Trwa ładowanie...
fragment
24-01-2012 14:57

Wierny ogrodnik

Wierny ogrodnikŹródło: Inne
d28nx4e
d28nx4e

1

Wiadomość wstrząsnęła brytyjską Wysoką Komisją w Nairobi w poniedziałek rano, o dziewiątej trzydzieści. Sandy Woodrow przyjął ją tak, jak przyjmuje się kulę: z zaciśniętą szczęką, wypiętą piersią, mocnym biciem rozdartego brytyjskiego serca. Stał. Tyle później sobie przypominał. Stał, a telefon podłączony do wewnętrznej linii dzwonił. Sięgał po coś, usłyszał dzwonek, więc odwrócił się, nachylił, podniósł słuchawkę z biurka i powiedział: "Woodrow". Albo może: "Tu Woodrow". Trochę ostro mówił swoje nazwisko, to pamiętał na pewno: pamiętał, że jego głos brzmiał obco i szorstko. "Tu Woodrow". To całkiem przyzwoite nazwisko, ale bez zmiękczenia, które nadaje mu imię Sandy. I wyrzucił je z siebie tak, jakby go nienawidził, bo dokładnie za pół godziny miało się rozpocząć rutynowe posiedzenie u Wysokiego Komisarza, gdzie Woodrow, jako szef kancelarii, miał odgrywać rolę moderatora wobec paczki bardzo ważnych osób, z których każda będzie chciała zyskać dla siebie serce i umysł Wysokiego Komisarza.
Krótko mówiąc - jeszcze jeden cholerny poniedziałek, w końcu lutego. W najgorętszej porze, w porze kurzu i niedoborów wody, brązowiejącej trawy, opuchniętych oczu, upału unoszącego się z miejskich chodników i jacarand, które - jak wszyscy i wszystko - czekały na długotrwałe deszcze.
Nigdy nie znalazł odpowiedzi na pytanie, dlaczego wtedy stał. Na dobrą sprawę powinien siedzieć zgarbiony za biurkiem, stukać w klawiaturę i niecierpliwie przeglądać materiały pomocnicze z Londynu oraz wszystko, co przyszło z sąsiednich afrykańskich misji. Ale on stał przed biurkiem i wykonywał jakieś dziwne rytualne czynności, jak poprawianie ramki z fotografią żony Glorii i dwóch synków, zrobionej zdaje się latem, gdy cała rodzina była w domu na urlopie. Budynek Wysokiej Komisji stał na zboczu i nieustanne obsuwanie się gruntu wystarczało, żeby po weekendzie wszystkie obrazy i fotografie były odchylone od pionu.
A może spryskiwał aerozolem jakieś kenijskie owady, na które nawet dyplomaci nie są uodpornieni. Kilka miesięcy wcześniej mieli tu plagę "oka Nairobi", muszek, które wtarte przypadkowo w skórę powodowały czyraki i bąble, a nawet mogły wywołać ślepotę. A więc spryskiwał, usłyszał, że telefon dzwoni, odstawił pojemnik na biurko i chwycił słuchawkę: to też było możliwe, bo gdzieś z głębi pamięci wyłaniał się kolorowy slajd z czerwoną puszką płynu owadobójczego stojącą na przystawce do biurka. A więc, "tu Woodrow" i słuchawka przyciśnięta do ucha.
- Sandy, tu Mike Mildren. Witaj. Jesteś przypadkiem sam?
Błyskotliwy, tłustawy, dwudziestoczteroletni Mildren, osobisty sekretarz Wysokiego Komisarza, mówiący z akcentem z Essex, prosto z Anglii, po raz pierwszy na zagranicznej placówce. Młodsi pracownicy biura mówili na niego - co było do przewidzenia - Mildred.
Tak, Woodrow był sam, ale o co chodzi?
- Sandy, chyba coś się stało. Zastanawiałem się, czy nie powinienem do ciebie wpaść.
- Czy to nie może poczekać, aż skończy się zebranie?
- Cóż, myślę, że raczej nie... nie, właściwie nie może. - Mildren był coraz bardziej przekonany, w miarę jak mówił. - Chodzi o Tessę Quayle.
- Co z nią? - zapytał Woodrow. Powiedział to rozmyślnie obojętnym tonem, tymczasem jego umysł pracował na wysokich obrotach. Tessa, o Chryste! Co znowu narozrabiałaś?
- Policja z Nairobi mówi, że została zabita. - Mildren powiedział to tak, jakby o takich wypadkach mówił co dzień.
- Kompletna bzdura - wyrzucił z siebie Woodrow bez zastanowienia. - Nie bądź śmieszny. Gdzie? Kiedy?
- Nad jeziorem Turkana. Na wschodnim brzegu. Podczas tego weekendu. Dyplomatycznie pominęli szczegóły. W jej samochodzie. Według nich to nieszczęśliwy wypadek - dodał przepraszająco. - Odniosłem wrażenie, że chcą oszczędzić nasze uczucia.
- Czyj to samochód? - zapytał Woodrow gwałtownie. Walczył ze sobą, odpychał straszną rzeczywistość. Kto, jak, gdzie? Jego myśli i uczucia odpływały coraz niżej i niżej, a wszystkie nieujawniane wspomnienia o niej gwałtownie wypływały na wierzch, by zostać wyparte przez wypalony, księżycowy krajobraz jeziora Turkana, który pamiętał z wyprawy odbytej pół roku temu w szacownym towarzystwie attaché wojskowego. - Zostań tam, gdzie jesteś, idę do ciebie. I z nikim innym nie rozmawiaj, słyszysz?
