Dziewczynka czuła, jak ziąb ogarnia jej nóżki i rozchodzi się po plecach. Usiłowała wyprostować się na przednim siedzeniu auta, by lepiej widzieć. Skoncentrowana obserwowała śnieżnobiałą przestrzeń, lecz nigdzie nie mogła dostrzec żadnych zwierząt. Za zimno dla zwierzątek – pomyślała sobie i zapragnęła wysiąść z auta i znów znaleźć się w domu. Bała się jednak odezwać. Łza spłynęła jej po policzku, podczas gdy mężczyzna siedzący obok starał się uruchomić samochód. Zacisnęła usta i odwróciła od niego twarz, by tego nie widział. Bardzo by się rozgniewa ł. Spoglądała na dom, przed którym stał samochód, i szukała wzrokiem tej drugiej dziewczynki, ale jedyną żywą istotą zdawał się piesek Snudur. Spał na schodach. Nagle podniósł łeb i spojrzał na nią. Uśmiechnęła się smutno, a on znów położył łeb i zamknął oczy. Silnik zaskoczył i mężczyzna wyprostował się w fotelu.
– Nareszcie – odezwał się posępnym, szorstkim głosem i wrzucił bieg. Ukradkiem zerknął na dziewczynkę, która znów skierowała wzrok przed siebie. – No to ruszamy na małą wycieczkę.
Dziewczynką rzucało okropnie, na nierównym, dziurawym podjeździe.
– Chwyć się czegoś – rozkazał, nie patrząc na nią.
Wreszcie samochód znalazł się na drodze publicznej i przez chwilę jechali w milczeniu. Dziewczynka wyglądała przez szybę z nadzieją, że zobaczy jakieś konie, ale wszędzie wokół panowała ta sama pustka. Jednak jej serduszko zabiło mocniej, gdy zaczęła rozpoznawać okolicę.
– Jedziemy do mojego domu? – spytała cienkim głosem, z szeroko otwartymi oczami.
– Można i tak powiedzieć.
Dziewczynka wyprostowała się jeszcze bardziej i uważnie przypatrywała otoczeniu. Przed nimi widniała znajoma zagroda, w oddali majaczył kamień, o którym mama powiedziała, że jest skamieniałą trollicą. Bezwiednie pochyliła się naprzód. Na niewielkim wzgórzu pojawił się jadący z naprzeciwka samochód. Widziała wyraźnie, że jest to auto wojskowe. Mężczyzna zwolnił i kazał jej się ukryć. Zrobiła to bez wahania, w końcu chowanie się nie było dla niej niczym nowym. Ten pan najwyraźniej zgadzał się z dziadkiem, który twierdził, że spotkanie z wojskiem nie wróży niczego dobrego. Mama szeptała jej, że żołnierze to zwyczajni ludzie, tacy jak dziadek. Tylko że młodsi. I ładniejsi. „Tak jak ty”. Dziewczynka pamiętała, jak mama uśmiechała się pięknie, gdy to mówiła.
Słyszała, jak warkot zbliżającego się samochodu wzmaga się, gdy auta się mijały, a potem cichnie. Wierciła się w fotelu.
– Możesz usiąść – powiedział kierowca, a ona się wyprostowała.
– Wiesz, ile masz lat? – spytał.
– Cztery – odparła, starając się mówić tak wyraźnie, jak uczył ją dziadek. Mężczyzna prychnął.
– Strasznieś anemiczna jak na czteroletnie dziecko. – Dziewczynka nie rozumiała tego słowa, choć odgadywała, że nie znaczy ono nic dobrego. Nie odpowiedziała. Zapadła cisza. – Chcesz się spotkać z mamusią? Dziewczynka zrobiła wielkie oczy i spojrzała na mężczyznę. Jedzie do mamy? Już na samą myśl o tym poczuła się lepiej. Gorączkowo po- kiwała głową.
– Tak i myślałem – powiedział mężczyzna, obserwując drogę.
– Wkrótce się z nią spotkasz.
Dziewczynka nie czuła nóg z zimna. Teraz wszystko znów będzie dobrze. Skręcili w dróżkę, którą tak dobrze znała. Zobaczyła swój dom i uśmiechnęła się po raz pierwszy od długiego czasu. Samochód wolno podjechał pod zabudowania i zatrzymał się. Dziewczynka, oczarowana, patrzyła na wielki, solidny dom. Zdawał się jakiś opuszczony i smutny. Żadnych świateł, żadnego dymu z komina.