Trwa ładowanie...
fragment
21-09-2012 11:59

Wałkowanie Ameryki

Wałkowanie AmerykiŹródło: Inne
d3t1yq6
d3t1yq6

Rozdział 2. ##Dzieci wuja Sama ##Grzeczny jak Amerykanin

Kilka lat temu przyjechał do nas na wakacje mój dziesięcioletni siostrzeniec z Polski. Po kilku dniach pobytu w Waszyngtonie opowiadał swojej mamie przez telefon o wrażeniach z Ameryki. Pierwszym, co powiedział, było: „Wiesz, mamo, tu wszyscy są tacy mili”. Słuchając tych słów, przypomniałem sobie swój pierwszy dzień w Stanach Zjednoczonych. Wylądowałem wtedy wieczorem na lotnisku Waszyngton-Dulles, wypożyczyłem samochód i ruszyłem w kierunku hotelu. Niestety, po kilkunastu minutach zgubiłem się i nie wiedziałem, gdzie jestem. Zajechałem więc na stację benzynową i poprosiłem mężczyznę w średnim wieku o wskazanie drogi. Ten nawet nie próbował mi tłumaczyć, jak dotrzeć na miejsce. Powiedział, bym chwilkę zaczekał, dokończył tankowanie i kazał mi jechać za swoim samochodem. Gdy pół godziny później dotarliśmy pod wskazany adres, mój amerykański przewodnik otworzył okno, pomachał mi na pożegnanie, krzyknął: „Powodzenia!” i odjechał.

W USA człowiek na co dzień spotyka się z bezinteresowną uprzejmością. Przekonanie, że trzeba pomagać innym, Amerykanie mają tak głęboko wpojone, że czują się w obowiązku wskazać drogę, nawet gdy sami jej nie

znają. Nigdy się jednak nie denerwowałem, jeśli po takiej „przysłudze” okazywało się, że w miejscu, gdzie powinien znajdować się urząd, stał sklep, a zamiast dworca była hala sportowa, bo wiedziałem, że moim doradcom przyświecały szlachetne intencje. Poza tym jak można się denerwować na kogoś, kto jest tak miły i sympatyczny? Obcokrajowcy czasami zarzucają Amerykanom, że zachowują się sztucznie i są nieszczerzy. Jednak oni właśnie takiego zachowania uczeni są od dziecka i w ich kulturze jest to zupełnie naturalne. Amerykanie są też często wyśmiewani za rzekomo udawany optymizm, który przejawia się tym, że na pytanie: „Jak się masz?” zawsze odpowiedzą: „Znakomicie” lub „Bardzo dobrze”. W rzeczywistości jest to jednak tylko konwencja. Pytając: „Jak się masz?”, Amerykanin nie oczekuje informacji na temat stanu twojego ducha, tak samo jak Polak, mówiąc „Cześć”, wcale nie oddaje czci.

Inną cechą Amerykanów jest łatwość nawiązywania kontaktów. Nie mają oni problemu z zaczepianiem nieznajomych na ulicy, w sklepie, parku, kinie, muzeum czy w autobusie, zwykle tylko po to, żeby zamienić dwa słowa. Są przy tym bezpośredni, często uśmiechają się do obcych i pozdrawiają ich słowami Hi! lub Hello! Obcokrajowcy uważają, że takie zachowanie jest nieszczere. W USA jest to jednak sposób demonstrowania przyjaznego nastawienia i życzliwości, co swoją drogą jest bardzo miłe i pomaga w codziennym życiu. Przybysze z zagranicy przeżywają rozczarowanie, gdy ich amerykańscy koledzy na zakończenie rozmowy deklarują: „Musimy się umówić na lunch”, a potem nie dzwonią. Nieporozumienie wynika z faktu, że składając taką deklarację, Amerykanie dają jedynie do zrozumienia, że fajnie im się rozmawiało, a nie że mają ochotę na wspólny posiłek. Chyba że zaproponują ustalenie jakiegoś konkretnego terminu, co jest sygnałem, iż naprawdę chcą się spotkać po raz kolejny.

