Al-Kaidę i XX-wieczne totalitaryzmy łączą te same stany emocjonalne, właściwe rewolucjonistom – twierdzi brytyjski pisarz Martin Amis , który właśnie wydał powieść o gułagu.
Pańskim zdaniem nigdy do końca nie rozliczyliśmy się z gułagiem. A książka _House of Meetings_ jest powieściowym odpowiednikiem _Koba The Dread_, wcześniejszego eseju o Stalinie. Dlaczego?
Martin Amis : Dwa lata po napisaniu książki o Stalinie mieszkałem w Urugwaju, kiedy naszła mnie myśl, żeby napisać o gułagu, czego tak naprawdę nie zrobiłem w Koba The Dread, jak gdyby zostawiając sobie ten temat na później. Wcześniej napisałem książkę o Holocauście Strzała czasu albo natura występku, w której historia została opowiedziana z perspektywy kata. Nie czułem się zdolny wejść w skórę ofiar: nie miałem takiego prawa.
Pod względem psychologicznym reakcje na nazistowski Holocaust są bardzo odmienne od tych, jakie wywołuje radziecki totalitaryzm. To jest dość zagadkowe, ale ujawnia się tu pewna hierarchia bólu i wspomnień. Biblioteka Holocaustu jest olbrzymia w porównaniu z tym, co napisano o gułagu. Historiografia radzieckich obozów jest dużo mniej obfita. A reakcje na oba te zjawiska historyczne były bardzo rozbieżne: Zachód zasłaniał twarz, próbując wmawiać sobie, że doświadczenie komunizmu będzie oświecać świat.
Natomiast nigdy nie było najmniejszych wątpliwości co do prawdziwej natury nazizmu: rozumiano, że doprowadzi on do wojny, wiedziano wszystko o jego pseudonaukowym rasizmie. Wszystko zostało już zapowiedziane w 1924 roku, wraz z publikacją Mein Kampf. Ale istniała prawdziwa sympatia dla Związku Radzieckiego i jego politycznego projektu, w tym także wśród Rosjan. I dziś jeszcze połowa z nich nadal uwielbia Stalina!
Nie czułem się zdolny zrozumieć, co działo się w głowie ofiary Holocaustu, ale pomyślałem sobie, że dla odmiany jestem w stanie odtworzyć psychologię ofiar bolszewizmu. To nie było łatwe. Zasiadłem do pracy w sielankowym otoczeniu, w swoim urugwajskim domu nad brzegiem morza, skąd miałem widok na wspaniałe laguny, u mego boku była żona i dwie córki. Pośród szaleństwa ogarniającego kontynent południowoamerykański Urugwaj jest oazą pokoju i harmonii, trochę na wzór Szwajcarii, nie będąc wszakże krajem neutralnym. Urugwajczycy mieli własny udział wojen, rewolucji i grozy, ale jakimś cudem zdołali się wyrwać z tej piekielnej spirali. Nie było mi więc łatwo nasycić się klimatem cierpienia, o którym chciałem pisać.
Rozm. Gilles Anquetil, François Armanet
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu „Forum”.