Polska literatura nie musi być "tradycyjna" - dziwią się Francuzi, nazywając Dorotę Masłowską "polską Saganką".
Od wydania Wojny polsko ruskiej pod flagą biało-czerwoną po francusku upłynęło półtora miesiąca, a na Cafe Flore, słynnej paryskiej kawiarni literackiej, można by wywiesić flagę biało-czerwoną: pierwsza bitwa Doroty Masłowskiej o uznanie w Paryżu została wygrana.
Recenzje w jednym z największych dzienników i dwóch tygodnikach. Obszerny fragment książki w miesięczniku literackim "Lire". Audycja radiowa w doskonałej stacji France-Culture. Parę dni temu program w telewizji Arte. Uważany przez niektórych za przedsięwzięcie karkołomne, przekład autorstwa Zofii Bobowicz zbiera pochwały.
Język Polococktail party (francuski tytuł powieści) określono jako "olśniewająco nowatorski i przejmujący". To wszystko dużo znaczy: Paryż to wprawdzie miasto wrażliwe na literaturę, ale w jej zalewie można tu bardzo łatwo utonąć. Dorota Masłowska na razie utrzymuje się na powierzchni i płynie dalej.
Książka trafia w ważną lukę - mało jeszcze na rynku francuskim literackich obrazów rzeczywistości społecznej Europy Środkowej po 1989 roku. Wiele wskazuje na to, że powieść Masłowskiej odczytana będzie właśnie jako obraz dzisiejszej Polski.
Krytyków francuskich książka nie szokuje, ale podoba im się myśl, że na pewno musiała zaszokować Polaków. Dotąd polska literatura, która docierała do Francji, była ich zdaniem ugrzeczniona i "tradycyjna". A tu nagle młoda dziewczyna pisze "stylem obrazoburczym, a nawet świętokradczym - jak na kraj, gdzie czci się Papieża". I odnosi sukces.