d3t1yq6

Amerykanie z niezwykłą łatwością zapamiętują imiona. Kiedyś nawet podejrzewałem, że mają jakiś gen, który im w tym pomaga, ale podobno to kwestia wprawy. Nigdy też nie zapominają podziękować albo powiedzieć „przepraszam”. Rodzice od najwcześniejszych lat instruują swoje pociechy: „powiedz »dzień dobry«”, „powiedz »przepraszam«”, „powiedz »dziękuję«”. Po otrzymaniu prezentu albo po imprezach urodzinowych, przyjęciach i innych spotkaniach towarzyskich wysyła się tzw. thank you notes, czyli kartki z formalnymi podziękowaniami. Gdy w przedszkolu lub podczas zawodów sportowych dojdzie do nieporozumienia pomiędzy dziećmi, stawia się oboje naprzeciwko siebie i stanowczo prosi jedno, by przeprosiło, a drugie, by przyjęło przeprosiny, po czym dzieci mają podać sobie ręce.

„Call me George”

W Stanach Zjednoczonych codzienne relacje pomiędzy ludźmi są dość nieformalne. Kelnerka w restauracji nie powie na powitanie: „Dzień dobry państwu. Za chwilę przyniosę menu”, ale podejdzie do stolika z szerokim uśmiechem i rzuci: „Cześć. Czego się napijecie?”. Podobnie zachowują się sprzedawcy w sklepach. „Hej. Nazywam się John. Daj znać, jeśli będziesz czegoś potrzebować” — mówi do sześćdziesięcioletniego klienta dwudziestoletni pracownik domu towarowego.

W Stanach Zjednoczonych określeń „pan”, „pani” używa się w relacjach zawodowych i formalnych. Grzeczna forma zwracania się do nieznajomych to „sir”, choć Amerykanin zazwyczaj szybko zaproponuje przejście na „ty”. Wyjątkiem jest amerykańskie Południe, gdzie osoby dorosłe częściej są panami i paniami, aczkolwiek mieszkający tam osiemdziesięcioletni mister John, wyjeżdżając w inne rejony Ameryki, natychmiast staje się zwykłym Johnem.

Nieformalne relacje panują także na wyższych uczelniach, a czasami nawet w szkołach średnich. W USA nie jest niczym wyjątkowym, gdy profesor idzie ze swoimi studentami na lunch albo zaprasza ich do siebie do domu. Kiedyś miałem przyjemność chodzić na zajęcia do jednego z najlepszych amerykańskich konsultantów politycznych — Jamesa Carville’a, który był głównym strategiem kampanii wyborczej Billa Clintona i wymyślił mu słynne hasło „Gospodarka, głupcze”. W ramach wspierania lokalnych uczelni publicznych Carville podjął się prowadzenia lekcji w Northern Virginia Community College, gdzie uczęszczają osoby, których nie stać na studiowanie w renomowanych uczelniach. Carville ze wszystkimi przeszedł od razu na „ty”, a przed końcem semestru zorganizował imprezę, na którą zaprosił wszystkich swoich studentów. W jego domu w Alexandrii pod Waszyngtonem zjawiło się wtedy ponad 50 osób.

d3t1yq6

Nieformalny styl Amerykanów przejawia się również w języku. Mieszkańcy USA chętnie posługują się kolokwializmami, slangiem, skrótowcami i terminami sportowymi. W powszechnym użyciu są skróty gonna (going to), wanna (want to) czy gotta (have got to). Twierdzenie często przybiera formę yep lub yeah (yes), a negacja to nope (no). Zamiast tradycyjnego How are you? często można usłyszeć What’s up? Standardowy angielski zarezerwowany jest głównie dla publicznych występów i oficjalnych spotkań.

Amerykanie mają luźne podejście do ubioru. Teraz nie dziwi mnie już, gdy w sobotni poranek spotykam w windzie młodą dziewczynę w pogniecionym podkoszulku albo w osiedlowym sklepiku kobietę w spodniach od piżamy i bluzie od dresu. W waszyngtońskim metrze częsty jest widok mężczyzn w garniturach i… butach sportowych, które zakładają dla wygody po wyjściu z biura. Kobiety również potrafią zdjąć szpilki i na drogę do domu założyć adidasy. Pracownik banku, sprzedawca polis ubezpieczeniowych czy mormoński misjonarz zwykle ubierze się w garnitur, ale już profesora college’u można zobaczyć w dżinsach lub krótkich spodenkach. Wyjątkiem są najbardziej prestiżowe uczelnie prywatne oraz stolica USA, gdzie ubiór jest trochę bardziej formalny.

