Wyskoczy艂 spod pierzyny i podrepta艂 przedpokojem. Zimne powietrze owia艂o mu stopy. Znowu zacz膮艂 poci膮ga膰 nosem.
Drzwi pokoju rodzic贸w by艂y uchylone. Pali艂o si臋 tam 艣wiat艂o. Ha艂as nie usta艂. Ada艣 rozpoznawa艂 g艂os wujka Kazka. Wujek m贸wi艂 bardzo bzydkie s艂owa.
Ada艣 ostro偶nie przysun膮艂 g艂贸wk臋 do szczeliny.
W rozbitym oknie, na po艂amanej framudze siedzia艂 wielki Wroniec, dok艂adnie taki, jaki si臋 Adasiowi przy艣ni艂: czarny, l艣ni膮cy, straszny.
Wroniec rozpostar艂 skrzyd艂a i zas艂oni艂 ca艂膮 艣cian臋, od biblioteczki do meblo艣cianki. W jednej szponiastej 艂apie 艣ciska艂 zakrwawionego ojca Adasia, drug膮 za艣 wczepi艂 si臋 w parapet. Uni贸s艂 i opu艣ci艂 gwa艂townie d艂ugi na metr dzi贸b, ci臋偶ki i ostry kilof. Dziabn膮艂 nim mam臋 Adasia. Mama pr贸bowa艂a uratowa膰, odci膮gn膮膰 tat臋; nie uda艂o si臋 jej. Ptaszysko trafi艂o mam臋. Pad艂a na pod艂og臋, krzycz膮c z b贸lu.
[]Wroniec rozwar艂 dzi贸b. Strz膮sn膮艂 z niego czerwone krople i zaskrzecza艂 przera藕liwe, a偶 echo posz艂o po osiedlu.
Firanki i zas艂onki 艂opota艂y w strz臋pach wok贸艂 Wro艅ca. Lodowaty wiatr wdmuchiwa艂 do wn臋trza fontanny 艣niegu. Lampa pod sufitem ko艂ysa艂a si臋, krzywy cie艅 Wro艅ca skaka艂 po wyblak艂ych tapetach.
Ada艣 rzuci艂 si臋 na pomoc mamie. Wujek Kazek z艂apa艂 go za rami臋. Ch艂opiec wyrywa艂 si臋, krzycza艂.
Wroniec obr贸ci艂 ku niemu czarny 艂eb. Ogromne p艂askie 艣lepia - w臋glowe szk艂a - wpatrzy艂y si臋 w Adasia.
Ada艣 zadygota艂 z zimna. Z艂apa艂 si臋 mocno pi偶amy wujka. Smoliste 艣lepia musia艂y wysy艂a膰 niewidzialne promienie parali偶uj膮ce, bo Ada艣 nie m贸g艂 si臋 ruszy膰 ani kroku w ty艂, ani w prz贸d. Martwe, lodowate spojrzenie ptaka przymrozi艂o ch艂opca do pod艂ogi.
- SYN! - zakraka艂 Wroniec.
Buch! - p臋k艂a jedna z 偶ar贸wek.
Wtem Wroniec zwin膮艂 skrzyd艂a, szarpn膮艂 nieprzytomnego ojca Adasia - i razem z nim run膮艂 w noc.
Pozosta艂 wir czarnych pi贸r, bia艂ego 艣niegu i strz臋p贸w papieru z rozdartych ksi膮偶ek. Papiery, dokumenty, wyrwane kartki wala艂y si臋 po ca艂ym pokoju.
Ada艣 i wujek rzucili si臋 do okna. Mro藕ny wicher wycisn膮艂 im z oczu 艂zy. Ada艣 chcia艂 si臋 wspi膮膰 na parapet, ale wujek go powstrzyma艂. Wskaza艂 tylko cie艅 malej膮cy na nocnym niebie nad blokowiskiem, ponad dachami i d藕wigami.
Szli, a przed nimi, za nimi i obok nich majaczy艂y w tumanach t艂ustej bieli szare sylwety. Znowu wszystko si臋 wyciszy艂o, spowolni艂o, oddali艂o. Figury zatrzymane w ta艅cu. 艢wiat jak za zaparowan膮 szyb膮. Ada艣 siedzia艂 wtedy na parapecie i wygl膮da艂 przez okno. A teraz sami musz膮 znale藕膰 drog臋 - ch艂opczyk i jeszcze mniejsza dziewczynka.
Mijaj膮 szeregi MOMO. Naje偶one Pa艂ami, z ci臋偶kimi bulwami He艂m贸w. Przepasane sk贸rzanymi Pasami. Ka偶dy Mi艂ypan jest trzy razy wy偶szy od dziecka. M贸g艂by je zdepta膰, jak Z艂omot depta艂 samochody. Niech tylko uniesie bucior ogromny. Siostrzyczka patrzy szeroko otwartymi oczyma.
Mijaj膮 Suki przyczajone. Z p贸艂rozwartymi pyskami, ze 艣lepiami reflektor贸w ledwo rozjarzonymi. Zimny pot 艣cieka po ich blachach. Drapi膮 asfalt chromowanymi pazurami. Warcz膮 cicho.
Mijaj膮 Z艂omota. Czeka w zau艂ku na rozkaz. Pa艂y, Tarcza, blachy, gumy. Zmechanizowane cielsko hut i pegieer贸w. Dyszy gor膮cymi spalinami. Siostrzyczka na jego widok chowa si臋 za Adasia.