Wywiad z Andrzejem "Kogutem" Sową, bohaterem książki "Ocalony. Ćpunk w Kościele"
"Pan Bóg jest tak wielki, że może wyrwać człowieka z każdego bagna"
Mógł być gwiazdą rocka (z zespołem Maria Nefeli wygrał festiwal w Jarocinie), a prawie zaćpał się na śmierć. Zamieszkał na ulicy, przeszedł parę zapaści, a w końcu sięgnął dna. By się od niego odbić potrzebował pomocy Boga. Andrzej "Kogut" Sowa, bohater książki "Ćpunk w Kościele" opowiada nam swoją historię.
Mógł być gwiazdą rocka (z zespołem Maria Nefeli wygrał festiwal w Jarocinie), a prawie zaćpał się na śmierć. Zamieszkał na ulicy, przeszedł parę zapaści, a w końcu sięgnął dna. By się od niego odbić potrzebował pomocy Boga. Andrzej "Kogut" Sowa, bohater książki "Ocalony. Ćpunk w Kościele" opowiada nam swoją historię.
Marta Brzezińska-Waleszczyk: Ćpunk w Kościele - dosyć zadziornie.
Andrzej "Kogut" Sowa:To proste - byłem i ćpunem, i punkiem. A dlaczego w Kościele? Bo właśnie tutaj dokonało się moje nowe narodzenie.
Kilkanaście lat temu wielkim powodzeniem cieszyły się świadectwa nawróconych gwiazd - Darka Malejonka, Tomasza Budzyńskiego i Roberta Litzy. Wprawdzie, nie wychodzili z narkotykowego uzależnienia, ale mieli różne życiowe perypetie. Z kolei przed Tobą zapowiadała się wielka kariera muzyczna. Czujesz się w jakimś sensie związany z tamtymi "radykalnymi"?
Żartujesz? Nie czuję się związany z żadnym środowiskiem. Poza tym, już od dawna nie gram, nie tworzę muzyki. Mój zespół rozpadł się w 1992 roku, a jeszcze wcześniej mnie z niego wyrzucono. Tak skończyła się moja kariera (śmiech). Poza tym, Malejonka i Budzego nie obżerały szczury, oni nie ważyli po 50 kg, nie szukała ich policja, wierzyciele, nie stracili rodzin... Owszem, mieli swoje problemy, z którymi się zmagali, a ja miałem poczucie, że na mnie czeka już tylko wielkie nic, bo wszystko się skończyło.