Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:12

W pogoni za szczęściem

W pogoni za szczęściemŹródło: Inne
d3aom6u
d3aom6u

Kiedy słyszę pytanie, co pomogło mi przetrwać mroczne dni – nie tylko w sensie fizycznego ich przeżycia, ale także wydobycia się z trudnych sytuacji i ostatecznie osiągnięcia takiego sukcesu i poczucia spełnienia, które niegdyś wydawały się zupełnie niemożliwe – na myśl przychodzą mi dwa wydarzenia.
Pierwsze nastąpiło na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, w niezwykle upalny i słoneczny dzień w Bay Area. Miałem wtedy dwadzieścia siedem lat. Wyszedłem na wiecznie zatłoczony parking przy San Francisco General Hospital i na moment oślepiło mnie słońce. Kiedy odzyskałem zdolność widzenia, to, co zobaczyłem, zmieniło świat, jaki dotąd znałem. W żadnym innym punkcie mojego życia widok ten nie uderzyłby mnie z taką mocą, ale było coś w tamtej chwili i w tym cudownym czerwonym ferrari 308 wolno okrążającym parking (najwyraźniej kierowca szukał wolnego miejsca na postój), co skłoniło mnie do nawiązania rozmowy, która odmieniła moje życie.
Do San Francisco przyjechałem kilka lat wcześniej, zaraz po odbyciu służby w marynarce, zwabiony na Zachodnie Wybrzeże możliwością pracy u boku jednego z najlepszych młodych kardiochirurgów w kraju. Dla smarkacza takiego jak ja, który ledwie wychylał nos poza małe osiedle mieszkaniowe w Milwaukee – nie licząc trzyletniej służby w charakterze sanitariusza wojskowego w Karolinie Północnej – San Francisco było symbolem wielkiego świata i wielkich szans. Było jednocześnie krainą mlekiem i miodem płynącą oraz Szmaragdowym Miastem w Oz. Wznosząc się nad zatoką w złotą, połyskliwą mgłę możliwości, otwierając ramiona, uwiodło mnie od pierwszego wejrzenia swoimi wzgórzami i dolinami. W nocy było afrodyzjakiem – światła migotały niczym szlachetne kamienie na zboczach Nob Hill i Pacific Heights, w bogatszych przedmieściach i na mniej znakomitych ulicach Mission i Tenderloin (tam mieszkałem), spływały z wież dzielnicy finansowej, odbijały się w zatoce przy Fisherman’s Wharf i w marinie.
Na początku mojego pobytu, ilekroć jechałem na zachód z Oakland przez most Bay albo na północ z Daly City w kierunku mostu Golden Gate, który ciągnie się aż po horyzont, zanim dotknie ziemi w hrabstwie Marin, patrząc na miasto, wciąż od nowa zakochiwałem się w nim. A kiedy wraz z upływem czasu poznałem kaprysy pogody, wiedziałem, że po okresach szarego i zamglonego nieba przeplatających się z dniami, gdy padał przenikający chłodem do kości deszcz, znowu nadejdzie cudowne słońce i piękno wymaże ponure wspomnienia. Do dzisiaj San Francisco pozostaje w moich wspomnieniach Paryżem Pacyfiku.

Oczywiście w tamtym czasie dość szybko odkryłem, że miasto jest także zwodnicze, niekoniecznie przyjazne, czasami okrutne, a już na pewno nie jest tanie. Utrzymanie się na powierzchni było sporym wyzwaniem, jeśli wziąć pod uwagę wygórowane czynsze i ciągłe naprawy samochodu spowodowane wpływem górzystego terenu na wahacze i hamulce, nie wspominając już o stosie niezapłaconych biletów parkingowych – rzecz bliska większości mieszkańców San Francisco.
Wszystko to jednak nie mąciło mojej wiaryw to, że odniosę w końcu sukces. Poza tym dobrze znałem naturę wyzwań. Potrafiłem ciężko pracować i w gruncie rzeczy w następnych latach to właśnie wyzwania pomogły mi zmieniać kształt moich marzeń, sięgać dalej i z rosnącym poczuciem konieczności dążyć do nowych celów.
Kiedy na początku 1981 roku pierwszy raz zostałem ojcem, ogarnęła mnie wielka radość, a wraz z nią to poczucie konieczności osiągnęło następny poziom. Miesiące mijały, ja zaś nie tylko starałem się szybciej iść naprzód, ale także zacząłem kwestionować drogę, którą wybrałem, i zastanawiałem się, czy podejmując tak wielki wysiłek, nie próbuję przypadkiem biec w górę po ruchomych schodach jadących w dół. A przynajmniej w takim stanie umysłu byłem tamtego dnia, gdy na parkingu przy San Francisco General Hospital podszedłem do kierowcy czerwonego ferrari.
Spotkanie to krystalizuje się w moich wspomnieniach, stając się niemal mitologiczną chwilą, do której mogę wracać i o której mogę myśleć w czasie teraźniejszym zawsze wtedy, gdy jest mi potrzebne zawarte w niej przesłanie. Jakby to było dzisiaj, widzę krążący wolno sportowy samochód (niewiarygodnie potężny silnik mruczy na niskich obrotach, przyczajony niczym lew przed atakiem) i słyszę chłodny dźwięk trąbki Milesa Davisa, mojego muzycznego idola (dawniej nie wątpiłem, że będę nim, kiedy dorosnę). To jedno z tych wyobrażonych doznań na ścieżce dźwiękowej naszego życia, które mówią nam, że zaraz wydarzy się coś ważnego.

Samochód wywoływał niesamowite wrażenie, poruszając się dostojnie z opuszczonym dachem i światłami połyskującymi w czerwonej jak wóz strażacki masce, a siedzący za kierownicą mężczyzna w każdym calu przypominał jazzmanów, którzy w tamtym okresie byli moimi idolami. Biały, ciemnowłosy, gładko ogolony, średniego wzrostu i średniej budowy ciała, ubrany w modny garnitur z doskonałej jakości materiału, uszyty prawdopodobnie na zamówienie. To więcej niż ubranie, to cały wygląd: gustowny krawat, stonowana koszula, chusteczka w butonierce, eleganckie spinki i zegarek. Żaden z elementów nie jest krzykliwy, wszystkie doskonale do siebie pasują. Bez bicia po oczach, bez przesady. Po prostu elegancja.
– Hej! – powiedziałem, podchodząc do ferrari. Gestem pokazałem kierowcy, gdzie stoi mój samochód, i dałem do zrozumienia, że zaraz wyjeżdżam i zwolnię miejsce. Czy ferrari mnie uwiodło? Tak. Jestem pełnokrwistym Amerykaninem. Ale chodzi o coś więcej. W tamtej chwili ferrari symbolizowało to wszystko, czego mi brakowało, gdy dorastałem: wolność, możliwość ucieczki i dokonywania wyborów.
– Może pan zaparkować na moim miejscu, ale muszę zadać panu kilka pytań.

Kierowca rozumie, że proponuję mu wymianę – miejsce parkingowe za informację. Przeżywszy dwadzieścia siedem lat, poznałem już siłę informacji i to, jaką walutą może się stać. Teraz myślę, że mam szansę zdobyć informację poufną, wyciągam więc swój niezawodny oręż: potrzebę zadawania pytań, którą od dzieciństwa noszę w swoim przyborniku narzędzi niezbędnych do przetrwania.
Tamten, widząc, że taka umowa żadnemu z nas nie zrobi krzywdy, wzrusza ramionami i mówi:
– Zgoda.
Moje pytania są bardzo proste.

d3aom6u
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3aom6u

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj