Connor był tak zafascynowany tajemniczym galeonem, że nawet nie zauważył małej łódki, która do niego podpłynęła. Został wciągnięty do wnętrza, na deski pokładu. Po tytanicznym wysiłku poczuł się całkowicie wyczerpany.
— Leż spokojnie i oddychaj, jak potrafisz. Jesteś wprawdzie na wpół utopiony, ale chyba przeżyjesz.
Głos ratownika był równy i rzeczowy.
Connor widział przed sobą parę butów i obcisłe nogawki nad nimi, ale kiedy spróbował unieść głowę wyżej, ostry ból przeszył mu kark.
— Leż spokojnie, chłopcze. Żadnych gwałtownych ruchów. Twoje kości zebrały niezły łomot.
Był to głos młodej kobiety.
— Kim jesteś? Dokąd mnie zabierasz?
Mimo ostrzeżenia, podciągnął się na rękach, by lepiej ją widzieć. Spojrzały na niego przenikliwe piwne oczy w kształcie migdałów. Długie, czarne włosy, zaczesane do tyłu, były związane rzemieniem w koński ogon.
— Nazywam się Cheng Li — oznajmiła.
Connor przyjrzał się dziwnemu kostiumowi kobiety. Na cienkiej i ciemnej bluzie nosiła skórzaną kamizelę. Na ramieniu miała czerwono-fioletową obręcz z umocowanym w niej ciemnym kamieniem. Była to chyba jedyna ozdoba czysto użytkowego uniformu. Z ciężkiego pasa zwisała zakrzywiona pochwa.
Connor zrozumiał, co to znaczy, i szeroko otworzył oczy.
— Jesteś... piratem?
— Aha, czyli przynajmniej mózg działa normalnie. Tak, chłopcze, jestem piratem.
— Wskazała obręcz na ramieniu, jakby to wszystko tłumaczyło. — Zastępca kapitana Molucco Wrathe’a.
— I zabierasz mnie...?
— Na nasz statek, oczywiście. Na Diablo.
Connor opuścił głowę na deski i przyglądał się, jak dziewczyna wiosłuje. Ruchy miała zdecydowane i precyzyjne. Cheng Li była drobna, niewiele wyższa od Grace, ale najwyraźniej silna.
— Grace!
Nie mógł się powstrzymać przed wymówieniem na głos imienia siostry.
— Co takiego, chłopcze?
— Moja siostra!
— Jesteśmy na miejscu, chłopcze. Zachowaj rodzinne historie na później.
Connor otworzył usta, by zaprotestować, ale zobaczył, że dopłynęli już do burty statku. Czy to ten sam, który widział wcześniej? Uniósł głowę, próbując zobaczyć te podobne do skrzydeł żagle.
Cheng Li, podnosząc wiosła, głośno wydawała polecenia.
— Bartholomew, ty leniwa klucho! — krzyknęła. — Zejdź tu i pomóż mi!
Connor westchnął cicho. W końcu zdał sobie sprawę z tego, że jest bezpieczny. Przynajmniej na razie... Potem poddał się zmęczeniu i zamknął oczy. Następne, co do niego dotarło, to to, że łódka unosi się w powietrzu. Przez chwilę czuł się, jakby frunął, ale zaraz zrozumiał, że szalupa jest wciągana na pokład. Cheng Li wyskoczyła, nim dotknęli desek, i nie traciła czasu, rzucając szybkie rozkazy. Potem dwójka piratów — mężczyzna i kobieta — delikatnie wyjęli Connora z łodzi i ponieśli za Cheng Li. Zadanie nie było łatwe, gdyż na pokładzie zebrał się już spory tłum ciekawskich, którzy chcieli zobaczyć, co się dzieje.
— Przejście! Zróbcie miejsce, bałwany! — krzyczała Cheng Li.
Tłum rozstąpił się posłusznie.
— Połóżcie go tutaj.
Piraci ułożyli chłopca na czymś, co było chyba stosem żaglowego płótna i lin. Nie stanowiły najwygodniejszego posłania, ale Connor był wdzięczny, że nie musi już walczyć z zimnymi falami. Wreszcie mógł odpocząć.
— Nie zamykaj oczu — rzuciła mu Cheng Li. — Spróbuj jeszcze przez chwilę zachować przytomność.
Był to prawdziwy wysiłek. Connora ogarniało zmęczenie, ale bardzo chciał jej posłuchać. Przekręcił głowę, znowu szukając postrzępionych żagli. Zobaczył jednak tylko ludzi-piratów. Tłoczyli się wokół i przyglądali mu się z zaciekawieniem. On także obserwował ich stroje, broń... Gwar rozmów rozbrzmiewał coraz głośniej, dopóki Cheng Li nie uniosła ręki. Błysnął ciemny klejnot w obręczy. Hałas ucichł natychmiast.
— Przedstawienie skończone. Wracać do pracy. Żagle ucierpiały w czasie sztormu. De Cloux, zbierzesz zespół do napraw w forkasztelu*. Lukas, Javier, Antonio, sztorm cichnie, więc wracajcie do czyszczenia dział. Nie obchodzi mnie, że robi się ciemno. Ma być zrobione natychmiast!
Connor rozejrzał się. Naprawdę trafił na statek piratów... Poczuł dreszcz lęku. Czy to koniec jego cierpień, czy też początek nowych? Takich, których nie będzie już miał sił przetrwać?
