"Wiedziałem, że upadnę kilka razy. Ale podjąłem wyzwanie". Przeczytaj fragment książki "Życie w zachwycie. Bez wzroku i słuchu"
"Życie w zachwycie" to pozycja niebanalna. Krzysztof Wostal pozwala niemal intymnie wkroczyć w swoje życie. A ono typowe nie jest. Krzysztof jest osobą głuchoniewidomą, cierpiącą równocześnie na poważne uszkodzenie słuchu i wzroku. Mimo to czerpie z życia pełnymi garściami. Kończy studia, jego pasją są podróże, poznawanie nowych smaków i zapachów. Lubi dobrą muzykę, palenie sziszy, nie gardzi kuflem piwa, a nawet… próbuje jazdy na rowerze.
Jego historia udowadnia, że "trzeba dostrzegać i cenić swój stan posiadania i… nie użalać się nad sobą". Że można widzieć i słyszeć więcej. A sekret i urok życia tkwią w podejściu do niego. Dla życiowych malkontentów i wiecznych optymistów. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Święty Paweł publikujemy fragment wywiadu-rzeki "Życie w zachwycie. Bez wzroku i słuchu".
Agnieszka Majnusz: Krzysztofie, chciałabym zacząć dość przewrotnie: Jak żyć?
Krzysztof Wostal: No coś ty… chyba sobie żartujesz? To jest pytanie, na które trudno jednoznacznie odpowiedzieć, i tak nagle, bez przygotowania…
Tak, to trochę żart, choć nie do końca. Sądzę, że obecnie wielu ludzi chciałoby iść na skróty i zdobywać wszystko łatwo, szybko i bez wysiłku. Najlepiej, gdyby była krótka recepta na szczęście bądź tabletka, która po zażyciu sprawia, że czujemy się szczęśliwi. Wielu ludzi podchodzi do życia jak do zupki chińskiej, którą zalewa się wodą i już za chwilę jest gotowa. Takie życie instant i spodziewany natychmiastowy efekt jak ta zupka, która w kilka minut rozwiązuje problem głodu. Niestety, w życiu, jak wiemy, to tak nie działa. Jak zatem jest? Wielu ludzi jest tobą zainteresowanych, bo masz w sobie coś, co ich przyciąga. Sprawiasz wrażenie, że pomimo tego, że jesteś głuchoniewidomy, radzisz sobie w życiu bardzo dobrze. Ale zanim przejdę do tego pytania, to może zaczniemy od prostszego –o twoje dzieciństwo. Czy byłeś chroniony przez swoich rodziców, czy raczej wymagali od ciebie?
Pamiętam, że moje dzieciństwo było zwyczajne, takie jak mają wszystkie dzieci. Chodziłem bawić się na podwórko. Najczęściej z dziewczynkami z sąsiedztwa, bo chłopaków jakoś mało tam było. Chodziliśmy do lasu, który był w pobliżu. Wspinaliśmy się na drzewa, słupy, płoty. Bawiliśmy się w różne zabawy, tak jak chyba większość dzieci w tamtych czasach.
Nie czułem zatem swojej inności. Nie miałem negatywnych przeżyć ani odczuć związanych z tym, że jestem słabowidzący. Byłem tego świadomy, ale mi to nie przeszkadzało. Nie doskwierało mi to wcale.
Myślę, że moje dzieciństwo wyglądało normalnie –tak zresztą, jak powinno wyglądać. Nie byłem jakoś specjalnie trzymany pod kloszem czy ograniczany.
Już od dziecka uczono mnie też odpowiedzialnego podejścia do zabawy i do życia w ogóle. Rodzice nie wyręczali mnie we wszystkim. Pamiętam, jak próbowałem wanienkę znieść ze schodów, gdy brat był młodszy. Nawiasem mówiąc, spadłem z nią, ale to nieistotne. Usiłowałem też prasować i poparzyłem sobie wargę. Nigdy jednak nie zabraniano mi takich normalnych, codziennych czynności. Myślę więc, że moje dzieciństwo było takie samo albo bardzo podobne do dzieciństwa innych, zdrowych dzieci.
Być może stąd właśnie pochodzi twoja siła i podejście do życia, że nie trzymano cię pod kloszem, jak to często bywa w przypadku dzieci niepełnosprawnych… Wiele osób się nad tym zastanawia, skąd bierzesz siłę, aby pomimo głuchoślepoty codziennie rano z optymizmem wstawać z łóżka, wychodzić samodzielnie z domu, jechać do pracy, prowadzić firmę, mierzyć się z rzeczywistością.
Z tym optymizmem to może nie zawsze tak jest, ale właściwie to nigdy nie zastanawiam się nad tym, czy mam siły, czy ich nie mam; czy mi się chce, czy mi się nie chce. Może właśnie w tym tkwi moja siła i sekret powodzenia (śmiech). Nie myślę o tym, że muszę zbierać siły w sobie, to wszystko dzieje się tak jakoś automatycznie, samoczynnie. Gdybym zaczął o tym myśleć, to być może wtedy faktycznie czułbym, że muszę się z czymś mierzyć. Ja natomiast w ogóle o tym nie myślę! Po prostu wstaję i robię, co do mnie należy. Podejrzewam, że większość z nas tak robi. A może tak mi się tylko wydaje?
W moim życiu, w każdym dniu jest tak zwyczajnie, czyli wstaję, kąpię się, jem, idę do pracy, wracam, poświęcam czas na czytanie, słuchanie muzyki czy inne swoje pasje, idę na zakupy. Po prostu żyję –tak normalnie i nie ma w tym nic wysublimowanego. Moje życie, osoby głuchoniewidomej, w sumie niewiele różni się od życia przeciętnej osoby. No, może z tą drobną różnicą, że ja nic nie zobaczę i nie wszystko usłyszę (śmiech).
Takie sytuacje –gdy nie możesz normalnie, jak wszyscy, wsiąść do pociągu –na pewno są dla ciebie trudne. Co w takich chwilach sprawia, że się nie zniechęcasz? Trzymając się tej historii z pociągiem, co sprawia, że mimo niedogodności i wycierania sobą czasem połowy składu wciąż jeździsz pociągami…
Mam takie zdjęcie na rowerze –zwykłym (nie tandemie dla dwóch osób). Myślę, że ono jest bardzo symboliczne. Zrobienie go wiązało się z kilkoma upadkami podczas sesji. Wiedziałem jednak o tym wcześniej, więc liczyłem się z tym, że nie będzie łatwo (śmiech).
Zależało nam na dość nietypowych ujęciach osoby niewidomej, bo przygotowywaliśmy fotografie na jakąś wystawę czy prezentację –już sam dokładnie nie pamiętam, ale nie to jest najważniejsze.
Chodzi o to, że ja wiedziałem, że upadnę kilka razy, bo osoba całkowicie niewidoma, z zachwianiami równowagi, chyba nie jest w stanie utrzymać się dłużej niż kilka sekund na takim rowerze, niemniej jednak wiedziałem też, że po każdym upadku się podniosę. Nie chcę przez to powiedzieć, że zachęcam wszystkich do ekstremalnych wyczynów, zupełnie nie o to mi chodzi. Bardziej namawiam do podejmowania wyzwań i akceptacji porażki, która też jest częścią naszego życia. Ważne jest, co my z tą porażką zrobimy –czy załamiemy się po niej, czy też podniesiemy się i od nowa będziemy podejmować nasze działania.
W przypadku tej sytuacji z pociągiem na pewno udogodnienia technologiczne mogłyby ułatwić życie wielu osobom głuchoniewidomym, choć nie tylko, bo również inni mogliby na takich rozwiązaniach skorzystać, np. osoby starsze czy matki z dziećmi w wózkach.
Marzy mi się, żeby wszyscy niewidomi i głuchoniewidomi w Polsce mieli takie piloty, które działałyby na jednej częstotliwości, i wszystkie technologie asystujące również byłyby na tej częstotliwości. Polegałoby to na tym, że gdy podjeżdża pociąg, naciskam sobie na takiego pilota i on otwiera wszystkie drzwi, które ja po prostu słyszę, a w związku z tym, że są otwarte, mogę je odnaleźć za pomocą białej laski. Dzięki takiemu pilotowi mógłbym sobie również odsłuchać informacje o numerze autobusu czy uruchomić udźwiękowienie na przejściu dla pieszych, regulując przy tym głośność takiej sygnalizacji.
Przy obecnej technologii jest to wszystko do zrobienia –potrzebna jest jedynie dobra wola urzędnicza. Niestety, jej często w naszym kraju brak. Powiem szczerze, że coraz mniej mam ochoty na tłumaczenia, wyjaśniania, walki… Chyba trochę przestałem wierzyć w moc konsultacji, konferencji itd. Dlaczego? Otóż dlatego, że urzędnik i tak w końcu zrobi po swojemu. Wiele już takich rozmów i konsultacji ja czy inni działacze społeczni przeprowadziliśmy i nic właściwie z tego nie wynikło. Myślę, że coraz mniej chce mi się walczyć z systemem, bo nie widzę żadnych efektów.
Swoją misję czuję bardziej na zasadzie pokazywania innym na własnym przykładzie, że można, że się da –na takim bardzo osobistym poziomie, w bezpośrednim kontakcie z ludźmi. Przekonałem się też, że samo zabranie głosu na konferencji, w Sejmie czy na jakimś innym posiedzeniu niewiele wnosi. Postanowiłem zatem zmienić trochę swój sposób działania i docierania do ludzi. Tak jak powiedziałem, chcę teraz przekonywać własnym przykładem, a nie tylko słowami. Pragnę pokazywać, że światem można się zachwycać i robić zwykłe, choć dla wielu może niezwykłe rzeczy, nawet będąc osobą głuchoniewidomą.
W życiu musimy się mierzyć nie tylko z porażkami, ale również ze zwykłym codziennym "nie chce mi się". Jak ty sobie radzisz z takimi stanami?
I mnie czasem się nie chce, ale w moim przypadku jest tak, że ciekawość świata, dążenie do poznawania go, spotkania z drugim człowiekiem są tak silne, że nawet gdy mi się nie chce, i tak –prędzej czy później (śmiech) –staram się zrobić to, co powinienem.
Kiedy przykładowo mógłbym zadzwonić do koleżanki i porozmawiać z nią telefonicznie, wolę wyjść z domu, pójść na pociąg –nawet jeśli znów będę musiał go sobą wycierać, szukając przycisku do otwierania drzwi (śmiech) –i pojechać do niej. Wolę kontakt z żywym człowiekiem, wspólne wypicie kawy czy zwykłe posiedzenie razem. Moim zdaniem nic tak nie doładowuje baterii jak właśnie spotkania i rozmowy z ludźmi, którzy są ciekawi i z którymi lubimy spędzać czas.
Myślę, że wiele osób zapomina o tym, preferując przesiadywanie godzinami na portalach społecznościowych, obserwując życie innych na odległość, zamiast spotkać się z nimi osobiście. Oczywiście nie ze wszystkimi, którzy są naszymi znajomymi w świecie wirtualnym, chcielibyśmy się spotykać na co dzień. Jest jednak grupa osób, dla których jestem gotów wstać wcześnie rano i jechać kilka godzin pociągiem tylko po to, aby spędzić z nimi kilka chwil.
To chyba jest też kwestia priorytetów.