Odłożył słuchawkę, obszedł biurko, zdjął marynarkę z oparcia krzesła i włożył ją - jeden rękaw, potem drugi. Zazwyczaj nie wkładał marynarki, gdy szedł na górę. Marynarki nie były wymagane na poniedziałkowych spotkaniach, nie mówiąc już o wizytach w sekretariacie i pogawędkach z pucołowatym Mildrenem. Ale Woodrow-zawodowiec wyczuwał, że zanosi się na długą rozmowę. Gdy szedł po schodach, zmobilizował wolę i uciekł się do podstawowej zasady, którą stosował, gdy na horyzoncie pojawiał się kryzys: zaczął przekonywać siebie samego, tak jak wcześniej przekonywał Mildrena, że to wszystko jest całkowitą bzdurą. Żeby się jeszcze bardziej umocnić w tym mniemaniu, przypomniał sobie sensacyjną sprawę sprzed dziesięciu lat, kiedy krążyły plotki o pewnej młodej Angielce, porąbanej na kawałki w afrykańskim buszu. To niesmaczny, głupi kawał, oczywiście, inaczej być nie może. Urojenie czyjegoś zboczonego umysłu. Jakiś zdziczały afrykański policjant, na pół oszalały od bangi usiłował wyciągnąć chudą pensyjkę, której nie
płacono mu już od pół roku.
Świeżo ukończony budynek, do którego się wspinał, był prosty w stylu i dobrze zaprojektowany. Podobał mu się, może dlatego, że pozornie odpowiadał jego własnemu stylowi. Starannie wyznaczone granice, stołówka, sklep, dystrybutor paliwa i czyste, dyskretne korytarze, sprawiały wrażenie surowej samowystarczalności. Pozornie Woodrow dysponował tymi samymi cechami. W wieku czterdziestu lat był szczęśliwie żonaty z Glorią - a jeśli nawet nie był, to według niego jedyną osobą, która o tym wiedziała, był on sam. Stał na czele kancelarii i wiedział na pewno, że jeśli właściwie rozegra karty, za następnym rozdaniem posad wyląduje we własnej, skromnej misji, a potem w nie tak już skromnej i wreszcie doczeka się tytułu szlacheckiego - oczywiście, nie przykładał do tego szczególnej wagi, ale Glorii byłoby miło. Było w nim trochę z żołnierza, zresztą był synem żołnierza. W cišgu siedemnastu lat w służbie zagranicznej Jej Królewskiej Mości niósł jej flagę w kilkunastu zagranicznych misjach brytyjskich. Ale niebezpieczna,
rozkładająca się, splądrowana, zbankrutowana, brytyjska niegdyś Kenia poruszyła go najbardziej. Nie chciał zadać sobie pytania, ile z tego niepokoju zawdzięczał Tessie.
- W porządku - powiedział agresywnie do Mildrena, zamykając najpierw starannie drzwi za sobą.
Mildren wyglądał na wiecznie nadšsanego. Siedział za biurkiem jak krnąbrny grubasek, któremu nie pozwolono dokończyć owsianki.
- Zatrzymała się w Oazie - powiedział.
- W której oazie? Wyrażaj się jasno, jeśli potrafisz.
Ale Mildrena nie tak łatwo było wytrącić z równowagi, jak Woodrow mógł sądzić po jego wieku i randze. Trzymał przed sobą stenograficzne notatki i zajrzał w nie, zanim odpowiedział. Pewnie ich tego uczą, pomyślał Woodrow z pogardš. Jakże inaczej zarozumialec znad Tamizy znalazłby czas, żeby opanować stenografię.
- Na wschodnim brzegu jeziora Turkana, przy południowym końcu jest baza myśliwska - odparł Mildren, patrząc w papiery. - Nazywają ją Oazą. Tessa spędziła tam noc i następnego ranka wyruszyła w samochodzie terenowym, który dał jej właściciel bazy. Powiedziała, że chce zobaczyć miejsce narodzin cywilizacji, czterysta kilometrów na północ. Wykopaliska Leakeya. - Poprawił się: - Stanowisko archeologiczne Richarda Leakeya. W Parku Narodowym Sibiloi.
- Sama?
- Wolfgang dał jej kierowcę. Jego ciało znaleziono obok jej ciała w samochodzie.
- Wolfgang?
- Włałciciel bazy. Nazwisko podam ci później. Wszyscy mówią na niego Wolfgang. To chyba Niemiec. Oryginał. Według policji, kierowcę brutalnie zamordowano.
- Jak?
- Dekapitacja. Zaginęła.
- Kto zaginął? Mówiłeś, że była razem z nim w samochodzie.
- Głowa zaginęła.
Mogłem sam się domyślić. Prawda?
- Jak zginęła Tessa?
- Wypadek. Tylko tyle powiedzieli.

d28nx4e
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d28nx4e

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj