"Z powodu Czarnobyla stałem się radioaktywny". Wstrząsająca opowieść (nie tylko) o katastrofie
"Z powodu Czarnobyla stałem się radioaktywny". Wstrząsająca opowieść (nie tylko) o katastrofie
Czarnobyl był "nieludzką ziemią" także przed katastrofą?
Cały świat usłyszał o Czarnobylu dopiero po 26 kwietnia 1986 roku, kiedy w tamtejszej elektrowni jądrowej doszło do dwóch wybuchów, które na miejscu zabiły 31 osób i wysadziły dach, wyrzucając do atmosfery znaczną ilość pary z radioaktywnym pyłem.
Jak doszło do katastrofy? Jak wyglądała akcja ratunkowa? Dlaczego ewakuację mieszkańców rozpoczęto tak późno i tym samym pozwolono na katastrofalne w skutkach napromieniowanie tysięcy osób? Czy wódka rzeczywiście była - jak wtedy powszechnie uważano - najlepszym lekiem na promieniowanie?
Francesca M. Cataluccia jeszcze bardziej od odpowiedzi na te pytania interesują inne: Co działo się przed katastrofą? Dlaczego już na wiele lat przed wybuchami Czarnobyl był "nieludzką ziemią"? Dlaczego na długo przed 1986 rokiem można tam było odczytać "znaki roboty diabła"?
Odpowiedzi oraz recenzja wydanego niedawno "Czarnobyla" Cataluccia (Wyd. Czarne) na kolejnych stronach.
Czarnobyl - ofiara niejednego diabła
"Z powodu Czarnobyla stałem się radioaktywny" - wyznaje Cataluccio już na pierwszych stronach książki - "Jego nazwa wniknęła we mnie głęboko, choć ukradkiem, zmuszając mnie do łykania rozmaitych lekarstw szkodzących pamięci i psujących nastrój. Brałem je na wszelki wypadek i żeby uspokoić rodziców".
Włoski pisarz zauważa, że "Czarnobyl" to jego skromny wkład w historię tego ukraińskiego miasteczka, które jest "ofiarą niejednego diabła", a które "przecież marzyło o innych, łagodniejszych kolejach losu"...
Jak doszło do katastrofy?
"Podczas przeprowadzania testowej symulacji awarii systemu chłodzenia reaktora numer 4 z powodu błędu operatorów pracujących pod kierownictwem Walerego Chodemczuka pręty uranu w rdzeniu reaktora rozgrzały się do temperatury stukrotnie przewyższającej ustalone limity, co spowodowało stopienie się rdzenia" - przypomina w książce Cataluccio. Mówiąc bardziej szczegółowo:
"Był to reaktor typu RBMK-1000 z moderatorem grafitowym, zasilany lekko wzbogaconym dwutlenkiem uranu. Charakteryzuje się on dodatnim współczynnikiem reaktywności przestrzeni parowych. Oznacza to, że jeśli rośnie moc albo spada przepływ wody w obiegu chłodzącym, zwiększa się wytwarzanie pary wodnej w kanałach zasilania. Ponieważ woda w stanie ciekłym pochłania więcej neutronów, dochodzi do wzrostu liczby reakcji rozszczepienia, a więc i zwiększenia wytwarzanej mocy".
Radioaktywność 200 razy większa niż bomby Hiroszimy i Nagasaki
"Ale w miarę wzrostu mocy rośnie też temperatura, to zaś z kolei prowadzi do zmniejszenia przepływu neutronów, a więc system powraca do akceptowalnego poziomu mocy. Przy wysokim poziomie energii w normalnym trybie temperatura steruje procesem i nie ma wahań mocy, które mogłyby doprowadzić do przegrzania" - wyjaśnia dalej włoski pisarz:
"Jeśli jednak energia spada poniżej dwudziestu procent poziomu maksymalnego, wtedy bierze górę współczynnik reaktywności pary, reaktor staje się niestabilny i łatwo może wytworzyć nagłą falę energii. Wypadek w elektrowni czarnobylskiej spowodował wybuch, który uwolnił radioaktywność dwieście razy wyższą niż bomby z Hiroszimy i Nagasaki łącznie".
Cataluccio pisze dalej, że była to modelowa wręcz katastrofa spowodowana przez człowieka: "niewłaściwie przygotowano eksperyment, naruszając przy tym wiele zaleceń eksploatacyjnych".
Kolosalna chmura radioaktywnego pyłu
"W ciągu paru dni w atmosferę wzbiła się kolosalna chmura złożona z wielu ton radioaktywnego pyłu, którą wiatr rozniósł na całą Europę - po dwóch tygodniach była już nawet nad Morzem Śródziemnym. Wraz z deszczem radioaktywne drobiny wróciły na ziemię (posługując się licznikiem Geigera, do dziś można ustalić ich obecność na głębokości około dziesięciu centymetrów pod powierzchnią gruntu)" - czytamy w "Czarnobylu".
Jak wiadomo, władze sowieckie przez wiele dni zaprzeczały skali katastrofy, choć już 28 kwietnia laboratorium badań jądrowych w Danii oraz amerykańskie satelity szpiegowskie donosiły o "katastrofie wielkiego zasięgu".
Akcja ratunkowa, chaos i nieprzygotowanie
"Akcja ratunkowa od razu ujawniła nieprzygotowanie i chaos. W elektrowni pracowało czternastu strażaków. Dosłownie rzucili się w ogień, bez kombinezonów ochronnych. Promieniowanie niemal ich przepaliło. Po pięciu godzinach nadeszły posiłki: dwustu pięćdziesięciu ludzi, z których bezpośrednio w akcji wzięło udział sześćdziesięciu dziewięciu. Wszyscy wkrótce umarli" - pisze Cataluccio.
"Pożar nie ustawał, 4 maja stopiony rdzeń reaktora zaczął zapadać się w ziemię, groziło więc, że rozgrzany grafit wejdzie w kontakt z wodami gruntowymi, co doprowadzi do wybuchu termojądrowego. Aby do tego nie dopuścić, czterystu górników z Donbasu, również nieświadomie poświęcających życie, zaczęło kopać pod elektrownią tunel (grunt został uprzednio zmrożony ciekłym azotem), w którym stworzono swego rodzaju betonową poduszkę".
Złom wywożą "roboty biologiczne", czyli ludzie
Górnicy wychodzi na powierzchnię "po trzygodzinnej szychcie w ciasnym chodniku, gdzie pracowali bez masek i półnago z powodu strasznego zaduchu, wystawieni na niewyobrażalne dawki promieniowania, i natychmiast zaczynali chorować...
Przez dwa tygodnie tysiąc ośmiuset ludzi zasypywało reaktor z góry, z helikopterów, mieszanką piasku, boru, dolomitu i ołowiu, aż wreszcie 10 maja emisja pary i pyłu ustała. [...]
Do wywozu gruzu i złomu próbowano z początku używać robotów produkcji niemieckiej, japońskiej i radzieckiej, ale ich systemy elektroniczne szybko przestały działać z powodu zbyt wysokiego poziomu promieniowania. Podjęto więc decyzję o wysłaniu "robotów biologicznych", czyli ludzi. Każde wejście na skażony teren miało trwać niecałą minutę, czas odmierzały syreny. Ale to i tak wystarczało, żeby człowiek przyjął dawkę równą albo wyższą od maksimum przewidzianego na całe życie".
Tysiące napromieniowanych ludzi
Ewakuacja mieszkańców z rejonu Czarnobyla i Prypeci rozpoczęła się po 36 godzinach od katastrofy. Wywieziono ok 350 tys. osób. "W strefie o powierzchni trzydziestu kilometrów kwadratowych nie pozostał już nikt. Ale najgorsze i tak już się stało, i to nieodwracalnie: tysiące napromieniowanych ludzi miało zniszczone struktury komórkowe, zmodyfikowany materiał genetyczny, chorą tarczycę.
Nie było nadziei dla płodów kobiet w ciąży ani dla wielu dzieci. Zachowało się mnóstwo przerażających zdjęć chorych, wyłysiałych dzieci o zrozpaczonych oczach (wstrząsające fotografie zrobił na przykład w 1998 roku Pierpaolo Mittica). [...]
Wybuch reaktora spowodował śmiertelne, choć niewidzialne skażenie. Ale jednocześnie wywołał pomieszanie zmysłów, był od razu wyczuwalny fizycznie, choć świadectwa bardzo się różnią" - pisze dalej Cataluccio.
Nuklearna opalenizna
Cataluccio cytuje obszernie słynną "Czarnobylską modlitwę", wybitny reportaż Swietłany Aleksijewicz, o którym pisaliśmy jakiś czas temu (czytaj więcej). Z tego dzieła pochodzą różne relacje świadków, które przytacza włoski pisarz.
Przykładowo kobiety ze wsi Biełyj Bierieg wspominają: "Nasze kury miały czarne grzebienie, a nie czerwone, od promieniowania. [...] Na naszej działce też było promieniowanie. Cała działka biała się zrobiła, bielusieńka, jakby ktoś ją czymś posypał. Jakimiś grudkami...".
Mieszkanka Prypeci: "Do obiadu na brzegu rzeki już nie było ani jednego wędkarza. Wrócili czarni, tak przez miesiąc w Soczi nie da się opalić. Opalenizna nuklearna!".
Wódka najlepsza na promieniowanie?
Sam Cataluccio wspomina z kolei: "Radioaktywny pył wysuszał śluzówkę w ustach. Ludziom ciągle chciało się pić. W owym czasie mieszkałem w Warszawie i pamiętam, że wlewałem w siebie niesamowite ilości wody. I ciągle byłem spragniony. Zaspokoić to pragnienie potrafiła nie woda, lecz wódka.
Czy to dlatego, że wypalała śluzówkę, czy dlatego, że działała na mózg, uniemożliwiając mu odbieranie przykrych bodźców z zakończeń nerwowych w ustach, wciąż spragnionych płynu? Faktem pozostaje, że alkohol, nie po raz pierwszy w tych stronach, przynosił ulgę.
Był to okres tęgiego picia, wreszcie uzasadnionego medycznie. Nawet lekarze, nie mając pojęcia, jak się zachować, po szybkim wyczerpaniu zapasów jodu zalecali dorosłym wódkę, a dzieciom pastylki witaminowe".
Wódka najlepsza na promieniowanie?
"Mirek, były chemik, który działał w podziemnym drukarstwie, po paru tygodniach opracował miksturę o cudownym, wedle jego słów, działaniu: dziewięćdziesięcioprocentowy spirytus, sok grejpfrutowy, miód wielokwiatowy, owoce jałowca, sos tabasco, piołun. Wszystko to gotował, po czym studził w specjalnych butlach na balkonie.
Popróbowaliśmy tego "oleju oczyszczającego od zewnątrz i wewnątrz" w grupie stałych imprezowiczów podczas jakiegoś popołudniowego spotkania. Napój wchodził dobrze, chociaż palił przełyk i miało się wrażenie, że wywołuje chwilowe rozwarstwienie kory mózgowej. [...] Na Ukrainie ludziom z ekip ratunkowych z pierwszych dni, a następnie "likwidatorom" pracującym przez wiele miesięcy dawano dużo wódki".
"Wiedzieliśmy, że wódka pomaga. Najlepszy środek, żeby wywołać mechanizmy ochronne organizmu po napromieniowaniu. I zdejmuje stres. Nieprzypadkowo w czasie wojny dawano sławne ministerialne "sto gram"" - wspomina jeden z nich.
Kobieta dojąca napromieniowaną krowę
Cataluccio przywołuje w książce przejmujące sceny, w których chłopi próbowali wódką przekupić żołnierzy i likwidatorów, aby nie niszczyli im plonów i zostawili przy życiu zwierzęta: "Dla tego na wskroś chłopskiego świata konieczność porzucenia całego inwentarza i dobytku z powodu skażenia była ogromnym bólem. Waliły się odwieczne ramy życia. A właśnie niby na złość tamtej wiosny wszystko owocowało i rosło jak złoto.
Po traumatycznych rekwizycjach i głodzie lat trzydziestych do koszmaru urastały sceny takie jak ta z kobietą dojącą krowę pod czujnym okiem żołnierza, który musi dopilnować, by mleko po udoju zostało wylane, albo z milicjantem prowadzącym babinę do ogrodu, gdzie ma zakopać jajka".
"Katastrofa w Czarnobylu była niechcianym, ale jakże łatwym do przewidzenia owocem dysfunkcyjnego systemu. Związek Radziecki już definitywnie odsłonił kruche rusztowanie kłamstw i krętactw, na którym się wspierał, przekonano się też, jaką pogardę władza - komunistyczna z nazwy - żywi dla obywateli. Technologiczna bylejakość, niedowład organizacyjny, strach przed wznieceniem paniki i podpadnięciem przełożonym pogarszały konsekwencje awarii i zniweczyły na wiele lat możliwość powrotu do normalności" -podsumowuje włoski pisarz.
Desperackie bohaterstwo żołnierzy i cywilów
Zdaniem autora "Czarnobyla" dalszej eskalacji tragedii zapobiegło tylko "desperackie bohaterstwo żołnierzy i cywilów, którzy poświęcili się tak samo jak ich przodkowie podczas wojny - gdy szli ława za ławą na linie wroga, posyłani przez dowódców niedbających o to, jak wielkie będą straty".
W przejmującym zakończeniu rozdziału poświęconego katastrofie pisze jeszcze: "Wokół Czarnobyla największe wrażenie robi cisza. Głęboka, całkowita, cięższa niż na pustyni. Spróbujcie sobie wyobrazić wieś, w której nie słychać odgłosów zwierząt. Brak ludzkich głosów wydaje się prawie naturalną tego konsekwencją. Nad ukraińską wsią znów zapanowała cisza, taka sama jak po masakrach, głodzie, rabunkach i wojnie".
"I wielu ludzi pomarło od wód, bo stały się gorzkie"
"Są na świecie miejsca, których akuszerami w świadomości ludzkiej były tragedie. Miejsca wydzierane z niepamięci katastrofami i tąpnięciami wstrząsającymi naszym codziennym, świętym spokojem. Są miejsca - słowa klucze, niosące ból, cierpienie i koszmar. Narodziły się w świadomości dopiero wówczas, gdy większość ich mieszkańców odeszła, zginęła, wyemigrowała" - pisze specjalnie dla WP w recenzji "Czarnobyla" Catalucciego Mirosław Szyłak-Szydłowski.
Katastrofa jest tu cezurą, początkiem ich bytu, zdawałoby się, że przed nią nie było niczego, że zostały wyniesione ponad niebyt przez dramat. To on je ukonstytuował, jakby nie miały przeszłości, a ich historia rozpoczęła się wraz ze wspomnianym tąpnięciem.
W zakolu rzeki Prypeć spoczywa miasto nazwane Czarnobylem, "czarną łodygą", "piołunem". W Biblii Piołun jest gwiazdą, która spadła na rzeki i źródła, "a część wód stała się piołunem, i wielu ludzi pomarło od wód, bo stały się gorzkie". Czarnobyl jest właśnie słowem-kluczem, przez koszmar wyniesionym z niepamięci, wszak świat dowiedział się o nim dopiero wówczas, gdy "wody stały się gorzkie".
Zamierzchła historia przeklętego miejsca
Cataluccio postanowił zajrzeć w swojej książce do zamierzchłej historii miejsca przeklętego, jeszcze przed czasami Człowieka Czarnobylskiego, o którym pisała Aleksijewicz w znakomitej "Czarnobylskiej modlitwie". Dotarł tam, gdzie zamiast skazanych na demograficzną zagładę terenów, znajdowały się obszary łowieckie księcia Rościsława, niebawem dostając się pod kuratelę Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Opisuje tu losy miasta, przechodzącego na przestrzeni lat w ręce kolejnych możnych, od Filona Kmity aż do Sapiehów i Chodkiewiczów. Dłużej zatrzymuje się nad kwestią żydowskiego osadnictwa w okolicach Kijowa, o którym pierwsze wzmianki pojawiły się już w 1018 roku. Przeczytamy o trudnej sytuacji miotanego przez historię narodu, na czarnobylskich ziemiach chylącego karki zrazu przed kozacką nahajką, potem zaś - rosyjskim batem.
Cataluccio opowiada również o czasach, w których Czarnobyl stał się "diabolicznym światem chaosu i gwałtu", miejscem walk wojny domowej i rewolucji 1917, kiedy biali, czerwoni i Ukraińcy dokonywali kolejnych masakr tych, których uznawali za potencjalnych zdrajców.