A co robisz po pracy? Wiele osób zastanawia się, co głuchoniewidomy może robić w wolnym czasie (śmiech). Jakie masz pasje, zainteresowania, hobby? Wiem, że lubisz swoją pracę, ale co poza nią lubisz jeszcze robić?
Pasji to mam akurat sporo. To jest muzyka, książki, w ogóle czytanie, poszerzanie wiedzy, nabywanie różnych umiejętności. Ja generalnie lubię się uczyć, choć może niekoniecznie później to zdawać (śmiech). Jakoś lepiej być po stronie wykładowcy czy egzaminatora. Lubię jednak pogłębiać swoją wiedzę, nie tylko z zakresu nowoczesnych technologii, choć to oczywiście mój konik, ale też innych dziedzin –ogólnie lubię poszerzać swoje horyzonty, poznawać nowe idee i pomysły oraz uczyć się nowych rzeczy.
Mam również wiele pomniejszych pasji, zainteresowań, takich jak transport publiczny, zbieranie kufli, jazda na rowerze tandemie, podróże.
Podróże. Czy możesz powiedzieć, w jakich krajach byłeś i jakie miejsca zwiedziłeś do tej pory?
Byłem na trzech kontynentach: w Afryce, Ameryce, no i oczywiście w Europie –naturalnie najlepiej poznałem ten ostatni. Trudno mi tak z głowy wyliczyć wszystkie kraje i miejsca, w których byłem, ale mogę podać kilka przykładowych: Malta wzdłuż i wszerz, Barcelona, Wiedeń, Londyn, Berlin, Sardynia, kilka miejsc w Stanach Zjednoczonych, na przykład Nowy Jork, Waszyngton, Baltimore, czy Egipt.
Choć w przypadku tego ostatniego trudno mówić o poznaniu prawdziwego życia mieszkańców tego kraju, bo byliśmy w eldorado turystów, czyli Hurghadzie. Niemniej jednak kilka sławnych miejsc w tym kraju również odwiedziliśmy, a nawet w czasie mojego pierwszego pobytu w Egipcie zapuszczaliśmy się w dzielnice tubylcze. Mam jednak świadomość, że poznawaliśmy kraj jedynie z perspektywy turysty, ale to nieistotne. Każda podróż uczy czegoś nowego.
Jestem przykładem na to, że nie tylko osoby widzące lubią podróżować –tak samo niewidomi czy głuchoniewidomi mogą to lubić. I wzrok czy słuch nie ma tu chyba większego znaczenia.
Możesz opowiedzieć coś więcej o twoich podróżach? Która z nich była najciekawsza? Po co człowiek w ogóle podróżuje, a tym bardziej osoba głuchoniewidoma, która „i tak nic nie zobaczy i niewiele usłyszy” –bo i z takimi opiniami wiem, że się spotkałeś.
Tak, to prawda. Nieraz słyszałem takie stwierdzenia. Moim zdaniem, podróżuje się po to, aby wzbogacić swoją wiedzę i doświadczenie, aby pobyć z ludźmi, których się lubi, oraz po to, aby odpocząć. Nie widzę sensu jeżdżenia z kimś, kogo nie darzy się sympatią.
Jeśli chodzi o tych, których się lubi, na co dzień nie ma zazwyczaj tyle czasu, aby z nimi tak długo przebywać, a podróż stwarza taką możliwość. Odpoczywanie w podróży w ogóle bardzo wiele daje.
Podróż, tak jak wspomniałem, wzbogaca także moją wiedzę –mam możliwość spróbować lokalnego jedzenia i picia –piwa w szczególności (śmiech). Szczerze mówiąc, wolę iść do lokalnej knajpy i spróbować lokalnych specjałów niż iść do muzeów i słuchać o obrazach.
Jest też aspekt poznawczy: dla mnie zupełnie inaczej skrzypi piasek na Saharze, a inaczej w Barcelonie czy w Stanach. Choć zauważyłem, że gdy o tym opowiadam, osoby widzące są zdumione, jak można w ogóle zwrócić na coś takiego uwagę! Dzięki podróżom mogę też porównywać metra, co zresztą bardzo lubię robić. Metro nowojorskie to zaduch, zupełnie inaczej wcześniej je sobie wyobrażałem. Inne są też metra w Wiedniu czy Barcelonie. Często też nagrywam dźwięki w podróży, na przykład, gdy wracałem z Brna, bardzo dużo ponagrywałem odgłosów pociągu, zapowiedzi, skrzypiących torów przy wjeździe na stację –to są rzeczy, które mnie pasjonują, i lubię je odkrywać, doświadczać ich oraz porównywać.
Z miejsc, które zrobiły na mnie największe wrażenie podczas moich podróży, na pierwszym miejscu wymieniłbym muzeum tortur na Malcie. Do tej pory czytałem tylko o torturach w różnych książkach, a teraz mogłem tego dotknąć, doświadczyć –no może nie doświadczyłem bezpośrednio tortur, choć poniekąd tak –gdy chciałem jeszcze tam zostać, a moje towarzyszki podróży już nie (śmiech). W każdym razie dotykanie tych figur, przedmiotów było takie realne… Teraz łatwiej mi to wszystko sobie wyobrazić. Osoby widzące mają o wiele prościej, bo wystarczy, że rzucą okiem na obrazek i już wszystko wiadomo, a my musimy wszystkiego dotknąć, spróbować, posmakować, aby dostarczyć naszej wyobraźni więcej bodźców.
