Kiedy Wiktor wylądował, na dworze panował dwudziestopięciostopniowy mróz, przez co krótkie oczekiwanie na taksówkę przed budynkiem lotniska okazało się przykrym doświadczeniem. Poprosił kierowcę, by zabrał go do najlepszego hotelu, jaki zna oraz podkręcił ogrzewanie. Taksówkarz wymamrotał, że jest wystarczająco ciepło. Kiedy jednak pokazał mu w lusterku wstecznym dwudziestodolarowy banknot, przełącznik ogrzewania powędrował na maksymalną pozycję.
Od jego ostatniego pobytu w Rosji upłynęło parę lat. Choć Federacja Rosyjska wraz z najbliższymi sąsiadami stanowiła ogromny rynek dla zawodowych zabójców, gdy tylko było to możliwe, wolał unikać podróży do tej części świata. Na początku kariery wykonał tu kilka zleceń, wyrabiając sobie reputację w regionie. Swego czasu specyficzna sława mu służyła, teraz jednak znalazł się przez nią na celowniku.
Taksówkarz wiózł go w głąb miasta. Wiktor postrzegał Petersburg jako miasto kontrastów. Nowoczesne drapacze chmur epoki kapitalizmu sąsiadowały z podupadłymi gmachami z czasów radzieckich, zaś między nimi, jakby nie na miejscu, stały wspaniałe budowle carskiej Rosji, które przetrwały wojnę. Nie inaczej było z pogodą. W środku lata upały mogły dorównywać temperaturom w Madrycie, lecz zimą niełatwo było znaleźć na świecie mroźniejsze miasto.
Hotel był drogi jak na petersburskie warunki, stanowił zatem dla niego całkiem rozsądną opcję. Zarezerwował pokój na tydzień, choć planował zatrzymać się na najwyżej kilka dni. Zawsze uważał, że lepiej, by hotelowy personel wiedział o jego planach jak najmniej. Kolejną taksówką udał się na wschód. Podał kierowcy wskazówki dojazdu do baru zagubionego pośród dzielnic przemysłowych. Od czasu jego ostatniej wizyty nazwa lokalu zmieniła się, miał jednak nadzieję, że właściciel pozostał ten sam.
Zamówił wódkę, usiadł na końcu długiego baru i spokojnie ją sączył. Kiedy skończył, skinął na barmana z prośbą o następną kolejkę. Zwrócił się do niego w płynnej ruszczyźnie z lekkim ukraińskim akcentem.
– Szukam Aleksandra Norimowa.
Powiedział to takim tonem, jakby po prostu informował barmana i nie spodziewał się konkretnej odpowiedzi, lecz młodzieniec wyraźnie się spiął. – Znałem go kiedyś – dodał, udając, że nie zauważył jego reakcji.
Barman potrząsnął głową.
– Nie wiem, o kogo panu chodzi.
– Nadal jest właścicielem lokalu?
Młody wzruszył ramionami.
– Nie wiem.
Podał mu kolejną wódkę i odszedł na drugi koniec baru. Wyciągnął ścierkę i zaczął przecierać blat, co jakiś czas zerkając w stronę gościa. Po dwóch minutach podszedł do automatu telefonicznego i wrzucił kilka monet. Wiktor nie słyszał rozmowy, nie widział też ust barmana, więc nie mógł czytać z ruchu warg. Połączenie trwało najwyżej czterdzieści pięć sekund, po czym młody wrócił do czyszczenia baru. Tym razem nie spojrzał na klienta ani razu.
I dobrze. Wiktor nie sądził, by musiał długo czekać.
Kiedy skończył rozkoszować się trzecim kieliszkiem wódki, do baru weszło dwóch mężczyzn. Obaj mierzyli sporo ponad metr osiemdziesiąt i mieli sylwetki zawodowych ciężarowców. Typowo rosyjską bladość twarzy znaczyły zaczerwienione z zimna policzki. Zauważył, że pod długimi płaszczami mogli skrywać coś więcej niż tylko ciała wymarznięte na petersburskich ulicach.
Obserwował ich kątem oka, pochłaniając w tym czasie porcję chipsów. Podeszli do baru i wymienili szeptem kilka słów z barmanem. Ten nie podał im nic do picia, tylko wskazał w jego stronę. Mężczyźni powoli do niego podeszli, nie okazując żadnego niepokoju, a jedynie arogancję wynikającą zarówno z ich tężyzny, jak i statusu. Najwyraźniej nie wiedzieli, z kim mają do czynienia.
Obrócił się na stołku i odchylił głowę do tyłu, aby się im przyjrzeć. Mężczyźni rzucali na niego cień.
– Kim jesteś? – spytał jeden z nich.
Miał głęboki, rezonujący głos i mówił z twardym syberyjskim akcentem. Doświadczenie nauczyło Wiktora, że mieszkańcy Syberii wyróżniają się jako wyjątkowi twardziele pośród i tak szorstkich w obyciu Rosjan.
– Jestem znajomym Aleksandra Norimowa.
Gość z Syberii zamilkł na chwilę, po czym spytał:
– Kogo?
– Właściciela tego baru.
– On nie jest już właścicielem.
– Czyli jednak wiecie, o kim mówię?
Mięśnie w szczęce Rosjanina się napięły.
– Norimow umarł w zeszłym roku.
Wiktor powoli wypuścił powietrze.
– A zatem dziękuję za to, że przybyliście tu tylko po to, żeby mnie o tym poinformować. To naprawdę bardzo miło z waszej strony.
Sybirak ucichł z lekko otwartymi ustami, niepewny, czy Wiktor mówił serio, czy też zdobył się na sarkazm.
– Czego chcesz od Norimowa?
– Jakie to ma znaczenie, skoro nie żyje?
Sybirak potrząsnął z niedowierzaniem głową, lecz w jego oczach widać było groźbę.
– Za kogo ty się, kurwa, uważasz?
– Jestem znajomym Aleksandra Norimowa.
– Głuchy jesteś? Powiedziałem, że nie żyje. Marnujesz swój czas.
– Dopijam drinka.
Wskazał na pusty kieliszek po wódce.
– Już dopiłeś – odpowiedział Sybirak.
– Obawiam się, że w tej kwestii jestem innego zdania.
Zaskakująco szybko, jak na kogoś jego rozmiarów, Rosjanin trącił szkło wierzchem dłoni. Kieliszek roztrzaskał się o ścianę za barem. Wszystkie pozostałe rozmowy w lokalu naraz ustały.
Na ustach Rosjanina zagościł uśmiech satysfakcji.
– No, to teraz już dopiłeś.
– Zabierzecie mnie do Norimowa czy nie?
Sybirak roześmiał się.
Wiktor westchnął.
– Mam to uznać za odpowiedź odmowną?
– Jak sobie chcesz.
– A zatem chyba już sobie pójdę.
Wstał. Przed nim znajdował się Sybirak, za jego plecami Rosjanin. Sybirak posłał groźne spojrzenie, w odpowiedzi na które Wiktor spuścił wzrok. Olbrzym głośno odetchnął i pozwolił sobie na półuśmiech. Najwyraźniej odebrał gest przybysza jako oznakę uległości. Odsunął się na bok, pozwalając mu przejść, po czym spojrzał na kolegę i podniósł pytająco brwi. Jego towarzysz skinął twierdząco.
Żaden z nich w tym momencie nie zwracał na niego uwagi.
Minąwszy Sybiraka, uniósł lewe ramię i wyrzucił je w tył, wbijając łokieć w twarz osiłka. Poczuł, jak trafiona chrząstka się przemieszcza. Mężczyzna zacharczał, z nosa trysnęła krew, a oczy napełniły się łzami. Nieprzytomny upadł do tyłu na ladę baru.
Obrócił się i zobaczył, jak drugi z gości wyciąga z kieszeni płaszcza pistolet Makarowa typu Bajkał. Lepiej dla faceta byłoby, gdyby po prostu złapał cel od tyłu, on jednak tego nie zrobił, decydując się na sięgnięcie po broń. Jego sprawa.
Zrobił krok do przodu, wchodząc w zasięg ramion przeciwnika i uniemożliwiając mu skorzystanie z broni, odepchnął pistolet na bok i podstawą prawej dłoni uderzył Rosjanina w bok klatki piersiowej, gdzie nie chroniła go gruba powłoka mięśni. Rozległ się trzask łamanych żeber. Mężczyzna upadł z jękiem, a jego pistolet uderzył o twardą posadzkę. Wiktor skupił uwagę ponownie na Sybiraku, który z wysiłkiem podniósł się na nogi. Pomimo rozbitego nosa nie tracił czasu i wyciągnął z płaszcza rozkładany nóż.
Wysunął ostrze i rzucił się w jego stronę, który złapał go za nadgarstek i łokieć, blokując i wykręcając mu ramię. Sybirak krzyknął, a nóż wypadł mu z dłoni. Wiktor puścił rękę i uderzył przeciwnika pięścią w brzuch. Ten prawie nie drgnął.
Chwycił przybysza za poły kurtki, uniósł w powietrze i cisnął do tyłu. Lądowanie było twarde, ale dla złagodzenia upadku się przeturlał. Kiedy stanął na nogi, Sybirak już pędził ku niemu. Przechylając się na boki, Wiktor uniknął dwóch kolejnych ciosów, pozwalając, by wielkie jak bochny pięści przeciwnika przeleciały obok niego, a on sam stracił równowagę. Następnie kopnął go we wgłębienie pod kolanem. Wielkolud upadł do przodu. Nim wstał i się odwrócił, Wiktor zdążył podnieść z ziemi pistolet.
Kilogram stali spotkał się ze szczęką gościa i rzucił go na kolana. Drugie uderzenie, tym razem w skroń, zagwarantowało, że delikwent się nie podniesie.
Sięgnął do płaszcza Sybiraka i wyciągnął pistolet z kabury pod pachą. Również bajkał. Rzucił go na ziemię za ladę i się rozejrzał. Goście lokalu siedzieli w absolutnym milczeniu, osłupiali i sparaliżowani strachem. Nie trzeba im było mówić, żeby nie próbowali żadnych sztuczek.
Wcisnął lufę w twarz Sybiraka.
– Wstawaj.
Rosjanin splunął zębami i podniósł się na nogi, jedną ręką tamując krwotok z nosa, drugą trzymając się za skroń.
– Obróć się – polecił. – Połóż głowę na ladzie.
Sybirak się zawahał. Podniósł ręce do góry. Wiktor złapał go za włosy i przycisnął twarzą do blatu, tak by złamany nos przyjął na siebie siłę uderzenia. Rosjanin krzyknął. Przytknął pistolet do podstawy jego czaszki.
– Gdzie jest Norimow?
Bez odpowiedzi.
Ponownie uderzył twarzą typa w bar, wywołując kolejny okrzyk bólu.
– Gdzie on jest?
Znowu bez odpowiedzi.
– Ty, za barem, podaj mi butelkę najmocniejszej wódki – rozkazał.
Barman wyglądał na dwudziestolatka i pewnie nigdy nie widział broni. Sytuacja wyraźnie go przerastała. Był zbyt przerażony, by się ruszyć.
Wycelował w niego pistolet.
– Zrób to albo ozdobię ścianę zawartością twojej czaszki i sam sobie sięgnę.
Większej zachęty barman nie potrzebował.
Wiktor jeszcze mocniej przycisnął pistolet do czaszki osiłka.
– W twoim bajkale mieści się dziesięć nabojów. Jeśli się ruszysz, co do jednego wpakuję ci je w twarz. Zrozumiano?
Przyjął milczenie za odpowiedź twierdzącą. Cofnął się i rzucił okiem na Rosjanina, który zwijał się na ziemi, a każdy oddech sprawiał mu potworne cierpienie. W takim stanie nie był groźny. Ani na chwilę nie spuszczając Sybiraka z oczu, przyklęknął i podniósł wysuwany nóż. Wstał, obrócił go w dłoni i kierując ostrze ku dołowi, przebił nim ucho wielkoluda, przyszpilając go do blatu.
Nie zważając na krzyki, wziął od barmana butelkę wódki, upewnił się, że jest wystarczająco mocna i przeszedł na drugi kraniec baru. Wyciągnął zębami dozownik i ruszył ku Sybirakowi, wylewając alkohol na blat. Kiedy wrócił na miejsce, wylał resztę wódki na głowę olbrzyma. Rosjanin zasyczał, ale nie drgnął – najmniejszy ruch powodował, że ostrze noża głębiej wżynało się w ucho.
Spojrzał na barmana.
– Znajdź jakąś zapalniczkę.
Sybirak wreszcie odzyskał mowę.
– Nie.
Wiktor złapał za rękojeść noża i przekręcił, mężczyzna zawył z bólu.
– Zamknij się.
Barman podał zapalniczkę.
– Nie – odparł Wiktor. – Pójdź z nią na drugi koniec lady.
Chłopak niechętnie oddalił się.
– Nie – ryknął ponownie Sybirak. – Proszę.
– Miałeś szansę grzecznie to załatwić – cały czas trzymał pistolet przyciśnięty do czaszki mężczyzny, a teraz owinął lewą dłoń wokół jego włosów i przycisnął go jeszcze mocniej do baru. – Teraz zrobimy to po mojemu.
Rosjanin dyszał i wyrywał się, wielkimi łapami chwytając się brzegu lady. Na jej powierzchni krew mieszała się z rozlaną wódką.
– Powiesz mi, gdzie mogę znaleźć Norimowa i obym ci uwierzył – spojrzał na barmana. – Podpalaj – ponownie popatrzył na Sybiraka. – Masz jakieś dziesięć sekund, a potem zapłoniesz jak pochodnia.
Kątem oka olbrzym dostrzegł, jak chłopak odpala zapalniczkę i przysuwa niewielki płomyk do blatu. Wódka zajęła się i rozbłysła na niebiesko. Ogień ruszył wzdłuż baru.
– Dziewięć sekund – zauważył beznamiętnie.
– Dobrze już, dobrze! – wrzasnął wielkolud. – Powiem ci.
– Mów teraz. Siedem sekund.
– Bocznica kolejowa Kałary.
– Zabierzesz mnie tam? Cztery sekundy.
– Tak.
Wiktor puścił włosy i wyrwał nóż z jego ucha. Facet natychmiast odskoczył do tyłu, chwilę później jego głowę ogarnęłyby płomienie. Zatoczył się i upadł na stolik, który załamał się pod jego ciężarem.
Przez moment leżał oszołomiony, oddychając ciężko pośród resztek mebla. Kiedy spojrzał w górę, zauważył stojącego nad sobą mężczyznę.
– No więc na co czekamy? – rzucił Wiktor