Nieformalny styl obecny jest w amerykańskiej polityce i życiu publicznym. Prezydent William Jefferson Clinton był prawie zawsze Billem Clintonem. Zdrobnioną wersją swego imienia posługiwał się słynny pastor Billy Graham. Minister Radosław Sikorski podczas pobytu w Waszyngtonie był zwykłym Radkiem. Z nieformalnego stylu bycia słynął prezydent George Bush, który w swoje wypowiedzi wplatał mnóstwo idiomów, szybko przechodził na „ty” z innymi przywódcami, a nawet publicznie masował po plecach kanclerz Niemiec Angelę Merkel. Bush często pokazywał się dziennikarzom na swoim ranczu w Teksasie ubrany w kapelusz, kowbojskie buty, dżinsy i flanelową koszulę w kratę.

d3t1yq6

Amerykanom podoba się nieformalny styl przywódców i nie lubią, gdy wywyższają się oni ponad zwykłych ludzi. Mają głęboko wpojoną ideę równości, która po raz pierwszy została zapisana w Deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych: „Uważamy za oczywistą prawdę, że wszyscy ludzie zostali stworzeni równymi, że zostali obdarzeni przez Stwórcę pewnymi nieodłącznymi prawami, wśród których są życie, wolność i dążenie do szczęścia. By zagwarantować te prawa, ustanowione zostają wśród ludzi rządy, które czerpią swoją sprawiedliwą władzę z przyzwolenia rządzonych” (tłum. autora) — głosi deklaracja, poprzez którą Amerykanie wypowiadali lojalność Koronie Brytyjskiej.

W historii Stanów Zjednoczonych ideał równości nie zawsze był realizowany albo interpretowano go w sposób, który dziś budzi zdziwienie. W pierwszej konstytucji USA niewolnik był traktowany jako 3/5 wolnego obywatela, a poprawka dająca prawo do głosowania kobietom została ratyfikowana dopiero w 1920 r. Przełomowy charakter Deklaracji niepodległości polegał jednak na odrzuceniu obowiązującej wówczas w Europie teorii boskiego prawa królów, która była filarem systemów monarchicznych.

Obecnie zasada równości wszystkich obywateli rozumiana jest przede wszystkim jako równość wobec prawa — niezależnie od pochodzenia czy pozycji społecznej. Jak działa ta zasada, przekonał się prezydent Bronisław Komorowski, gdy w grudniu 2010 r. udał się z wizytą do Stanów Zjednoczonych. Ponieważ była to jego pierwsza oficjalna podróż do USA, musiał wystąpić o amerykańską wizę dyplomatyczną. We wniosku o jej przyznanie znajdują się standardowe pytania o związki z organizacjami terrorystycznymi, udział w ludobójstwie czy działalność kryminalną, które dla strony polskiej okazały się nie do przyjęcia. Doradcy prezydenta zaalarmowali dziennikarzy o poniżającym traktowaniu przywódcy państwa polskiego. W mediach pojawiły się głosy oburzenia. „To są kompromitujące rzeczy i nie należy pytać o nie prezydenta” — protestował prof. Longin Pastusiak, a na forach internetowych sypały się obelgi pod adresem Amerykanów. Kiedy jednak o zastrzeżenia strony polskiej zapytano rzecznika Departamentu Stanu USA Philipa J. Crowleya,
ten zdawał się nie rozumieć, o co chodzi. „Przecież wszyscy odpowiadają na te same pytania” — tłumaczył.