Każda podróż jest oczywiście inna i każda dostarcza czegoś innego, zdobywa się inne doświadczenie. Ale gdybym miał wybrać, to chyba najbardziej podobało mi się to, że podczas większości podróży byliśmy wśród tubylców. Tak było też na Malcie. Całą wyspę zwiedziliśmy za 6,50 euro na tydzień, bo tyle kosztował tygodniowy bilet autobusowy! Gdybym musiał wybrać najciekawsze miejsce, to chyba byłaby to właśnie Malta, choć każda podróż była inna i wyjątkowa, i każda była dla mnie cenna.
Miałeś też okazję wziąć udział w bardzo niezwykłej podróży, a mianowicie w locie w tunelu aerodynamicznym. Czy możesz o tym opowiedzieć? Jakie to uczucie?
Lot w tunelu aerodynamicznym… Piękne uczucie. Polecam bardzo każdemu. Najpierw leżysz na brzuchu i powietrze zaczyna powoli, bardzo powoli wiać od spodu. Nawet przez chwilę myślałem, że jestem za ciężki i dlatego to tak niemrawo się dzieje. Leżałem na metalowej siatce, aż pomału zaczęło mnie unosić. Przez chwilę było nawet troszkę nieprzyjemnie –wydawało mi się, że nie będę mógł oddychać. Teraz wiem, dlaczego wcześniej na szkoleniu brodę kazano nam podnosić do góry –właśnie dlatego, żeby ułatwić nam oddychanie.
W końcu zacząłem się unosić. Co ciekawe, kiedy macha się rękoma, nie czuje się za bardzo zakrętów ani ruchów ciała. Natomiast każdy ruch nogi powoduje, że leci się w inną stronę, wpada w korkociąg czy leci się głową w dół –i to wszystko się czuje, a w szczególności ten lot głową w dół.
Byłem ubrany w specjalny kombinezon, który zrobiony jest chyba z materiału nieprzepuszczającego powietrza. Czułem jednak, że powietrze jest chłodne, choć nie zimne. Czułem też, jak ten materiał się wybrzuszał, szczególnie u dołu tunelu, gdy mnie wypychało do góry. Kombinezon zakłada się na swoje ubranie, a to, że nogawki były trochę przydługawe, chyba nie miało żadnego znaczenia, bo u dołu były takie gumy, które zakładało się pod stopy, a na to własne buty. Trzeba oczywiście wyjąć wszystko z kieszeni, czyli pieniądze, biżuterię, telefon. Zakłada się też hełm na głowę, gogle oraz wkłada zatyczki do uszu.
Pomimo zatyczek nadal słychać wycie wiatru i maszynerii, która to uruchamia. W trakcie lotu jest pięknie. Nie myślałem o niczym, co zostało na dole, tylko rozkoszowałem się tą chwilą. Na pewno jeszcze kiedyś polecę.
A czy masz jeszcze jakieś marzenia podróżnicze czy też inne marzenia, które chciałbyś zrealizować?
Marzenia to może za dużo powiedziane, bardziej chęci. Chciałbym polecieć do Japonii, Singapuru, Australii. Kiedyś marzyłem też o RPA. Ameryka Południowa jakoś mnie nie ciągnie. To są takie plany podróżnicze –gdybym wygrał w totka, to pewnie spełniłbym je o wiele szybciej, ale jeśli nie wygram, to w inny sposób do tego dojdę. Cóż, muszę jeszcze trochę poczekać na ich realizację, ale wierzę, że kiedyś się uda. Zawsze też marzyłem, aby mieć firmę, co już udało mi się osiągnąć.
Myślę też o otworzeniu szkoły i zostaniu jej dyrektorem. Chciałbym mieć realny wpływ na edukację i móc realizować swoje pomysły edukacyjne. A co do pozostałych marzeń, to pragnąłbym, aby moja firma miała bardziej stabilną sytuację finansową, żebym nie musiał się martwić ani o firmę, ani o jej finanse. Chciałbym też mieć samochód autonomiczny, którym mógłbym samodzielnie jeździć. Nie wiem, czy za mojego życia uda się skonstruować taki w pełni bezpieczny samochód, choć czytałem kiedyś, że w 2020 roku takie auto ma pojawić się na rynku w masowej sprzedaży. Jednak zanim to dotrze do Polski, to pewnie jeszcze potrwa.
Najmniej realne marzenie to chyba to, aby mieć takie urządzenia, które się nie psują.
Nie lubię prosić innych o pomoc, a niestety, gdy mi się coś popsuje, to jestem do tego zmuszony. Przykładowo rok temu popsuł mi się dzwonek do drzwi wejściowych, ale boję się sam za to zabrać, więc wciąż czeka na naprawę. Tego nie przeskoczę ani sam nie naprawię.
Poza tym mam takie zwyczajne, codzienne, ludzkie plany, małe marzenia. Chyba każdy je ma i nie jestem tu wyjątkiem. Lubię wieczorne chwile radości, gdy siedzi się na balkonie, ma się obok szklanicę z zimnym, złocistym napojem, iPhone’a w ręce, czuje się ciepło katowickiego powietrza, wącha kwiatki i czuje zapach wiosny czy lata. To takie prozaiczne, ale czyż nasze życie nie składa się właśnie z takich drobnych przyjemności, które tworzą naszą codzienność?
Gdybym wygrał w totka, to myślę, że nie zmieniłbym diametralnie swojego życia i robiłbym nadal to, co robię. Wydaje mi się, że jestem na dobrej drodze życia, bo to, co obecnie robię, daje mi wiele satysfakcji, a przy okazji też chyba wnoszę w świat trochę dobra.
Czy to znaczy, że żyjesz tak, jakbyś chciał?
Ogólnie jestem raczej zadowolony ze swojego życia. Jeśli pytanie doprecyzować: Czy w tych ramach, które wyznaczają mi moje ograniczenia, żyję tak, jakbym chciał? –to tak. Chociaż pragnąłbym być bardziej niezależny od ludzi, od niedoskonałości komunikacji z nimi, od pieniędzy.
Niedawno czytałem artykuł o Tanzanii i tak sobie myślałem, że chciałbym móc wsiąść do samolotu i polecieć tam, spróbować whisky, o której czytałem, doświadczyć tego, poznać to miejsce, być tam. Nie mogę sobie jednak tego ot, tak zrobić, bo potrzebny jest mi towarzysz podróży. Gdy jeżdżę po Polsce, zazwyczaj jestem samodzielny, ale w podróż za granicę zwykle udaję się w towarzystwie. Mówię „zwykle”, bo w Irlandii na przykład byłem sam.
Tak, wiem, o co ci chodzi. Chcesz być traktowany normalnie i nie chciałbyś, żeby robiono z ciebie bohatera tylko dlatego, że jesteś w stanie sam ugotować jajko czy wyjść z domu po bułki. Podobnie zresztą jest z pracą, która jest naturalną częścią naszego codziennego życia. Powiedziałeś wcześniej, że jeśli ktoś naprawdę chce, to będzie pracował. Jak myślisz, skąd się to bierze, że jednym ludziom chce się coś robić, a innym nie? Czy masz jakąś prywatną receptę na to, aby się chciało pracować?
Myślę, że to jest splot różnych czynników. W zależności od naszych doświadczeń i tego, z kim się w życiu spotkamy.
Niektórzy potrzebują tylko chleba i igrzysk, i to im wystarczy. Chcą zaspokajać jedynie podstawowe potrzeby, jak: jedzenie, picie, spanie, rozrywka, i nic poza tym. Nic więcej ich nie interesuje.
Czasami myślę, że też tak chciałbym. Jednak na dłuższą metę nie potrafiłbym, bo czuję, że potrzebny jest rozwój duchowy, wewnętrzny. Myślę, że wynika to z sumy doświadczeń, porażek i siły wewnętrznej, o którą zaraz mnie pewnie zapytasz. Uprzedzę pytanie i powiem, że właściwie nie wiem, skąd się to bierze.
Edison przeprowadził ponad jedenaście tysięcy prób, zanim żarówka zaczęła działać. Po pięciu tysiącach porażek zapytano go, dlaczego nie rezygnuje. Wtedy Edison odpowiedział: "To nie są porażki. Znalazłem tylko pięć tysięcy sposobów, które nie działają. Dzięki czemu jestem o pięć tysięcy prób bliżej rozwiązania".
Cóż za rewelacyjne podejście! Często sobie o tym przypominam, kiedy jestem bliski rezygnacji i zarzucenia drogi do jakiegoś celu. Niektórzy natomiast decydują, że jeśli już wykonali siedem, osiem czy dziewięć prób, które zakończyły się porażką, to nie będą podejmować już dziesiątej próby. Ja też oczywiście miewam czasem takie chwile zwątpienia i rezygnacji, ale na szczęście dość szybko się zbieram w sobie i myślę, że jednak warto podjąć kolejną próbę i ponowną, bo może właśnie ta dziesiąta jest tą, która będzie sukcesem.
Przychodzi mi do głowy jeszcze jedna myśl, która może się okaże tu istotna. Ważna jest szczerość ze sobą –takie stanięcie ze sobą w prawdzie. Jako osoba, która prowadzi spotkania motywacyjne z różnymi grupami oraz indywidualne zajęcia z różnymi osobami, wielokrotnie byłem świadkiem, jak ludzie potrafią sami siebie oszukiwać. Na przykład osoby bezrobotne wymyślają tysiące powodów, dla których nie podejmują oferowanej im pracy. Albo ograniczają swoje działania do wysłania CV drogą elektroniczną, a gdy są zapraszane na rozmowy kwalifikacyjne, nie pojawiają się na nich. I nie widzę tu specjalnej różnicy pomiędzy osobami pełnosprawnymi i niepełnosprawnymi.
Istotną sprawą są też nasze priorytety. Jeśli wiem, że praca ma dla mnie wartość, to nie będę czuł się komfortowo, nie pracując. Dodatkowo, jeśli wiem, że mam na utrzymaniu dzieci i rodzinę, to daje mi to jeszcze większego kopa do działań (śmiech).
Czy były w twoim życiu momenty przełomowe, kiedy na przykład coś się wydarzyło i całkowicie odmieniło twoje życie?
Na pewno takim momentem było pójście do szkoły podstawowej dla niewidomych. Także to, że mnie wywalili z masażu, bo dzięki temu wkroczyłem w świat informatyki, którą zajmuję się do dzisiaj. Takim przełomem była też utrata słuchu. Ważnym wydarzeniem był również rozwód, ponieważ po nim moje życie zaczęło się zmieniać. Spotkanie ciebie to też przełom.
O, dziękuję –jak miło to słyszeć… Jak ważni są zatem ludzie i spotkania z nimi w twoim życiu?
Ludzie są ważni, a niektórzy nawet bardzo ważni. Każdy ma jakiś wpływ na nasze życie.
Na przykład kierowca samochodu, którego nawet mogę nie spotkać, ale który swoje auto pozostawi na chodniku, również może mieć wpływ na moje życie. Dlaczego? Bo przez taką drobną rzecz będę musiał iść ulicą zamiast chodnikiem, przez co może zdarzyć się wypadek, który spowoduje mój wcześniejszy zgon lub kalectwo ruchowe. Niby taka nieistotna sytuacja, ale w moim życiu ma ona ogromne znaczenie. Znów wszystko zależy od tego, jak rozpatrujemy tę kwestię –z jakiego punktu widzenia na daną rzecz spojrzymy.
Każdy chyba ma kogoś, kto jest dla niego ważny, ma duży wpływ na jego życie, ale czy pamiętamy o tym, że i my przez nasze codzienne działania bądź niedziałania wpływamy na życie innych.
