Włodzimierz Lubański: ''Nigdy nie żałowałem, że zagrałem w meczu z Anglią. To była moja świadoma decyzja''
Najmłodszy debiutant w reprezentacji Polski i rekordzista w liczbie strzelonych bramek. Legendarny piłkarz Górnika Zabrze, który profesjonalny kontrakt z tym klubem podpisał mając 15 lat i - jak podkreśla - nigdy tego nie żałował. Dopiero po latach dowiedział się, że Real Madryt był skłonny zapłacić za niego milion dolarów, a jego kariera mogła potoczyć się inaczej.
Górnik zamiast Realu
- W tamtych czasach puszczano zawodników za granicę wyrywkowo, co obecnie nie wszyscy mogą zrozumieć. Dzisiaj młodzi gracze mogą wyjeżdżać na Zachód, kiedy chcą, kwestią jest tylko: za ile? - mówi w rozmowie z ksiazki.wp.pl Włodzimierz Lubański . Właśnie ukazała się kolejna książka o jego dokonaniach - "Życie jak dobry mecz" , napisana wspólnie z dziennikarzem Michałem Olszańskim.
Wychowanek gliwickiej Sośnicy
Lubański urodził się 28 lutego 1947 roku w dzielnicy Gliwic - Sośnicy. To tam, już jako dziesięciolatek stawiał pierwsze piłkarskie kroki. Prezesem tego klubu był jego ojciec, Władysław, na co dzień pracujący jako sztygar w kopalni. Niebawem okazało się, że młodzieniec obdarzony jest nie tylko talentem, ale i wytrwałością, więc po paru miesiącach przeszedł do Gliwickiego Klubu Sportowego, gdzie spędził aż cztery lata.
Szkoleniowcem GKS-u był wówczas Jerzy Cich, który nie tylko trenował Lubańskiego - był także jego wychowawcą w Technikum Ceramicznym. Warto wspomnieć, że uczniowie profesora Cicha (Lubański, Jerzy Musiałek, Andrzej Buncol i Janusz Jonda) rozsławiali gliwicką piłkę. Świetnie spisywali się nie tylko w klubach, grali również w reprezentacji Polski i zdobywali medale olimpijskie i mistrzostw świata.
Trampkarz, junior, a może już senior?
Późniejszy najlepszy strzelec polskiej kadry przyznaje, że w czasach występów w GKS-ie grał nie tylko w zespole juniorów. "Pamiętam jeden dzień, w którym zagrałem w trzech meczach, w trzech różnych kategoriach wiekowych i w każdym ze spotkań udało mi się strzelić gola. Nominalnie miałem występować w ekipie juniorów, ale ponieważ wiekowo należałem jeszcze do trampkarzy, trener poprosił, abym pomógł im w drugiej połowie spotkania. Udało się. Następnie trafiałem w starciu juniorów, a zakończyłem dzień strzelając bramkę dla zespołu seniorów" - wspomina Lubański w książce.
Nic dziwnego, że doskonała dyspozycja młodego napastnika wzbudziła zainteresowanie przedstawicieli innych klubów. Sprowadzić utalentowanego gracza chciał Górnik Zabrze, Polonia Bytom, jak i Zagłębie Sosnowiec, którego działacze przybyli do domu Lubańskich z walizką pełną pieniędzy. O transferze do Zabrza zadecydowało jednak co innego - Władysław Lubański został wezwany przez wiceministra górnictwa i otrzymał propozycję z tych "nie do odrzucenia". I tak, w 1963 roku, mając lat 15, Włodzimierz znalazł się w szatni w ówczesnymi gwiazdami zabrzańskiej ekipy.
Wymarzony debiut
Debiutując w barwach Górnika młodziutki piłkarz zaliczył prawdziwe wejście smoka, bowiem w 72. minucie meczu z Arkonią Szczecin strzelił swoją pierwszą bramkę w ekstraklasie, a spotkanie zakończyło się zwycięstwem zabrzan aż 4:0. I chociaż Lubański w szatni został przyjęty bardzo dobrze, nie obyło się bez "wkupnego", którym tradycyjnie były mocniejsze trunki, no i chrztu.
Pierwszym, który zadecydował, że trzeba "ochrzcić" młodzieńca, był Ernest Pohl. Świetny piłkarz, tyle, że alkoholik (co akurat jemu przeszkadzało chyba najmniej. Do historii przeszło słynne powiedzenie: "Ernest pije, ale Ernest gro"). Mistrz olimpijski z 1972 roku przyznaje jednak, że co prawda podpatrywał zagrania Pohla i sporo się od niego uczył, ale jego sposobu na życie nie przejął.
"Podpisanie kontraktu z Górnikiem najlepszą decyzją sportową"
Po latach Lubański wspomina, że chociaż początkowo chciał grać w Bytomiu, to podpisanie umowy z Górnikiem było słusznym wyborem. "Gdy dzisiaj, z perspektywy czasu patrzę na to, co zrobiliśmy, stwierdzam, że podjęliśmy bardzo słuszną decyzję. Najważniejszą rzeczą była wartość sportowa Górnika Zabrze. To była świetna drużyna, grało w niej wielu znakomitych piłkarzy i przy nich naprawdę dużo się uczyłem - miałem na kogo patrzeć i kogo naśladować. Podziwiałem umiejętności piłkarskie Ernesta Pohla i Stasia Oślizły. Tam występowali też młodsi zawodnicy, choć starsi ode mnie: Zyga Szołtysik, Jurek Musiałek" - opowiada w książce były reprezentant Polski.
Lubański był zawodnikiem Górnika Zabrze w latach 1963-75. W ciągu 13 sezonów rozegrał w barwach zabrzan 234 mecze, w których zdobył 155 goli. Wraz z Górnikiem był w latach 1963-67 oraz 1971-72 siedmiokrotnym mistrzem Polski, więc jako dwudziestolatek miał już na swoim koncie pięć tytułów mistrza kraju. Woda sodowa? Nie uderzyła mu do głowy, bo i nie miała jak - wówczas piłkarze, nawet bardzo znani, zarabiali trochę powyżej średniej krajowej, a Włodek większość pieniędzy i tak oddawał rodzicom.
"Nie myślałem o tym, żeby ruszać się z Zabrza"
W latach siedemdziesiątych w Polsce liczyły się dwie drużyny: Górnik i Legia Warszawa, która znana była z tego, że poprzez powołania do wojska drenowała rynek piłkarski. "Szykowała się" również i na Włodzimierza, który na swoje szczęście był pracownikiem kopalni, a obowiązywała wówczas umowa między ministrami, że pracowników dołowych nie bierze się do armii.
"Nie myślałem w ogóle o tym, żeby się ruszać z Zabrza. Tym bardziej, że moja kariera toczyła się tak, jak sobie to wyobrażałem. Wszystko szło dobrze, grałem, strzelałem bramki i z Górnikiem odnosiłem sukcesy, byłem więc jako sportowiec bardzo szczęśliwy" - zapewnia mieszkający obecnie w Belgii Lubański.
16 lat i 188 dni - pierwszy mecz w reprezentacji
Talent i determinację młodego snajpera bardzo szybko zauważono w reprezentacji Polski - Lubański otrzymał powołanie na towarzyski mecz z Norwegią, ale, jak mu od razu zapowiedziano, tylko po to, by "zapoznać się z atmosferą w zespole". "W życiu nie spodziewałem się, że ja w tym meczu wystąpię, bo miałem się przecież tylko zapoznać z atmosferą w reprezentacji kraju (...), a skończyło się na tym, że przez te dziesięć dni zgrupowania pokazałem dzięki swoim umiejętnościom, że trener [Tadeusz Foryś - przyp.red] może na mnie liczyć. I rzeczywiście, postawił na mnie - grałem pierwsze spotkanie w reprezentacji mając szesnaście lat!".