d3t1yq6

Tym, którzy wyrażali oburzenie z powodu „niegodnego” potraktowania prezydenta Komorowskiego, nie przyszło do głowy, że pytania o przeszłość terrorystyczną czy nazistowską w formularzu o wizę dyplomatyczną mogą być całkiem sensowne. Otóż do USA co roku przybywają tysiące dyplomatów z całego świata i może się zdarzyć, że któryś z nich współpracował z organizacjami uznawanymi przez USA za terrorystyczne (jak choćby działający na Bliskim Wschodzie Hezbollah) albo miał jakieś powiązania z kartelami narkotykowymi, a teraz pełni funkcję państwową w którymś z krajów Ameryki Łacińskiej. Jeśli tego rodzaju związki wyszłyby na jaw już po przyznaniu wizy, to nieprawdziwa deklaracja we wniosku wizowym stanowiłaby podstawę do automatycznego jej odebrania. Oczywiście można się oburzać: „No jak to? Przecież tu chodzi o prezydenta Polski — wiernego sojusznika Stanów Zjednoczonych!”. Tego rodzaju podejście oznaczałoby jednak, że Amerykanie musieliby stworzyć różne wnioski wizowe — jeden dla przywódców krajów sojuszniczych, a
drugi dla wszystkich pozostałych. Byłoby to jednak mało praktyczne oraz niezgodne z zasadą równego traktowania wobec prawa, do której Amerykanie są bardzo przywiązani. Dlatego właśnie wszystkim zadają te same pytania. Co ciekawe, oburzenia z powodu wypełniania deklaracji o wizę dyplomatyczną zawierającej pytania o związki z terroryzmem, nazizmem i działalnością kryminalną nigdy nie wyrażali tacy przywódcy, jak: Tony Blair, Angela Merkel czy Beniamin Netanjahu, podobnie zresztą jak papieże Jan Paweł II czy Benedykt XVI. Oni wypełniali dokładnie taki sam formularz jak prezydent Bronisław Komorowski, ale najprawdopodobniej uznali (i słusznie!), że należy uszanować reguły obowiązujące u tych, których się odwiedza.

Rozdział 10. ##Country — dusza Ameryki ##Pocałuj tyłek wieśniaka

Każdy, kto chce poczuć ducha Ameryki, a nie może dłużej pobyć na prowincji, powinien słuchać muzyki country. W ten sposób zrozumie, jakie wartości wyznają mieszkający tam ludzie i jak patrzą na świat. Usłyszy o rolniku, który ledwo wiąże koniec z końcem, ale nie dość, że nie zamierza sprzedać farmy, to jeszcze wychowuje syna na rolnika. Pozna trudny los kobiety, która pracuje i samotnie wychowuje czwórkę dzieci, podczas gdy jej mąż walczy w Afganistanie. Zobaczy ludzi głęboko przekonanych o moralnej wyższości Stanów Zjednoczonych nad resztą świata, dowie się, jak ważna jest dla nich broń i dlaczego codziennie modlą się do Boga. Jeśli trafi na jeden z utworów Rhetta Akinsa, to wartości amerykańskiej prowincji pozna w sposób dosadny.

Bohater piosenki Akinsa Kiss My Country Ass jedzie drogą gruntową pikapem z napędem na cztery koła, na którym powiewa flaga Konfederacji. Na pace jedzie pies myśliwski, a na siedzeniu obok kierowcy jego żona, o której mówi on „moja kobieta”. Kierowca nie przejmuje się głupimi przepisami prawa i jadąc, popija zimne piwo. Rura wydechowa wyrzuca kłęby spalin, a radio nadaje piosenkę o chłopakach ze wsi, którzy przetrwają w najtrudniejszych czasach. „Jeśli ci coś nie pasuje, to pocałuj mój wieśniacki tyłek” — oznajmia kierowca w refrenie. Dalej opowiada o sobie: że lubi czerwone Marlboro, nosi dżinsy na szelkach, ma ręce wytatuowane od nadgarstków po ramiona, a nad jego łóżkiem wisi głowa jelenia. Jego dziadek brał udział w II wojnie światowej, ojciec walczył w Wietnamie, a on sam też nie zawaha się sięgnąć po broń i stanąć w obronie ojczyzny. „Jeśli nie szanujesz amerykańskiej flagi, to pocałuj mój wieśniacki tyłek” — stwierdza. Nasz bohater ma świadomość, że nie należy do elity, ale wcale nie zależy mu na
„wyrafinowanym towarzystwie i trzyczęściowych garniturach”. Dobrze się czuje w podkoszulku, kowbojskich butach i kapeluszu. Ostrzega, że choć nie zaczyna bójek, to zwykle je kończy. „Zajmij się więc swoimi sprawami i zostaw mnie w spokoju. A jeśli coś ci nie pasuje, to pocałuj mój wieśniacki tyłek” — podsumowuje, dodając, że tyłek jest wieśniacki aż do kości.

d3t1yq6

Określenie „country” oznacza wieś albo prowincję. Obszar, do którego się odnosi, trudno jednak precyzyjnie zdefiniować. Wiadomo, że nie są to duże miasta, choć country czasami obejmuje również ich przedmieścia. Małe miasteczko czy wieś zamieszkane przez Afroamerykanów lub Latynosów, mimo że położone są na prowincji, wcale nie należą do świata country. Określenie to odnosi się bowiem do kultury białych Amerykanów. W piosence I’m from the Country Tracy Byrd wyjaśnia, że country jest położone tam, gdzie żyją prawdziwi ludzie. W świecie country można również spotkać odszczepieńców oraz samotników i nikogo nie powinien dziwić widok człowieka w czapce ze skóry szopa pracza z obrzynem [1] w ręce. „Właśnie stamtąd pochodzę i z dumą mogę powiedzieć, że jestem ze wsi. I podoba mi się to” — podsumowuje swój opis Tracy Byrd. Z kolei Buddy Jewel w piosence Sweet Southern Comfort opisuje „country” jako miejsce, gdzie pani Baker rozwiesza pranie na sznurkach, a sąsiedzi grają w warcaby w lokalnym barze.
Charakterystyczne elementy krajobrazu country to pola kukurydzy albo bawełny, płaczące wierzby, polne drogi i samochody rdzewiejące na podwórkach. Jeśli możesz łowić sumy w pobliskiej rzece, łapać robaczki świętojańskie przy potoku i całować dziewczynę z sąsiedztwa na werandzie, to jesteś w świecie country.

W barze lub tawernie country nie znajdziesz na drzwiach toalety napisów „męska” i „damska”. Zamiast tego są tabliczki „Dla kowbojów” i „Dla kowbojek”. Mieszkańcy prowincji najczęściej jednak określają samych siebie mianem chłopaków oraz dziewczyn, nawet gdy mają 50 – 60 lat, i dopiero w okolicach siedemdziesiątki stają się panami i paniami. Chłopak z prowincji nosi dżinsy oraz kapelusz i jeździ półciężarówką z silnikiem o pojemności sześciu litrów z napędem na cztery koła. Do tego obowiązkowo dochodzi głośny tłumik i klasyczna, podwójna rura wydechowa firmy Thrush. Takim autem chłopak country zabierze swoją dziewczynę, gdziekolwiek ona sobie zażyczy. A dziewczyna z prowincji to nie jakaś tam wypacykowana paniusia z miasta w butach na wysokich obcasach i eleganckiej bluzeczce. Ona nosi trampki, dżinsy i t-shirty. Jak wyjaśnia Gretchen Wilson w utworze Redneck Woman, wiejska dziewczyna nie jest typem lalki Barbie, nie sączy słodkiego szampana, za to chętnie napije się piwa w tawernie, przydrożnym barze albo na
pace pikapa.

Mieszczuchy określają swoich rodaków z prowincji mianem redneck, oznaczającym ludzi z czerwonymi karkami. To pogardliwe określenie wzięło się stąd, że redneck pracuje fizycznie na dworze i słońce opala mu kark. Określenie to ma pejoratywne zabarwienie i jest synonimem wieśniaka i prostaka. Jeszcze bardziej poniżające wobec ludzi z prowincji jest określenie hillbilly. Odnosi się ono głównie do mieszkańców wiejskich terenów Apallachów oraz wyżyny Ozark obejmującej terytoria Missouri, Arkansas, Oklahomy i Kansas. Hillbilly jest bardziej zacofany niż redneck. Stereotypowy obraz takiego delikwenta to byle jak ubrany, nieogolony, bezzębny mężczyzna w bejsbolówce, o wyrazie twarzy kompletnego idioty. Klasyczny hillbilly jest biedny, niewykształcony i ma gromadę dzieci.

d3t1yq6

Nazwanie kogoś hillbilly jest niemal zawsze obraźliwe lub poniżające. Wielu mieszkańców prowincji zaadaptowało jednak określenie redneck, nadając mu własne, pozytywne znaczenie — niezależnego, ciężko pracującego, prostolinijnego i bogobojnego człowieka. Gretchen Wilson z dumą śpiewa, że jest wieśniarą (ang. redneck woman), na którą wielu ludzi patrzy z góry, ale ona ma to w nosie. Następnie wyjaśnia, na czym polega jej przewaga nad koleżankami z miasta:

Victoria Secret ma ładną bieliznę,

ale mogę kupić takie samo cholerstwo w Wal-Marcie za pół ceny

i nadal wyglądać seksownie jak te modelki w telewizji.

Nie potrzebuję modnych ubrań, by mój facet mnie pożądał.