Ludzie, których spotykamy, są ważni choćby z tego powodu, o którym powiedziałem wcześniej: że nas inspirują, wspierają, motywują. Przykład z moimi studiami: jakiś czas temu myślałem, że studia magisterskie są mi zbędne i nie widziałem potrzeby kontynuowania swojej edukacji. Uzyskałem licencjat z administracji i to mi wystarczało. Nie miałem zresztą pomysłu, na jakie studia magisterskie mógłbym pójść.
No i zdarzyło się, że koleżanka –właściwie to przecież byłaś ty, Agnieszko (śmiech) –znalazła ogłoszenie o naborze na studia magisterskie. A ponieważ były bezpłatne i kierunek był dość ciekawy –pedagogika o specjalności animacja środowisk lokalnych –który mogłem śmiało połączyć z tym, co robiłem, to znaczy szkoleniem innych osób i działalnością społeczną na rzecz osób z niepełnosprawnościami, to pomyślałem, że właściwie czemu by nie spróbować. I tym oto sposobem znalazłem się na studiach, które ukończyłem szczęśliwie z wynikiem pozytywnym, i teraz mogę się chwalić, że magistra zrobiłem już jako osoba głuchoniewidoma. Na uczelni wszyscy byli dla mnie bardzo przychylni –zarówno wykładowcy, jak i dziekan czy koleżanki z grupy –wszyscy mnie wspierali i pomagali, kiedy była taka potrzeba.
Przy okazji muszę opowiedzieć pewną zabawną historię związaną z tymi studiami. Kiedyś, gdy wracałem z zajęć, dosłownie sprzed nosa uciekł mi autobus. Stanąłem więc na przystanku i czekałem. Po chwili podjechał samochód, otwarły się drzwi i usłyszałem: „
"Wsiadaj!". Powiedziałem, że nie, bo przecież nie wiedziałem, kto to jest. Kierowca ponowił propozycję: „Wsiadaj, zawiozę cię do Piekar, bo wiem, że tam jedziesz”. Po kilku próbach udało mu się mnie namówić i wsiadłem. Zacząłem rozmawiać z kierowcą, który zapytał mnie, jak mi się podoba na studiach. Tu me wątpliwości zmalały, bo przecież on wiedział, że jestem na studiach, więc pewnie mnie tam widywał. Odpowiedziałem mu, że studia mi się podobają, choć poprzedniego dnia wieczorem mieliśmy zajęcia z takim gościem, właściwie to z dziekanem wydziału, i on tak strasznie szybko mówił, że ja go nie rozumiałem, a i dziewczyny z mojej grupy, które przecież słuch mają dobry, też miały problemy ze zrozumieniem, co on mówi, i że nie powinien tak mówić na wykładzie. Zapytałem go, co on na tych studiach robi i na jakim jest kierunku. Na to on: „Ha, ha, jestem twoim dziekanem”. Potem stwierdził, że dobrze, że mu to powiedziałem i że cieszy się, że to tak wyszło, bo może by się nie dowiedział, a tak ma szansę na poprawę.
Generalnie nie lubię nadużywać czyjejś pomocy, ale są takie sytuacje, kiedy to wsparcie rzeczywiście jest mi potrzebne. Mimo że jestem osobą dobrze zrehabilitowaną i ludzie podziwiają mnie za moją samodzielność, to nie ma co zaprzeczać –nawet mnie czasem trochę wsparcia się przydaje. Przy okazji takiej pomocy można, jak widać, skorzystać więcej, niż miało się zamiar czy myślało się, że się skorzysta.
Co cię fascynuje, zadziwia, zachwyca?
Mnóstwo rzeczy mnie zadziwia i zachwyca –w ogóle życie jest fascynujące! Nieraz tak sobie siedzę, otwieram i zamykam dłoń. Tylko tyle i aż tyle! Dla mnie właśnie to jest niezwykłe, że można otworzyć i zamknąć dłoń: palce, stawy… i to, co powoduje, że to wszystko jakoś działa, czyli nasz mózg. To jest przecież niesamowicie zachwycające –człowiek jest genialną maszyną, w której zachodzi milion procesów na minutę.
Ale gdybyś zapytała mnie o jakiś konkretny przedmiot, to nie wiem, trudno powiedzieć, bo dla mnie zadziwiający jest cały świat, który ciągle się rozwija. Nauka wciąż odkrywa coś nowego i przełomowego. Przykładowo, gdy urodził się mój głuchoniewidomy
kolega Emil, to dopiero radio wkraczało na wieś i tam, gdzie mieszkał, był tylko jeden odbiornik na wszystkich mieszkańców. A w wieku dziewięćdziesięciu lat, kiedy doszedł już praktycznie do końca swojego życia, robił coś na komputerze, dzwonił przez Skype’a do swojej córki, słuchał różnych rozgłośni radiowych, wysyłał wiadomości elektroniczne, przeglądał strony internetowe… A jeszcze niedawno w całej wsi było jedno radio i wszyscy się spotykali, aby tego jednego radia słuchać! Czyż to nie jest niezwykłe!?
Zadziwiają mnie też inne rzeczy, niestety, w sposób negatywny, na przykład głupota ludzka –takie zadufanie ludzi, szczególnie polityków, i to, że ludzie dają się im tak łatwo omamić. Nie wyciągają żadnych wniosków i nie potrafią zrozumieć prostych rzeczy i ich konsekwencji.