Takiego debiutu w kadrze "Biało-czerwonych" nie miał nikt wcześniej, ani później - Lubański, mając dokładnie 16 lat i 188 dni, wybiegł na murawę Stadionu Miejskiego w Szczecinie i strzelił bramkę, a Polacy ostatecznie pokonali Skandynawów 9:0. Razem z nim w kadrze zadebiutował również jego kolega klubowy, Zygfryd Szołtysik. Obaj zawodnicy przyjaźnili się także poza boiskiem, mówiono o nich "małżeństwo doskonałe". Wystąpili nawet razem w telewizji, w kultowym w latach 60., programie rozrywkowym Jacka Fedorowicza i Jerzego Gruzy pod tym samym tytułem.
Sukcesy na arenie europejskiej
Lubański wraz z Górnikiem przygodę z piłką europejską zaczął jesienią 1963 roku, spotkaniem z Austrią Wiedeń rozegranym w ramach Pucharu Europy Mistrzów Klubowych. Do wyłonienia zwycięzcy potrzeba było aż trzech meczów, gdyż nie było dogrywek, ale ostatecznie zabrzanie zwyciężyli z bilansem 3:2. W następnej rundzie przeciwnikiem polskiej ekipy była Dukla Praga. W pierwszym meczu na własnym stadionie Górnicy pokonali Czechosłowaków 2:0, a wynik ustalił w 49. minucie właśnie późniejszy piłkarz Lokeren. Rewanż w Pradze zakończył się jednak porażką 1:4. Był to jednak tylko wypadek przy pracy, bowiem w tym okresie Górnicy brylowali nie tylko na własnym podwórku, ale i na arenie europejskiej.
W sezonie 1969/1970 22-letni wówczas napastnik ze swoim zespołem osiągnął największy sukces polskiej klubowej piłki nożnej - dotarł do finału Pucharu Zdobywców Pucharów, mierząc się w półfinale z AS Roma. Jednak nawet trzeci pojedynek pomiędzy tymi drużynami w Strasburgu, mimo dogrywki i serii rzutów karnych, nie wyłonił zwycięzcy, dlatego konieczny był rzut monetą. Szczęście sprzyjało polskiej ekipie i zabrzanie awansowali do finału, w którym zmierzyli się 29 kwietnia 1970 roku w Wiedniu z Manchesterem City. I chociaż w starciu tym Lubański strzelił gola, to niespodziewanie na stadionie zgasło światło i arbiter trafienia nie uznał. W konsekwencji Górnik przegrał 2:1.
"Doskonała dyspozycja Górnika to nie był przypadek"
"Dziwiono się, jak Górnik może w europejskich rozgrywkach tak daleko dochodzić? To nie był przypadek, wynikało to po prostu z naszych umiejętności. Przypomnę kilka nazwisk. Na początek świetni bramkarze: Hubert Kostka, Jan Gomola - każdy z nich był klasą samą w sobie. Mieliśmy doskonałego ostatniego obrońcę Stanisława Oślizłę, którego uzupełniał Stefan Florenski, a później Jerzy Gorgoń; no i znakomitych pomocników: Erwin Wilczek czy Ernest Pohl to były przecież wybitne postacie. Z przodu napastnicy: Roman Lentner, Jurek Musiałek, ja też starałem się ze wszystkich sił" - zapewnia siedmiokrotny mistrz Polski.
Lukratywna oferta Realu Madryt
Doskonała dyspozycja reprezentanta Polski nie umknęła działaczom największych europejskich firm. W 1970 roku, po finale Pucharu Zdobywców Pucharów z "The Citizens", do Górnika Zabrze zgłosili się przedstawiciele "Królewskich" z ofertą kupna Lubańskiego za milion dolarów, jednakże na transfer nie zgodził się Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
- Wtedy byłem jednym z najlepszych napastników Europy, ale czasy były takie, a nie inne i nie pozwolono mi wyjechać - zaznacza Lubański w rozmowie z ksiazki.wp.pl. - Władze nie zgadzały się na wyjazd piłkarzy za granicę i nie zrobiły dla mnie wyjątku. Miałem wtedy 23 lata. Jestem pewien, że gdybym grał w piłkę teraz, moja kariera potoczyłaby się zupełnie inaczej - podkreśla. Z tych samych powodów w zespole "Los Blancos" nie zagrali Kazimierz Deyna i Lucjan Brychczy. Klub z Madrytu interesował się nimi w ich najlepszych latach, jednakże po przekroczeniu 30. roku życia, tak intratnych ofert już nie było. Dla przykładu Brychczy mógł grać w Realu razem z Alfredo Di Stefano czy Ferencem Puskasem, a dla Deyny wysłannicy madrytczyków specjalnie przywieźli koszulkę z numerem 14.
"Współpraca z Kazimierzem Górskim to w mojej karierze najpiękniejszy okres"
Sukcesy z Górnikiem przenosiły się również na sukcesy z "Biało-czerwonymi". Lubański wspomina, że współpraca z legendarnym trenerem Kazimierzem Górskim zawsze układała się bez zarzutu, a to ze względu na wielką mądrość życiową i klasę Górskiego. Uznany za najlepszego trenera XX wieku Górski nie szkolił zawodników, bo to robiono w klubach, ale potrafił wyselekcjonować i odpowiednio dopasować do siebie konkretnych piłkarzy. Natomiast doświadczenie, które zdobyli oni w meczach pucharowych, procentowało w kadrze.
Nawet dzisiaj najlepszy strzelec naszej kadry wzrusza się, opowiadając o selekcjonerze "Współpraca z panem Kazimierzem to w mojej karierze sportowej najpiękniejszy okres (...). I to nie tylko biorąc pod uwagę to, co osiągnęliśmy, ale ze względu na to, jaką mieliśmy relację. To nie była jedynie relacja czysto zawodowa między zawodnikiem Lubańskim a trenerem Górskim. To była relacja ludzka - doświadczonego, bardzo zrównoważonego, spokojnego, dojrzałego człowieka z młodym, ambitnym sportowcem. Wiele razy dawał mi do zrozumienia, że ma do mnie niezwykłe zaufanie i daje mi możliwość prowadzenia zespołu w roli kapitana" - dodaje.
Olimpijczyk
W 1972 roku wychowanek Sośnicy Gliwice został powołany na turniej olimpijski w Monachium, podczas którego rozegrał 6 meczów i dwukrotnie wpisał się na listę strzelców, a reprezentacja Polski po wygranej 1:2 w finale z Węgrami, po raz pierwszy w historii została mistrzem olimpijskim.
"Te Igrzyska dały nam jeszcze jednego dodatkowego kopa - okazało się, że nawet w tak trudnym turnieju i w tak trudnych warunkach, jak choćby te przed meczem ze Związkiem Radzieckim, potrafiliśmy wszystko przezwyciężyć i pokonać nasze słabości. To stało się źródłem jeszcze większej siły, jeszcze większej wiary, jeszcze większego zaufania do naszych umiejętności. Tworzyło doskonałą perspektywę przed zbliżającymi się eliminacjami do mistrzostw świata. Zespół, który stworzył i przygotował pan Kazimierz, był gotowy do wielkich rzeczy" - zapewnia były napastnik autora książki "Życie jak dobry mecz".
Feralna kontuzja
Warto dodać, iż od pamiętnego debiutu z Norwegią Lubański nie opuścił ani jednego spotkania drużyny narodowej, aż do feralnego starcia z Anglią w czerwcu 1973 roku, kiedy to odnowiła się jego kontuzja więzadła krzyżowego.
Przed pojedynkiem z "Synami Albionu" nie pojechał na zgrupowanie kadry, gdyż wcześniej, na treningu doznał urazu w starciu z Jerzym Gorgoniem. Dopiero na trzy dni przed meczem z Anglikami Lubańskiemu zdjęto szwy, toteż selekcjoner dał mu wybór: może grać, ale nie musi. Napastnik zdecydował się wybiec na murawę.
Dwa lata bez piłki
Niestety, konsekwencją niedawnej kontuzji była nowa, jeszcze cięższa. "Na początku drugiej połowy strzelam piękną bramkę, jedną z najpiękniejszych, jakie w swojej karierze strzeliłem. Jednak po starciu z Royem McFarlandem nieszczęśliwie postawiłem nogę przy drugim kroku i doznałem ciężkiej kontuzji kolana. To nie był faul z jego strony, to był wypadek przy pracy" - zapewnia członek Klubu Wybitnego Reprezentanta.