Tłum rozszedł się do swoich zadań; pozostali tylko Cheng Li, Bartholomew i jego piracka towarzyszka. Kobieta była wyższa i wyraźnie bardziej atletycznie zbudowana niż Cheng Li. Na zwichrzonych rudych włosach nosiła bandanę.
— Mam sprowadzić kapitana Wrathe’a? — zwróciła się do Cheng Li.
— Tak, Cate, chyba tak będzie najlepiej.
Cheng Li przyjrzała się Connorowi.
— Co z tobą, chłopcze?
— Całkiem dobrze — zapewnił.
Jednak uświadomił sobie, że wcale nie jest dobrze. Już nigdy nie będzie z nim całkiem dobrze.
— Wyglądasz na bardzo zmartwionego. O co chodzi?
— O moją siostrę — wyjaśnił. — O Grace.
— Co z nią?
— Wciąż tam jest. W sztormie.
— Za późno, chłopcze. Już po niej.
Gorące łzy napłynęły mu do oczu.
— Proszę... Mnie znalazłaś. Wróćmy po nią.
— Przykro mi, chłopcze. Nie widziałam nawet śladu po niej.
— Ale...
— Noc zapada szybko. Nic już nie możemy zrobić.
Connor miał wrażenie, że głowa zaraz mu eksploduje. Czuł, jak rodzi się w nim przeraźliwy krzyk. Wzbierał w samym centrum istnienia, płynął przez wszystkie żyły, przez ręce i nogi, aż każda cząstka jego ciała krzyczała głośno.
— NIE!!!
— Uspokój się, chłopcze. Bądź wdzięczny losowi za własne życie. Siostrze oddawaj cześć, tak jak by tego chciała.
Głos Cheng Li brzmiał cicho, ale stanowczo. Uspokoił trochę Connora, choć nie takie słowa chciałby słyszeć. Ale jakie właściwie? Że młoda kobieta wsiądzie do łódki i zacznie przeszukiwać zimne wody, by znaleźć Grace? W głębi serca wiedział, że to bezowocny trud. Nie istniała nawet szansa, by Grace przeżyła. To on zawsze był fizycznie silniejszy. Lata uprawiania różnych sportów dały mu wytrzymałość, niezbędną, by utrzymać się na powierzchni do przybycia pomocy. Grace jest mądrzejsza od niego... Grace była mądrzejsza, poprawił się w myślach. Dla Grace nie istniał już czas teraźniejszy. Była mądrzejsza, ale nie miała siły. I teraz kosztowało ją to życie.
— Utonęła — rzekła Cheng Li. — To nie jest taka zła śmierć.
— Skąd możesz wiedzieć?
— Wśród piratów wszyscy to wiedzą. Żyjemy na wodzie. Kiedyś ja sama znalazłam się na granicy śmierci. To trochę podobne do snu... stopniowe uwolnienie. Twoja siostra na pewno nie cierpiała.
I znowu: słowa były brutalne, ale czerpał z nich pociechę. Wydawały się prawdziwe. Pamiętał to uczucie, kiedy opadała na niego kaskada różnych przedmiotów. Nie było to całkiem nieprzyjemne. Ogarniał go wtedy dziwny spokój. Może to jego własna śmierć przyzywała go do siebie, lecz jakoś udało mu się wyrwać z jej objęć.
— Był tam statek — oznajmił. Nagle poczuł, że powinien opowiedzieć Cheng Li, co widział. — Inny statek, zanim mnie uratowałaś. Wypłynął z mgły. Stary galeon. Dawny...
Własne słowa odblokowały inne, głęboko ukryte wspomnienia, ale nie potrafił jeszcze zrozumieć ich znaczenia.
— Ten statek zawrócił. Zmienił kierunek na otwartym oceanie. Jak gdyby zatrzymał się po coś. Myślałem, że spróbują mnie ratować. Wołałem do nich. Ale nikt mnie nie usłyszał. Nikt mnie nie zauważył.
I nagle nowa myśl wpadła mu do głowy i wybuchnęła niczym sztuczne ognie.
— A może już kogoś uratowali? Może ten statek ocalił Grace? Jak myślisz?
Spojrzał na Cheng Li. Jej ciemne oczy wpatrywały się w niego z uwagą.
— Mgła zaczynała się podnosić. Zobaczyłem galion tego statku: piękną kobietę. Zupełnie jakby na mnie patrzyła. A potem statek rozwinął żagle. Miał niezwykłe żagle. Bardziej podobne do skrzydeł...
Aż w końcu coś zaskoczyło w jego wzburzonym umyśle.
Podarte żagle tego statku
są niby skrzydła ptaków...
Miał ochotę krzyczeć i boksować powietrze. Znowu pochwycił wzrok Cheng Li. I znowu niczego nie potrafił odczytać w jej oczach.
— Nie rozumiesz? — zawołał, śmiejąc się głośno. — Ten statek rzeczywiście uratował Grace! Nie utonęła! Ocalił ją pradawny statek, który żegluje przez całą wieczność. Zabrał ją statek wampiratów!
Zmęczył się tym wybuchem. Powieki zaciążyły mu i opadły. Jednak w ciemności własnych myśli widział wszystko wyraźnie. Znowu pojawił się statek odpływający w złocistym blasku. Kobieta z galionu uśmiechała się słodko, a postrzępione żagle łopotały cicho w zapadającym mroku. Przy kole sterowym zaś, samotna, ale bez lęku, stała Grace.