Zadziwia mnie również, tym razem w takim pozytywnym sensie, że pomimo mojej głuchoślepoty –która jeśli tak spojrzeć z boku, jest poważnym uszkodzeniem, no nie czarujmy się –udało mi się osiągnąć to, co osiągnąłem. To nie są jakieś wielkie rzeczy, ale jeśli miałbym porównać się z niektórymi osobami, nawet sprawnymi, to nie osiągnęli tego, co ja. Nie chodzi mi o aspekt finansowy, ale o podejście do życia, o potrzeby duchowe, o pewne predyspozycje psychologiczne –sam dokładnie nie wiem, jak to nazwać.
Przykładowo, mam fantastycznych znajomych i kilku przyjaciół, na których mogę polegać. Nie marnuję swojego życia na bzdury, typu bezmyślne używki. Nie wiodę bezrefleksyjnej egzystencji. Uważam jednak, że wielu ludzi wegetuje: gazeta, piwo i telewizor, i to jest wszystko, co robią, i to im może wystarcza… W tym sensie udało mi się wiele osiągnąć, a przecież mógłbym usiąść i płakać, załamać się i spędzić swoje życie na użalaniu się nad sobą.
Zadziwiające jest też to, że ktoś taki jak ja jest raczej przez ludzi lubiany (śmiech). Myślę więc, że wnoszę coś dobrego w życie innych i pomimo różnych sytuacji jestem chyba ogólnie dobrym człowiekiem. Cóż, przynajmniej za takiego się uważam (śmiech). Kiedyś nie doceniałem siebie, teraz jednak znacznie bardziej czuję swoją wartość. Nie uważam jednak siebie za nie wiadomo kogo, bo życie niejednokrotnie pokazało mi, że tak nie jest. Ale ogólnie mogę powiedzieć, że jestem człowiekiem szczęśliwym, dobrym, znającym swoją wartość i swoje możliwości.
Jeszcze jedno mnie zachwyca –a mianowicie to, że potrafię wiele rzeczy zrobić samodzielnie. Niedawno na przykład kupiłem sobie forhang. Hmm… jak to właściwie jest po polsku? A! Już wiem: zasłonka (śmiech)! No i sam sobie tę zasłonkę –na wcześniej przeze
mnie zamocowanym drążku –powiesiłem. Tak, jestem dumny z siebie, nie ma co ukrywać! Oczywiście nie wszystko jestem w stanie zrobić sam, ale nikt z nas nie jest w stanie samodzielnie zrobić wszystkiego –czasem każdy potrzebuje trochę pomocy drugiej osoby.
Zauważyłem też pewną dziwną rzecz. Otóż szczególnie dziewczyny wprawia w osłupienie, gdy opowiadam o tym, że sam sobie piorę, prasuję, myję okna, sprzątam, gotuję. Kobietom jakoś trudno uwierzyć, że chłop takie rzeczy jest w stanie sam robić –a tym bardziej osobnik głuchoniewidomy (śmiech).
Być może również to przyciąga ludzi do ciebie, że mimo głuchoślepoty zachwycasz się życiem. Że jesteś w stanie tak wiele rzeczy zrobić samodzielnie i nie oczekujesz, że inni będą cię w tym wyręczać. A ty jak myślisz, dlaczego ludzi ciągnie do ciebie? Co sprawia, że się tobą fascynują?
Sądzę, że chodzi o to, że jestem otwarty na kontakt z drugim człowiekiem i kiedy ktoś mnie prosi o wywiad, artykuł, rozmowę czy reportaż, to nigdy nie odmawiam. Zauważyłem też, że to działa na zasadzie kuli śnieżnej. Jeśli się gdzieś pokażę, to potem znowu ktoś się do mnie odezwie i poprosi o kolejny wywiad, zajęcia, szkolenie czy cokolwiek innego. To chyba też jest trochę tak, że ludzie są ciekawi inności –mimo że często się jej obawiają. Jednak jakaś część w nas sprawia, że chcielibyśmy tę inność poznać. Może nie każdą inność, ale zauważyłem, że głuchoślepota przyciąga uwagę. Może dlatego, że czasem przekracza nawet ludzkie pojmowanie. Ludzie uważają to za największe z możliwych kalectw –może więc też dlatego ich trochę do mnie ciągnie. Oczywiście, jeśli uważasz, że tak naprawdę jest (śmiech).
Nie tylko tak uważam, ale i widać to gołym okiem. A czy lubisz ciszę? Kiedy jesteś sam i ściągasz aparaty, kiedy nie słyszysz i nie widzisz nic, więc żadne bodźce do ciebie nie docierają. Co wtedy myślisz, co czujesz? Lubisz takie chwile czy raczej ich unikasz, bojąc się myśli, jakie mogą się pojawić w twojej głowie? Czy lubisz być sam, czy wolisz przebywać z ludźmi? Czy przerażają cię chwile ciszy i samotności, czy raczej cieszą?
Takie poważne pytanie… Nie wiem, czy będę umiał tak poważnie na nie odpowiedzieć. Oczywiście, że czasem lubię ciszę, na przykład gdy chcę iść spać –wtedy ściągam aparaty i śpię. Dzięki temu, że mam możliwość ich ściągnięcia, mogę pogrążyć się w ciszy. Jednak tak
na co dzień raczej rzadko ściągam aparaty, bo na przykład, gdy jestem w domu i coś robię, to lubię słuchać muzyki, albo gdy palę fajkę wodną, to też lubię, jak w tle jakaś muzyczka sobie leci. Dużo czytam, więc wtedy też potrzebny jest mi słuch –słucham książek w wersji audio lub syntezator mowy odczytuje mi pliki tekstowe z komputera. Właściwie to aparaty ściągam tylko wtedy, gdy idę spać czy kąpać się. Chociaż nie –czasem, gdy jadę autobusem lub pociągiem i jakieś dzieciaki wrzeszczą mi nad głową, a ja nie mam ochoty tego słuchać, to wtedy mam ten komfort, że mogę wyłączyć aparaty. Kolejny plus głuchoślepoty (śmiech).