Tak ciężki uraz zastopował karierę Lubańskiego i wyłączył go z gry niemal na dwa lata. Zawodnik przeszedł dwie operacje (pierwsza była zupełnie nieudana, drugą przeprowadził w Wiedniu doktor Schwinger, który usunął wówczas uszkodzoną łękotkę - co należało zrobić wcześniej), do tego dochodziły pobyty w szpitalach i męczące rehabilitacje.
"Nigdy nie żałowałem, że wystąpiłem w meczu z Anglią. To była moja świadoma decyzja"
Lubański nie żałuje, że wtedy, w Chorzowie, zdecydował się wystąpić.
- Na treningu nie miałem żadnych problemów z poruszaniem się i decyzję o zagraniu w tym meczu podjąłem świadomie. Szkoda, że tak się stało, bo straciłem przepiękny okres w swojej karierze, a przecież byłem w pełni formy: miałem 27 lat i czekało mnie jeszcze pewnie 50 meczów w kadrze i zdobycie 30 bramek. Czasu jednak nie cofniemy. Stało się coś, o czym pan Kazimierz zwykł mówić: "los tak chciał" - mówi Lubański w rozmowie z WP.
I chociaż ostatecznie wrócił do gry, zdawał sobie sprawę, że nigdy już nie osiągnie tak wysokiego poziomu, jak wcześniej. Dlatego też zdecydował się na odejście z Górnika i zmianę barw. Wybrał belgijskie KSC Lokeren. "Belgia pojawiła się w ostatniej chwili. Pierwsza oferta przyszła z Monako, ale w czasie rozmów przedstawicieli AS Monaco ze mną, prezes tego klubu przez niedopatrzenie popełnił błąd i podpisał umowę z innym obcokrajowcem. W ramach zadośćuczynienia, że do transferu nie doszło, książę Rainier zaprosił mnie z żoną na 10-dniowe wakacje do Monako" - śmieje się.
"Oferta z Lokeren nadeszła w odpowiednim momencie"
"Nie mierzyłem wysoko, bo wiedziałem, że najłatwiej będzie mi się odbudować w średnim klubie. Nie za silnym, bo miałbym kłopoty, żeby w nim grać. No i gdy przyszła oferta z Lokeren, gdzie trenerem - to bardzo ważna rzecz - był czeski szkoleniowiec Ladislav Novak, postanowiłem tam pojechać".
Belgijski okres w jego karierze również należał do udanych: rozegrał w Lokeren aż 196 meczów ligowych, w których zdobył 82 bramki (co, jak na zawodnika po tak ciężkiej kontuzji, naprawdę robi wrażenie!). A w sezonie 1980/1981 wygrał wicemistrzostwo kraju, a także dotarł do finału Pucharu Belgii oraz do ćwierćfinału Pucharu UEFA.
Nowe wyzwanie: francuski drugoligowiec
Kolejny sezon przyniósł nowe wyzwanie - transfer do francuskiego drugoligowca FC Valenciennes, w barwach którego Lubański został królem strzelców rozgrywek. Natomiast w latach 1983-1985 reprezentował barwy Stade Quimper, gdzie był również grającym trenerem. Pod koniec kariery zdecydował się na powrót do Belgii, do drugoligowego KRC Mechelen, który był jego ostatnim klubem.
Lubański zawiesił buty na kołku mając 39 lat. Z piłką jednak nie rozstał się nigdy: zrobił kursy trenerskie, szkolił młodzież w Mechelen, ma również licencję trenerską FIFA. Od czasu do czasu komentuje mecze "Biało-czerwonych" w telewizji. W maju 1997 roku za wybitne zasługi dla rozwoju sportu został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W 2003 roku został uznany za najlepszego polskiego piłkarza 50-lecia UEFA. Jak zaznacza - obecnie jest "uzasadnionym emerytem", który spędza czas z rodziną. Jest znawcą win, a jego ulubionym szczepem jest czerwony Merlot.
Natalia Doległo/ksiazki.wp.pl