"Przedatomowa" historia Czarnobyla
Autor płynnie przechodzi do opisu wielkiego głodu na Ukrainie i popełnianych tam nazistowskich zbrodniach zastanawiając się, dlaczego właśnie tutaj, w latach 1930-1945, oba dwudziestowieczne totalitaryzmy wzięły się do realizacji swoich obłędnych projektów. Projektów, które komuniści wdrażali jeszcze w latach pięćdziesiątych doprowadzając do tego, że Czarnobyl stał się na wpół wyludnioną mieściną.
Po 1986 roku nazwa Czarnobyl nieodłącznie kojarzy się z przerażającą katastrofą reaktora jądrowego. A przecież Czarnobyl to także symbol poplątanych dziejów polsko-ukraińsko-rosyjsko-żydowskich, zawirowań historii i sąsiedzkiego rewanżyzmu. Cataluccio próbuje odtworzyć latopis wymazany z ludzkiej pamięci przez hekatombę.
Zdaniem recenzenta WP właśnie ta "przedatomowa" historia Czarnobyla jest największym walorem książki: "Autor prowadzi nas przez dzieje Piołunu ze swadą i erudycją, lawirując między dykteryjkami, wtrąceniami i dygresjami. Z pozoru dość chaotyczny kolaż, na który składają się jego opowieści, zgrabnie układa się w iście szkatułkową całość stanowiącą konglomerat eseju, reportażu i dziennika".
Rok 1986
"Część traktująca o wydarzeniach 1986 roku jest już pisana w innym duchu, stanowi głównie cytaty ze wspomnianej książki Aleksijewicz. Bardzo blado wygląda przy kipiących erudycją poprzednich rozdziałach, w których autor zapamiętale rzucał się w wir czarnobylskich dziejów" - pisze dalej Szyłak-Szydłowski:
"O katastrofie, zarówno tej atomowej, jak i etycznej, moralnej i społecznej, napisano już wiele przejmujących prac - nie wiem, czy nie lepiej byłoby, gdyby autor jednak pozostał przy czasach, w których Czarnobyl nie był jeszcze synonimem koszmaru, zamienionego przez współczesnych w upiorny Disneyland. Znakomity eseista jawi się tu jedynie jako poprawny reportażysta, choć może jest to li tylko wrażenie spowodowane faktem, że esej ów jest tak najwyższej próby, iż każda próba komparatyzmu jest trochę bezprzedmiotowa".
"Jest to opowieść o tych, których los obfitował w cierpienia i nieszczęścia, uwikłanych w wieczne konflikty, światopoglądowe, kulturowe, historyczne. Opowieść z pogranicza literackich gatunków, o ludziach z pogranicza dziejów" - podsumowuje.
O książce i autorze
"Książka Francesca M. Cataluccia to jednocześnie reportaż z Czarnobyla, opowieść o katastrofie czarnobylskiej i esej historyczny o tym miejscu, przez stulecia przeklinanym i nieszczęsnym dla swoich mieszkańców. To wreszcie przypowieść filozoficzna i metafora literacka o kondycji ludzkiej, granicach ludzkiego rozumu i obecności diabła w naszym świecie" - pisze w rekomendacji na IV stronie okładki Adam Michnik.
Francesco M. Cataluccio od lat związany jest z Polską. Studiował filozofię i filologię polską we Florencji i Warszawie, a w swoim dorobku ma liczne artykuły na temat literatury, dziejów i kultury Europy Środkowej. Jest redaktorem włoskich wydań dzieł Gombrowicza, Schulza, Herlinga-Grudzińskiego i Huellego. W Polsce ukazały się trzy jego książki: "Niedojrzałość", "Jadę zobaczyć, czy tam jest lepiej" oraz właśnie "Czarnobyl".
W tej ostatniej pracy dobitnie dowiódł, że nie tylko jest wielkim znawcą i admiratorem spraw polskich, ale i znakomicie sobie radzi w odkrywaniu kulturowych meandrów naszych wschodnich sąsiadów.
Oprac. GW, WP.PL, na podst. książki Catalucciego oraz recenzji Mirosława Szyłaka-Szydłowskiego (WP.PL).