Nie podchodzę jednak do tego aż tak poważnie. Nigdy nie zastanawiałem się, czy zagłuszam swój wewnętrzny głos przez to, że dużo czytam, słucham, ciągle jestem czymś zajęty itp. Jak już mówiłem, nie czuję się niepełnosprawny, tylko ograniczony w pewnych momentach i niektórych rzeczy nie zrobię, to fakt, ale nie uważam się za niepełnosprawnego. Cóż za paradoks, pewnie wielu pomyśli: „Głuchoniewidomy nie czuje się niepełnosprawny!” (śmiech). Ma to związek z pojmowaniem przeze mnie niepełnosprawności, o czym mówiłem już wcześniej.
Wracając jednak do twego pytania, to nie mam takich problemów natury psychologicznej, dotyczących jakichś moich wewnętrznych światów czy głosu wewnętrznego. To nie mój styl i nie moja droga. Czasem lubię być sam –oczywiście, że tak –ale z ludźmi też lubię być. No może z jednym tylko zastrzeżeniem –nie lubię dużych grup na spotkaniach towarzyskich.
Przykładowo, jeśli ma się odbyć jakaś impreza, na której ma być większa liczba osób, to raczej nie jest to dla mnie, bo wiem, że nie będę się tam czuł komfortowo ze względu na niedosłuch. Wolę kameralne spotkania. Dwie, trzy, cztery osoby –to w zupełności mi wystarczy. Podobnie zresztą jak nie czuję się zbyt dobrze w środowisku osób niepełnosprawnych. Bardziej lubię przebywać wśród ludzi zdrowych. Nie lubię takich spędów ludzi niepełnosprawnych, być może dlatego… Sam właściwie nie wiem dlaczego, ale chyba już opowiedziałem trochę o tym wcześniej.
Są jednak sytuacje, kiedy lubię tłum: na trybunie w trakcie meczu, gdy siedzę w kotle i ten tłum śpiewa i dopinguje, albo na koncercie, kiedy wszyscy śpiewają i oklaskują, a ja jestem wśród nich –tak, wtedy mi to nie przeszkadza. Przeciwnie: bardzo mi się podoba bycie częścią tego skandującego, dopingującego tłumu.
Powiedziałeś, że ludzi ciekawi inność i być może twoja głuchoślepota jest tym, co przyciąga
ich do ciebie. A czy nie denerwuje cię, że pytają cię czasem o takie oczywiste rzeczy, typu: jak niewidomy się myje albo jak niewidomy może ugotować sobie sam obiad? Wiem, że z takimi pytaniami się spotkałeś.
Teraz już mnie to nie denerwuje, bo sam prowadzę szkolenia z tego zakresu i wiem, że to, co jest oczywiste dla jednych, dla innych może być zupełnie nowe i wręcz egzotyczne. Mam również świadomość, że jestem jednak inny, jestem w jakiś sposób nieprzeciętny –oczywiście każdy człowiek jest nieprzeciętny w jakimś sensie, ale jednak odróżniam się od innych w dość znaczny sposób. Nie chodzi tylko o wygląd zewnętrzny czy moją niepełnosprawność, ale też o to, jak wpływa ona na moje funkcjonowanie w życiu.
Jestem inny niż większość ludzi spotykanych na ulicy. No i ta większość niektóre rzeczy robi na co dzień w inny sposób niż ja, i pewnie stąd ta ciekawość, jak robi to ktoś, kto pozbawiony jest wzroku i słuchu. Tak, to po prostu zwykła ludzka ciekawość, którą akurat rozumiem.
Sądzę, że często jest też tak, że ludzie po prostu nie potrafią sobie wyobrazić, jakby sobie poradzili, gdyby zostali postawieni w sytuacji, w której ja znajduję się codziennie. W związku z tym często są pełni podziwu dla mnie i moich działań. Kiedyś takie sytuacje wywoływały we mnie uczucie zażenowania. Nie wiedziałem, jak na to zareagować, i czułem się skrępowany. Ale myślę, że się nauczyłem. Trzeba w pokorze przyjmować zarówno to, co dobre, jak i to, co złe.
Odpowiadając zatem jednym zdaniem na twoje pytanie, powiedziałbym: Nie, nie denerwują mnie takie pytania czy zachowania. Wpisuje się to też poniekąd w moją wewnętrzną misję. Na stronie firmy napisałem kiedyś, że „misją firmy jest edukowanie, pokazywanie, uświadamianie…”, i to wszystko jest wciąż aktualne. Nie chcę zbawiać świata, ale jeśli mogę, choć w małym wycinku, w napotkanych ludziach cokolwiek zmienić, to chętnie to czynię.
Wszystko zależy też od sytuacji i tego, jak ktoś mnie pyta.
Zdarzyło mi się na przykład kiedyś, gdy byłem w Zawierciu, że mężczyzna w stanie wskazującym na spożycie środków odurzających chciał mi pomóc i niemalże wepchnął mnie na tory pod pociąg, bo tak bardzo był przekonany, że wie, jakiej pomocy potrzebuję. On był pięćset razy pewniejszy ode mnie, że ja chcę na te tory wejść. Takie sytuacje są wkurzające –kiedy ktoś uważa, że ja sobie nie poradzę tylko dlatego, że nie widzę. Pomijam tu fakt, że
pijacka pomoc jest ze szczerego serca i zazwyczaj pijani mężczyźni chcą pomagać. Pewnie dlatego, że alkohol wielu ludzi zmiękcza i pod jego wpływem zachowują się po prostu inaczej. Nie lubię jednak takiej pijackiej pomocy, bo często czuję się wtedy bardziej zagrożony, niż gdy sam próbuję dać sobie radę.