z ostrym potępieniem konserwatywnych polityków i działaczy. Kobietom w przedwojennym społeczeństwie nie dawano żadnej kontroli nad własnym ciałem i nad swoim życiem.
I to wszystko powodowało, że dzieciobójstwa zdarzały się w tamtym czasie wyjątkowo często?
Kamil Janicki:Z jednej strony powszechne było porzucanie dzieci. Z drugiej - makabryczna, popularna metoda, czyli wrzucanie dziecka do sławojki, gdzie w tej niejednokrotnie kilkumetrowej warstwie fekaliów dziecko szybko tonęło. Morderczynie mogły czuć się bezkarne. Nawet jeśli zostały schwytane, zwykle czekała je kara nie większa niż kilka miesięcy, góra rok więzienia.
Kilka lat więzienia za zabicie dziecka
Kamil Janicki:Ogółem trzeba rozprawić się z częstym i zupełnie mylnym mniemaniem, że przedwojenny system karny był surowszy od dzisiejszego, że wtedy mordercy nie wychodzili na ulice po 20, 25 latach. Było wręcz odwrotnie! W brutalnych sprawach dotyczących dorosłych często zapadały wyroki poniżej dziesięciu lat odsiadki.
W przypadkach zbrodni na dzieciach - nawet tych dokonywanych z rozmysłem i bez najmniejszych skrupułów - standardem było raczej maksymalnie 5-6 lat.
To w większości były niemowlęta, ale w swojej książce opisujesz inny przypadek...
Kamil Janicki:Opisuję historię bardzo podobną do sprawy Katarzyny W. (na zdj). Mamy tutaj kobietę, która przychodzi na policję i zgłasza, że jej 12-letnia córka Zosia zostało porwana. Prosi władze o pomoc, przedstawia listy anonimowe i żądania od porywaczy. Policja nagłaśnia sprawę w całym kraju, w mediach, robi się gigantyczna afera...
Mnożą się wątpliwości
Kamil Janicki:Początkowo wydaje się, że rzeczywiście mamy tutaj skrzywdzoną matkę, której wyrwano z rąk ukochane dziecko, ale z czasem zaczynają narastać wątpliwości - pozbawione emocji zachowanie kobiety, brak cierpienia po stracie dziecka, a przede wszystkim jej pewność, że dziecko zostało zamordowane.
Po co porywacze mieliby wysyłać absurdalny list, w którym informują tylko, że porwali i zamordowali dziecko? Porywacze zawsze czegoś żądają, chcą pieniędzy.
Okazało się, że żadnego porwania nie było, tylko mord ze szczególnym okrucieństwem w wykonaniu matki. Rozbolał ją ząb, więc zabiła własną córkę (na zdj.) młotkiem, a następnie utopiła jej ciało w kloace.
Zwłoki na widoku publicznym
Co jest szczególnie ciekawe, to reakcja na tę sprawę.
Dom dziadków dziewczynki (a jednocześnie rodziców morderczyni) obległy wielotysięczne tłumy. Prasa zdradziła oczywiście adres zbrodniarki, adres dziadków, wszystkie nazwiska i detale. Nazajutrz dziennikarze żartowali, że dzięki ich działaniom ulica Jasna na Bałutach stała się na ten jeden dzień ciemna od ludzi.
Ale po co się tam ustawiali?
Żeby oglądać zwłoki. Każdy chciał zobaczyć, jak wygląda ciało dziewczynki po tym jak przez tydzień leżało pod warstwą fekaliów w przydomowej latrynie.
Jej zwłoki zostały wystawione na widok publiczny?
Tak, tłumy wymogły na dziadkach, by ci urządzili publiczne "oględziny". Tutaj w książce jest nawet zdjęcie, które zrobił jeden z fotoreporterów. Dziennikarz ustawił się w kolejce, czekał kilka godzin, żeby uwiecznić zwłoki dziewczynki. Ciężko jest powiedzieć, ile tutaj stoi osób, ale co najmniej setki...
Wyrok dożywocia
W tej sprawie - inaczej niż w przypadku wielu ówczesnych przypadków dzieciobójstwa, gdzie matki szły do więzienia na kilka lat - zapadł dużo wyższy wyrok.
Tak, Maria Zajdlowa dostała dożywocie, zatwierdzone następnie w procesie apelacyjnym. Nacisk społeczny był tutaj gigantyczny, naprawdę. Ta sprawa stałaby się głośniejsza niż Gorgonowej, gdyby tylko trafiła na lepszy moment. Ale to był już koniec lat 30., wtedy polityka zdecydowanie górowała nad sprawami kryminalnymi.
