ROZDZIAŁ PIERWSZY Głowa Lisy poleciała do przodu tak gwałtownie, że nieomal uderzyła w blat stolika. W jednej chwili cała była zlana potem, a pokój zaczął pulsować dookoła niej. Wieczór zaczął się całkiem zwyczajnie, jeśli nie liczyć zmęczenia po spotkaniu w siedzibie Latham. firma rachunkowa, w której pracowała, Engle & Loren, od dwóch lat starała się o prowadzenie księgowości dla Latham Oil i dzisiaj właśnie mieli spotkanie z szefami klienta.
Sześciogodzinna pokazówka odbywała się w sali konferencyjnej Latham, gdzie oślepiające światło lamp na suficie odbijało się od wypolerowanego stołu i raziło ją w oczy. Była prawie dziewiąta, kiedy Lisa dowlokła się do sypialni w swoim mieszkaniu w zachodnim Los Angeles. Zrzuciła ubranie na podłogę, ściągnęła opaskę i rozpuściła blond włosy. Zimną wodą spryskała twarz, lecz nie miała siły jej wytrzeć. Wróciła do salonu i upadła na żółtą kanapę, gdzie otulił ją miękki materiał.
Musiała napisać na jutro dwa raporty i wiedziała, że jeżeli szybko się do tego nie weźmie, będzie nieprzytomna przez całą noc. Opanowała ziewanie, wsunęła jedną nogę pod siebie i rozłożyła gruby plik dokumentów na stoliku ze szkła i chromowanego metalu.
Zaczęło się po jakiejś godzinie. Ten epizod miał początek podobny do innych. Obrazy migały jej w głowie, jak zdjęcia w stroboskopowym świetle. Wizje uderzały w nią tak gwałtownie, że raczej odczuwała je, niż widziała. To zawsze mijało po kilku minutach, jeżeli się tylko zrelaksowała, wzięła więc głęboki oddech i położyła głowę na oparciu kanapy.
Pierwsze obrazy pochodziły z jej dzieciństwa. Drobna pielęgniarka. Filipinka, ze szpitala, do którego zabrano Lisę po tym, .jak się skaleczyła. Sztuczna trawa nierówno rozłożona na kopcu świeżej ziemi. I ruda dziewczynka, której nie mogła skojarzyć. Wszystko to były skrawki duchowych doświadczeń sprzed dwudziestu lat.
Nagle nawiedził ją nowy obraz: zdjęcie wykonane przy silnej lampie błyskowej, okolone cieniami po uderzeniu światła. Kiedy zrozumiała, na co patrzy, głowa bezwiednie poleciała jej do przodu i poczuła, jak całym jej ciałem targa prąd.
Nie poznała młodej kobiety w swej wizji. Blondynki, najwyraźniej dwudziestokilkuletniej. Kobieta była uwięziona w pustym pokoju, krzyczała i uciekała przed niewidocznym zagrożeniem. Nie miała gdzie się ukryć, więc skuliła się w pozycji embrionalnej i zasłoniła oczy, jakby to mogło ją ochronić.
Lisa starała się odwrócić wzrok, jednak miała wrażenie, że ktoś trzyma ją za głowę i zmusza do patrzenia. Spazmy jej ciała stały się tak intensywne, że po prostu padła na podłogę i tarła twarzą o szorstką wykładzinę. Obrazy nie przerywały ataku. Pielęgniarka, ruda dziewczynka, sztuczna trawa, przerażona kobieta, która najwyraźniej błagała Lisę o pomoc.
Fragmenty filmów ponakładane jeden na drugi. Ścieżka dźwiękowa każdego z nich walczyła o jej uwagę. Zaczęła uderzać pięściami w skronie w nadziei, że pozbędzie się tej wizji.
Po kilku minutach fala obrazów zaczęła się rozpadać. Czucie wracało do czubków palców i gdy tylko odzyskała nad sobą władzę, dotarła do okna i otworzyła je na oścież. Czerpała chłodne nocne powietrze głębokimi haustami, jakby dotarła do powierzchni ciemnego stawu tuż przed utonięciem.
Była naiwna, myśląc, że te epizody się nie nasilą. Próby samodzielnego uporania się z nimi nie zdawały się na nic, nie były mądre. Musiała zrobić coś bardziej stanowczego. Tylko nie wiedziała co.
Postać spoglądała z drugiej strony ulicy, zakamuflowana pośród nocnych cieni. Zaadoptowanie kundla ze schroniska było znakomitym posunięciem. Każdy wygląda przyjaźnie i niewinnie ze szczeniakiem na smyczy i całkiem naturalnie jest zatrzymać się, aby dać mu się załatwić na trawniku. Tak więc w dzień czy w nocy możesz się rozglądać ile tylko chcesz i być praktycznie niewidocznym.
Ostatni pies był lepszy: bystrzejszy i mniej rzucał się w oczy. Ta mała suka miała skołtunioną sierść i ciągle się drapała. Nie, żeby to miało .jakieś znaczenie - i tak jeszcze tej nocy zostanie na ulicy, jak poprzednie.
Po drugiej stronie była kobieta z włosami do ramion. Śmiała się i wchodziła do mieszkania z tym wysokim mężczyzną. Wyglądał na mięczaka, który nie umiałby jej obronić, .jednak wszystko musiało być w porządku. A to znaczyło, że nie mogło być nikogo innego. Jeżeli więc ten mięczak nie zniknie za parę minut, trzeba to będzie przełożyć na jutrzejszą noc. Albo następną. Zawsze był czas, żeby zrobić to jak należy. I brakowało czasu, żeby zrobić to jeszcze raz.
Pies ciągnął na smyczy ku parze po drugiej stronie. Kiedy obroża się zacisnęła, kundel zaczął charczeć. Młoda kobieta spojrzała w kierunku, skąd dochodził ten odgłos, i postać wycofała się w cień. Para pogapiła się moment i wróciła do rozmowy. W końcu kobieta pocałowała wysokiego mężczyznę w policzek. Kiedy się odwróciła, aby popatrzeć, .jak on powoli odchodzi, na jej twarz padło światło z ganku.
Wyglądała idealnie. Najlepiej ze wszystkich dotychczas. Czasami oczekiwanie było równie podniecające jak sam atak. W sypialni młodej kobiety zapaliło się światło, w sypialni z oknem, którego nigdy nie zamykała. Kilka chwil później pies czmychnął, ciągnąc za sobą smycz. ###ROZDZIAŁ DRUGI O siódmej rano profesor Michael Rennick przypiął rower do srebrnego stojaka przed Budynkiem Polityki Publicznej Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles i skierował się do Wydziału Prawa. Przy wzroście metr dziewięćdziesiąt dwa i czuprynie czarnych, kręconych włosów, które rzadko czesał, wyglądał imponująco, a poruszał się z siłą i płynnością długodystansowca.
Szedł żwawo przez podjazd i spoglądał na wysokie eukaliptusy, które pierścieniem otaczały kampus, stwarzając wrażenie sielskiej, intelektualnej wyspy. Ta iluzja działała na niego. Prawie zawsze.
Trzymając się roztrzęsionej poręczy, wszedł po schodach do dwupiętrowego gmachu z cegły mieszczącego Wydział Prawa i skierował się do pokoju 1447. Włączył jarzeniówki, które migając, budziły się do życia jakby ze snu. Usiadł, położył nogi na biurku i wyciągnął stertę papierów.
Poranna cisza, przerywana jedynie buczeniem jarzeniówek, była dla niego najbardziej produktywnym czasem. Popatrzył na plan dnia, który wydrukowała jego sekretarka Bobbi, i zobaczył, że bez przerwy ma zajęcia i spotkania. Rennick był psychiatrą i prawnikiem i pracował ,jednocześnie na Wydziale Prawa i Wydziale Medycznym UCLA.
Poza pracą dydaktyczną przyjmował jeszcze kilku pacjentów, pisał artykuł do "Przeglądu Prawniczego", społecznie prowadził sprawę dla grupy obrońców środowiska naturalnego i występował .jako biegły w sprawie, która miała wejść na wokandę za trzy miesiące. Pochłonięty był także promocją swojej ostatniej książki, "Pozytywne uzdrawianie", której wydanie broszurowe miało się ukazać za mniej więcej sześć tygodni.
Wepchnął plan dnia do tylnej kieszeni i przejrzał notatki do dzisiejszych wykładów. Uczył zbierania dowodów w nowatorskim ujęciu: psychologia perswazji. Jego podejście było tak niecodzienne, że prawie rok przekonywał dziekana Wydziału Prawa, zanim uzyskał zgodę. Prowadził te zajęcia od czterech sezonów, a liczba studentów nieustannie rosła. W tym roku, mimo wyznaczenia wykładu na ósmą rano dla wyeliminowania mniej zapalonych, zjawiło się ponad dwustu studentów na czterdzieści miejsc.
Za piętnaście ósma Rennick wykonał kilka przysiadów, żeby się rozluźnić. Kolana dżinsów rozciągały się wraz z jego mięśniami. Nosił dżinsy, ponieważ były wygodne, a na dodatek denerwowało to kilku .jego współpracowników. Ponadto dżinsy miały praktyczną cechę: Rennick był daltonistą, a wyblakły błękit pasował prawie do wszystkiego, co wrzucił na siebie. Przynajmniej tak mu powiedzieli ci, którzy daltonistami nie byli.
Odgłos otwieranych drzwi ogłosił przybycie pierwszych studentów. Wyprostował się, czując przyjemne ciepło po ćwiczeniu. Studenci, przeciwnie, wchodzili zaspani, rozlewając się powoli po czterech sektorach ławek pokrytych stalowoszarym laminatem. Ich oczy otwierały się z protestem, .jedynymi odgłosami były szeptane rozmowy, szelest kartek i przełykanie kawy.
Dokładnie o ósmej Rennick odwrócił się do zgromadzonych. Stał, rozstawiwszy nogi na szerokość barków, a jego wysoka, żylasta postać promieniowała silą i opanowaniem.
- Dzisiaj będziemy omawiać krzyżowy ogień pytań, który jest sztuką niszczenia zeznania świadka. Ostatnim razem mówiliśmy o bezpośrednim zeznaniu, kiedy świadek przedstawia swoją wersję, a wy starajcie się ją udowodnić.
Przy zadawaniu krzyżowych pytań waszym celem jest podważyć tę historię. Wszyscy prawnicy powiedzą wam, że nie ma nikogo bardziej wiarygodnego od naocznego świadka, a .jednocześnie nikogo mniej pewnego. Zeznanie staje się prawdą na sali sądowej, zatem przesłuchanie krzyżowe ma je podważyć i zasiać wątpliwości nie tylko w głowach przysięgłych, ale w umysłach samych świadków.
Rennick oparł się o biurko na podium, włożywszy dłonie do przednich kieszeni dżinsów. - Zanim przejdziemy do szczegółów, pogadamy o waszych ukochanych ideach. Zamierzam udowodnić wam, że wszystko, co uznajecie za i namacalną rzeczywistość, jest tylko iluzją.
Przerwał, aby ta myśl zapadła im w pamięć. Przerwy planował tak dokładnie jak intonację.
- Otwórzcie się na to, że wszystko, w co wierzycie, to tylko miraż. - Zniżył głos, aby musieli wytężyć słuch. - Rzeczywistość nie jest absolutem. To tylko coś, co do czego wszyscy się zgadzamy. Zbiorowe złudzenie, tak można by to ująć, które zmienia się co jakiś czas. Dla Greków myśl, że Słońce przesuwa się po niebie, była rzeczywistością. Dla Europejczyków przed Kolumbem Ziemia była płaska. Kto ma stwierdzić, że nasze przekonania są bardziej sensowne?
Rozejrzał się. Oczy wszystkich studentów skierowane były na niego.
- Ilu z was było na Borneo?
Nikt nie podniósł ręki.
- Ja też tam nie byłem. Skąd więc wiemy, że Borneo istnieje?
Zaśmiali się ukradkiem. Potargany, rudy chłopak uniósł rękę.
- Czytałem o Borneo i widziałem zdjęcia.
- Tak naprawdę .jednak nie wiemy, że istnieje, czyż nie?
Cisza.
- Otóż uważamy, że Borneo istnieje, ponieważ wszyscy tak myślimy. Ale skąd mamy wiedzieć, że nie istnieje?
Rennick spojrzał na Julie, doktorantkę socjologii, która przychodziła na jego zajęcia jako wolny słuchacz. Julie była też jego "drugą połową" i gdy uśmiechnęła się do niego, natychmiast stracił wątek.
Kiedy starał się wrócić na obrane tory, tylne drzwi otworzyły się gwałtownie. Przejściem między sektorami wpadł wielki mężczyzna, dysząc ciężko jak szarżujący byk. Miał szerokie ramiona i potężną klatkę piersiową opiętą do granic możliwości granatową urzędową marynarką. Koncentrując całą uwagę na Rennicku, ciężkim, dudniącym krokiem szedł w jego stronę.
- Gnoju! - wrzasnął.
Zanim Rennick zdołał zareagować, twarz mężczyzny znalazła się piętnaście centymetrów od jego twarzy. Mówiąc, pluł na wykładowcę i mierzył palcem w jego pierś.
- Moja żona twierdzi, że znowu do niej dzwoniłeś - ryczał, zbliżając się jeszcze bardziej, podczas gdy Rennick się wycofywał.
Julie poderwała się, nagle zainteresowana zajściem.
- Powtarzam ci po raz ostatni: .jeżeli .jeszcze raz się
z nią zobaczysz, nie żyjesz.
Wtedy, tak samo niespodziewanie, odwrócił się i wypadł z sali. Studenci siedzieli zszokowani, nie mogąc uwierzyć w to, co zaszło. Rennick popatrzył w dół, unikając ich spojrzeń. Z zażenowaniem przekładał notatki, a potem zwrócił się do grupy.
- Proszę - odezwał się. - Co on miał na sobie?
Milczenie pełne zdziwienia.
- Co miał na sobie? Pan Lester?
- Hm, garnitur.
- Jakiego koloru?
- Niebieski - odezwał się ktoś z tyłu sali.
- Dobrze. Granatowy? Błękitny? Stalowoniebieski? Gładki? W prążki? Konkrety proszę. Zapadała coraz głębsza cisza, w miarę jak studenci zaczynali rozumieć, o co chodzi.
- Załóżmy, że jesteście świadkami morderstwa popełnionego przez tego człowieka. Policja ma podejrzanego, ale nie wie, czy złapała właściwą osobę. Będziecie musieli zeznawać przed sądem, a oskarżonemu może grozić kara śmierci. Tu kończy się zabawa. Musicie decydować. Jaki odcień niebieskiego?
- Granatowy - zaryzykował jakiś głos.
- Dobrze. Granatowy. Krawat jakiego koloru?
- Hm, nie zauważyłam.
- Ktoś chce pomóc?
- W paski - dobiegło z tyłu.
- Jakiego koloru paski?
- Czerwone i niebieskie, chyba.
- Czerwone i żółte - odezwał się ktoś inny zarazem stanowczo j wątpiąco.
- No, dochodzimy do czegoś - stwierdził Rennick. Spojrzał na Julie, a ona mrugnęła do niego.
- Granatowy garnitur, krawat w czerwone i żółte albo niebieskie paski. Jaki był wysoki?
- Duży - powiedział siedzący z tyłu student, a reszta wybuchnęła śmiechem, uwalniając narastające napięcie.
Rennick drążył.
- Nie możecie powiedzieć przed sądem, że był "duży".
Jak duży?
- Miał ponad metr osiemdziesiąt.
Ile ponad?
Trudno powiedzieć... siedzieliśmy.
Ja mam metr dziewięćdziesiąt dwa. Ilu z was sądzi, że on miał ponad metr osiemdziesiąt pięć?
Uniosła się prawie połowa rąk.
- Ilu z was myśli, że miał mniej?
Około jednej czwartej rąk powędrowało w górę, nieliczni niepewni ociągali się. Rennick wszedł między rzędy, zmuszając studentów, aby odwrócili się w jego stronę.
- Jakie miał włosy?
Dwóch studentów odpowiedziało jednocześnie.
- Czarne.
- Brązowe.
Ostatecznie "brązowe" zamieniono na "ciemnobrązowe".
- Dotknął mnie? Ilu uważa, że tak?
Trzy czwarte studentów uniosło ręce.
- A ilu, że nie?
Około dziesięciu procent.
- Najwyraźniej trochę nam brakuje do stu procent. - Wrócił przed grupę i oparł dłonie o katedrę. - Dobrze. Widzieliście to zajście pięć minut temu. Zauważcie, jak niedokładny jest wasz opis. Ile pamiętają, waszym zdaniem, świadkowie po kilku godzinach, tygodniach, miesiącach?
Prawdę mówiąc, często do procesu mijają lata. Poza tym popatrzcie, jaki wpływ miała na was grupa. Może nie chcecie się do tego przyznać, ale niektórzy z was głosowali z większością, bo nie byli pewni. - Poczuł w sobie emocje, .jak zawsze, kiedy nawiązywał kontakt ze studentami. - Rzeczywistość .jest bardziej złudna, niż myślicie. Nieważne, jak bardzo świadek pewny jest swojego świadectwa.
Żaden człowiek nie pamięta dokładnie tego, co się wydarzyło. - Oparł się o blat. - Kiedy świadek opowiada swoją wersję, nacisk kładzie się na świadka. Podczas krzyżowego ognia pytań środek ciężkości przenosi się na was, na prawnika. Pytania to gwiazdy i one same mogą stwarzać wątpliwości. Pomyślcie, jak zareagowalibyście na pytanie:
,,Czy nie jest prawdą, że stała pani piętnaście metrów dalej i nie jest absolutnie pewna, że on miał ponad metr osiemdziesiąt pięć?" Czy może miał na sobie krawat w taki wzorek jak ten, który właśnie trzymam? - Rennick wyciągnął z kieszeni krawat. - A może krawat wyglądał tak'? - Wyciągnął drugi, podobny. - Może tak? - Wyjął trzeci krawat i grupa zaczęła się śmiać.
Z tyłu odezwała się Julie.
- A jak się ma etyka do przeszkadzania komuś, kto twoim zdaniem mówi prawdę?
Rennick lubił, kiedy Julie uczestniczyła w jego zajęciach.
A przynajmniej lubił, jeśli potrafił jej sprostać i znaleźć odpowiedź.
- Doskonałe pytanie. W naszym systemie wszyscy mają prawo do adwokata, a między tym, co jest prawdą, a tym, co można udowodnić, że jest "prawdą", istnieje różnica.
Pamiętajcie, rzeczywistość na sali rozpraw zależy od sędziego lub ławy przysięgłych bez względu na to, czy mają rację czy się mylą. Jest taka wspaniała anegdota o trzech sędziach baseballu. Pierwszy mówi: "Mówię to, co widzę" Drugi: "Mówię, jak jest". A trzeci: "Ponieważ ja tak mówię, tak jest". - Popatrzył na drzwi i zawołał: - Jimmy, wejdź.
Kidy drzwi się otworzyły, Rennick spojrzał na Julie. Uśmiechała się ciepło do niego. Palcem wskazującym dotknęła języka, co stanowiło sygnał spotkania w jego mieszkaniu po wykładzie.
Jimmy wszedł niezdarnie do sali, teraz nieco zawstydzony.
- Jimmy to mój przyjaciel z wydziału aktorskiego. Dla formalności, ma metr osiemdziesiąt osiem i nie dotykał mnie, tylko wielokrotnie mierzył we mnie palcem. Włosy ma czarne. Garnitur granatowy, jak twierdziła większość z was. Krawat natomiast w czerwono-żółty wzorek, nie w paski. A propos, nie .jest żonaty.
- Ale ty naprawdę jesteś gnojkiem - powiedział aktor.
Grupa wybuchnęła śmiechem.
- Tyle na dzisiaj. Do zobaczenia w piątek.
Natychmiast rozległ się szelest składanych książek i papierów.
Julie i dwie studentki podeszły do Rennicka. Kiedy tamte wyszły, Rennick przedstawił kolegę.
Julie, to Jimmy.
Cześć.
- Hej.
Na razie - powiedziała Julie, lekko dotykając grzbietu dłoni Rennicka, gdy wychodziła.
- Ładna - stwierdził Jimmy.
- Grupa?
- Nie.
- Nie sądziłem - powiedział Rennick, będąc już myślami w swoim mieszkaniu.