Możesz uważać, że jestem nieokrzesana i gruboskórna,

ale tu, gdzie mieszkam, jestem po prostu swojską dziewczyną.


[1] Obrzyn — karabin lub strzelba ze skróconą lufą. Obrzyny są uważane za niebezpieczne, ponieważ wystrzeliwują pociski z większą prędkością i można je łatwiej ukryć. Są jednak mało celne. Tego rodzaju broń często stosują kłusownicy. W USA obrzyny z lufami o długości poniżej 46 cm wymagają specjalnego pozwolenia.

Rozdział 13. ##Jeszcze nie zginęła ##Mocarstwo w tarapatach

XX wiek był okresem hegemonii Stanów Zjednoczonych. Kraj, w którym żyje zaledwie 5% populacji kuli ziemskiej, konsumował 1/4 światowych zasobów energii, odpowiadał za 1/3 globalnej produkcji i wydawał na zbrojenia tyle, co wszystkie pozostałe państwa razem wzięte. USA były głównym eksporterem kultury (filmów, muzyki i programów telewizyjnych) oraz wzorem demokracji i liberalizmu gospodarczego dla reszty świata. W przeciągu drugiej połowy XX w. realny dochód na głowę mieszkańca USA wzrósł trzykrotnie, a gospodarka tego kraju stworzyła dziesiątki milionów nowych miejsc pracy. Produktywność rolnictwa wzrosła o 150%, zbudowano imponującą infrastrukturę telekomunikacyjną i energetyczną, a także potężną sieć dróg i autostrad. To Amerykanie stworzyli internet, wysłali człowieka na Księżyc i poznali ludzki genom. Z amerykańskich uczelni pochodzi 40% wszystkich dotychczasowych laureatów Nagrody Nobla.

Mimo tych osiągnięć na początku XXI w. pojawiły się obawy co do trwałości amerykańskiego sukcesu. Globalizacja, ataki z 11 września 2001 r., wojny w Iraku i Afganistanie oraz kryzys finansowy i gospodarczy zapoczątkowany w 2008 r. sprawiły, że na świecie zapanowało przekonanie o schyłku potęgi Stanów Zjednoczonych. Wystarczy otworzyć francuską gazetę, posłuchać rosyjskiego eksperta czy włączyć chińską telewizję, by dowiedzieć się, że Stany Zjednoczone albo już upadły, albo stoją nad przepaścią, a katastrofa jest tylko kwestią czasu. Ameryka porównywana jest do imperiów rzymskiego i brytyjskiego, które nie były w stanie przeciwstawić się „siłom historii” i którym zabrakło zdolności adaptacyjnych. Jako główne dowody zmierzchu Ameryki podaje się: kryzys finansowy i gospodarczy, podupadającą infrastrukturę, przenoszenie miejsc pracy do krajów o niższych kosztach produkcji, uzależnienie od tradycyjnych źródeł energii oraz gigantyczny dług publiczny sięgający niemal 16 bilionów dolarów. Nie tylko za granicą, ale i
w samych Stanach Zjednoczonych słychać głosy, że Ameryka jest bankrutem i nie ma już dla niej ratunku. Niedawno liczba Amerykanów przekonanych o tym, że ich kraj wkrótce przestanie być supermocarstwem, przewyższyła liczbę tych, którzy uważają, że tak się nie stanie. Dziennikarze i komentatorzy mówią o zmierzchu Ameryki, upadku mocarstwa, końcu supremacji Stanów Zjednoczonych. Wielu Amerykanów straciło też wiarę w dolara, co jest jedną z przyczyn znaczącego wzrostu cen złota, które część mieszkańców USA potraktowała jako lokatę i długoterminowe zabezpieczenie kapitału.

Niemal niepodważalna potęga wojskowa Stanów Zjednoczonych również jest kwestionowana. Wojny w Iraku i Afganistanie pokazały, że mimo ogromnej przewagi militarnej Ameryka nie jest w stanie wygrać wojen partyzanckich i że światowe mocarstwo może się wykrwawić w starciu z dużo słabszym przeciwnikiem. W samym Iraku zginęło 4,5 tysiąca amerykańskich żołnierzy, a prawie 40 tysięcy zostało rannych. Niektórzy eksperci prognozują wyraźne osłabienie potęgi militarnej Stanów Zjednoczonych w najbliższych latach, bo z powodu trudności gospodarczych USA nie będzie stać na finansowanie tak potężnych sił zbrojnych jak dotychczas. Potwierdzeniem tej tezy jest przedstawiona w styczniu 2011 r. przez Baracka Obamę nowa strategia wojskowa USA, która zakłada cięcia w wydatkach Pentagonu na kwotę prawie 500 miliardów dolarów w ciągu 10 lat. Z Europy ma wyjechać 7 – 8 tysięcy amerykańskich żołnierzy. Liczebność sił lądowych i wojsk powietrzno-desantowych spadnie o ponad 10%.

Potwierdzenie tezy o schyłku Ameryki można też uzyskać, śledząc osiągnięcia techniczne USA i reszty świata. W przeszłości określenia „największy”, „najwyższy”, „najdłuższy”, „najszybszy” kojarzyły się ze Stanami Zjednoczonymi. Most Golden Gate w San Francisco, Empire State Building w Nowym Jorku czy centrum handlowe Mall of America w Minneapolis były przedmiotem dumy Amerykanów i dowodem na dominację technologiczną ich kraju. Obecnie najwyższy budynek świata — Burj Khalifa — znajduje się w Dubaju, podczas gdy największy amerykański drapacz chmur, Willis Tower w Chicago, jest dopiero na dziewiątym miejscu. Nawet budowany obecnie w miejscu ataków terrorystycznych z 11 września drapacz chmur One World Trade Center (pierwotnie Freedom Tower — Wieża wolności) będzie dopiero trzeci na świecie pod względem wysokości. Nowojorski most Verrazano-Narrows Bridge w 1984 r. przestał być najdłuższym mostem wiszącym. Obecnie wyprzedza go siedem innych mostów, z których większość znajduje się w Azji. Amerykanie przestali też
wysyłać w kosmos własne pojazdy, ponieważ wahadłowce zestarzały się i były za drogie w utrzymaniu, a nowego programu lotów kosmicznych NASA nie przygotowała.

W sferze wartości i ideałów pozycja Stanów Zjednoczonych również została zachwiana. Chiny pokazały, że demokracja wcale nie jest niezbędna do osiągnięcia sukcesu gospodarczego, a „państwowy kapitalizm” często lepiej radzi sobie z wyzwaniami niż system, w którym panuje pluralizm polityczny. W demokracji proces wypracowywania rozwiązań bywa żmudny i długotrwały, ponadto w systemie tym często dochodzi do paraliżu politycznego uniemożliwiającego szybkie reagowanie na nowe wyzwania. Państwowy kapitalizm w stylu chińskim czy rosyjskim daje możliwość dużo szybszej reakcji zarówno w gospodarce, jak i w sferze społecznej. Dodatkowym problemem jest podważenie moralnego przywództwa Stanów Zjednoczonych. Bo choć USA pozostają krajem, w którym bardziej niż gdzie indziej szanuje się wolność słowa i religii, to sfera swobód obywatelskich została ograniczona po atakach z 11 września. Wizerunek Ameryki psuje też więzienie Guantanamo, gdzie bez procesów przetrzymywane są osoby zatrzymane w Afganistanie i innych krajach
Środkowego i Bliskiego Wschodu, oraz stosowane za czasów prezydentury George’a W. Busha tortury wobec podejrzanych o terroryzm. Ostatnio nawet Rosja wytknęła Stanom Zjednoczonym łamanie praw człowieka. Do problemów USA można jeszcze dorzucić: coraz mniejszą mobilność społeczną Amerykanów, zapaść systemu edukacji, brak powszechnych ubezpieczeń zdrowotnych, uzależnienie od dostaw energii z zagranicy i niewydolność systemu politycznego.

Patrząc na długą listę problemów, z jakimi borykają się Stany Zjednoczone, wielu obserwatorów dochodzi do wniosku, że Ameryka jest na równi pochyłej i że utrata przez USA pozycji supermocarstwa jest kwestią niezbyt odległej przyszłości. Nie podzielam tej opinii. Prawdą jest, że Ameryka przechodzi trudny okres i że wyjście z kryzysu nie będzie łatwe. Stany Zjednoczone dalekie są jednak od upadku i jeszcze długo będą odgrywać pierwszoplanową rolę na świecie. A prognozy dotyczące „końca Ameryki” warto traktować z odrobiną sceptycyzmu, choćby dlatego, że mają one długą historię.

d3t1yq6
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3t1yq6