Naziści właśnie zorganizowali Anszlus Austrii, wzmogli presję na Pragę. przygotowując się do ofensywy przeciwko Czechosłowacji. Mimo to w pierwszym dniu procesu "Łódzkiej Gorgonowej" to właśnie ona zajmowała czołówki gazet. Rozstrzygały się losy Europy, a Hitler i tak - na ten jeden dzień - przegrał w wyścigu do niesławy z Zajdlową.
Zachowanie mediów i zepsucie systemu
Z tego, co mówisz wynika, że media, tak krytykowane przy okazji zachowania a propos sprawy Katarzyny W., wiele lat wcześniej, przy okazji spraw kryminalnych z II RP, zachowywały się jeszcze gorzej! Ujawniały wszystkie szczegóły, publikowały pełne dane, nazwiska, adresy, fotografie zwłok...
To, jak media zachowują się dzisiaj, to jest nic. Zresztą przed wojną problem sięgał znacznie głębiej. Cały system był zepsuty i niewydolny.
Skorumpowanie elit władzy sprawiało, że nawet jeśli prokurator miał najlepsze intencje, niewiele mógł zrobić, kiedy przestępcami byli członkowie śmietanki towarzyskiej. Z drugiej strony osoby, które do elit nie należały, nie mogły liczyć na żadne wsparcie.
Brak obrońcy
Kamil Janicki:Maria Zajdlowa, morderczyni swojej 12-letniej córki, była oczywiście kobietą godną najwyższego potępienia, ale przecież niezależnie od swojego czynu powinna mieć prawo do uczciwej obrony. Tymczasem rozmowę z prawnikiem umożliwiono jej dopiero przed samą rozprawą - długo po tym jak przyznała się do wszystkiego przed policjantami i prokuratorem.
*
"Nieuchronnie zbliżał się proces, tymczasem Zajdlowa wciąż nie miała adwokata. I nie było w tym na dobrą sprawę nic dziwnego. II Rzeczpospolita to nie współczesne Stany Zjednoczone i oskarżeni rzadko mogli liczyć na pomoc prawną, zanim ich sprawa trafiła na wokandę. W tym konkretnym przypadku oczekiwano zresztą, że nie znajdzie się nikt gotowy zapłacić za obrońcę dla zabójczyni własnej córki" - czytamy w książce.
Proces, ryzyko linczu i dantejskie sceny na pogrzebie
Kamil Janicki:Sam proces odbywał się, jak już wspomniałem, pod wielką presją tłumu. Pod sądem ustawiały się tysiące żądnych krwi ludzi, skład orzekający właściwie nie miał wyjścia - tylko dożywocie mogło zaspokoić szturmujących gmach łodzian. Po rozprawie oskarżoną trzeba było wyprowadzić pod eskortą, ryzyko linczu było gigantyczne.
Do dantejskich scen dochodziło też na pogrzebie dziewczynki, gdzie tysięczne tłumy szły na cmentarz, zadeptując się wzajemnie. Ludzie mdleli, ofiary odwożono do szpitali. Chyba tylko cudem nikt nie zginął.
Pogrzeb małej Zosi
W pogrzebie udział wzięły niezliczone tłumy z całej Łodzi i okolic. Według "Orędownika" mowa o kilkunastu tysiącach, choć w "Głosie Porannym" napisano, że w uroczystości pożegnalnej uczestniczyło ponad 30 tysięcy osób.
"Pochód przesuwa się powoli ulicami miasta. Mija godzina, nim dociera na cmentarz rzymskokatolicki [...]. Dalsze tłumy gapiów czekają już na miejscu. Na ograniczonej przestrzeni cmentarza zlewają się z uczestnikami konduktu, dochodzi do dantejskich scen:
Gdy wyniesiono z karawanu trumnę, policja przystąpiła do wstrzymywania napierających mas ludzkich. W tłoku poślizgnął się jeden z policjantów, który upadł, a nań runęła masa ludzka. [...] W międzyczasie zemdlała jedna z uczennic - koleżanka Zofii Zajdel. Z trudem zdołano przywrócić dziewczynkę do przytomności".
Medialna histeria na punkcie dzieciobójczyni
W dniu pogrzebu każdy dziennikarz w mieście zrozumiał, że Zajdlowa nieprędko zejdzie z pierwszych stron gazet: "Jej kariera - jako największej zbrodniarki w dziejach dwudziestowiecznej Łodzi - dopiero nabierała rozpędu. Odtąd dzienniki śledziły z uwagą każdy krok morderczyni. Informowały o kolejnych przesłuchaniach, o każdej zmianie celi, nawet o problemach zdrowotnych" - czytamy w książce. I dalej:
"Dla ulicznych muzykantów dzieciobójczyni stała się żyłą złota - piosenki o śmierci małej Zosi opanowały miasto, a przechodnie nie szczędzili grosza, czując chyba podświadomie, że są to winni zabitej dziewczynce. Na placach targowych sprzedawano książeczki przedstawiające - zapewne w połowie zmyśloną - biografię Zajdlowej".
Fascynująca przeszłość dzieciobójczyni
"W atmosferze niezdrowej fascynacji oczekiwano na każdy nowy szczegół w sprawie "łódzkiej Gorgonowej". Wszyscy - zarówno śledczy, jak i zwykli łodzianie - zadawali sobie te same pytania. Jaka naprawdę jest Zajdlowa? Jaka była Zosia? Przeszłość zabójczyni okazała się nie mniej zaskakująca od jej zbrodni.
Krewni, znajomi, a nawet nauczyciele ze szkoły Zosi potwierdzili, że dawniej Zajdlowa była dobrą matką i przykładną pracownicą. Przychodziła do szkoły na wywiadówki, interesowała się wynikami córki, udzielała się w różnych organizacjach. W dzieciństwie Zosia była bardzo chorowita, a wtedy matka pielęgnowała ją z czułością i oddaniem.
Nie miała łatwego życia, bo zaszła w ciążę jeszcze przed ślubem, w wieku szesnastu lat. Małżeństwo z Leonardem Zajdlem zawarła raczej z konieczności niż z miłości. [...] Jej mąż był szoferem, jednak ze względu na słabe zdrowie niewiele w tym fachu zarabiał. Już biorąc ślub, chorował na gruźlicę, a z roku na rok jego stan tylko się pogarszał. Zajdlowa starała się łączyć rolę dobrej matki, żywicielki rodziny i opiekunki umierającego męża".
Przyczyna upadku: rozbuchany popęd seksualny?
Ostatnie pieniądze Zajdlowa wydała najpierw na leczenie, a następnie na pogrzeb męża. Bezrobotna kobieta zajęła się hafciarstwem i usługami krawieckimi, ale pieniądze były z tego niewielkie, więc ciągle borykała się z długami. Zajdlowa zaczęła się staczać po równi pochyłej...
Zdaniem prasy przyczyny jej ostatecznego upadku tkwiły jednak nie w biedzie, lecz w... "dużej popędliwości na tle seksualnym". Jak czytamy w "Głosie Porannym": "Po śmierci męża przez pewien czas żyła wstrzemięźliwie, lecz w ostatnich latach zaczęła objawiać wielkie zainteresowanie mężczyznami".
"Gazeta napisała prawdę, pomyliła jednak skutek z przyczyną" - pisze w książce Janicki - "Kluczem do wyjaśnienia degeneracji Zajdlowej nie był żaden rozbuchany popęd, lecz samotność. Kobieta desperacko, wręcz bezmyślnie poszukiwała towarzystwa, zainteresowania, chwili czułości. W robotniczej dzielnicy nie brakowało mężczyzn gotowych spędzić noc u boku młodej wdówki, żaden jednak nie garnął się do opieki nad biedną wdową z dzieckiem".
O książce i autorze
Bezwzględne, zdecydowane i śmiertelnie niebezpieczne. Najsłynniejsze zbrodniarki II Rzeczpospolitej!
Morderczynie, oszustki, dzieciobójczynie, szantażystki, burdelmamy i przywódczynie gangów. Bezradne i doprowadzone do rozpaczy ofiary czy po prostu brutalne i złe zbrodniarki? Historie zebrane w tej książce opowiadają o kobietach, które nie chciały ulec losowi, nawet jeśli oznaczało to wejście na drogę przemocy i okrucieństwa.
Kamil Janicki, autor bestsellerowych "Pierwszych dam II Rzeczpospolitej", odsłania przed czytelnikami nieznane fakty. Choć życie elit było pełne przepychu i elegancji, to międzywojenna Polska miała i inne oblicze. Szczególnie kobieca droga do życiowego sukcesu i niezależności usłana była przeszkodami. Takiej książki o II Rzeczpospolitej jeszcze nie było!
Oprac. GW, WP.PL. Z Kamilem Janickim rozmawiał: Grzegorz Wysocki (WP.PL). *Pełna, dużo obszerniejsza wersja rozmowy z autorem "Upadłych dam II Rzeczpospolitej" do przeczytania: tutaj. *Pełna, dużo obszerniejsza wersja rozmowy z autorem "Upadłych dam II Rzeczpospolitej" do przeczytania: tutaj.