W jego życiu były kobiety. Ojciec jednej z nich zabronił córce relacji z Kaczyńskim
"Jarosław. Tajemnice Kaczyńskiego" Michała Krzymowskiego to książka o człowieku pełnym sprzeczności. Autor dogłębnie przedstawił osobę prezesa, skupiając się na mało znanych faktach z życia polityka.
Prezes to człowiek zagadka. Z jednej strony uparty konserwatysta, z drugiej wrażliwy mężczyzna, który zawsze przejmuje się opinią na własny temat. Dla polityki zrezygnował z rodziny i oswoił się z samotnością. Poniżej publikujemy fragmenty książki, która ukazała się za pośrednictwem wydawnictwa Ringier Axel Springer Polska w 2015 r.
"Jarosław. Tajemnice Kaczyńskiego".
Rozdział "Samotność" (fragmenty)
Po śmierci brata zostało niespełnione marzenie o wspólnym życiu, po mamie – pusty dom z książkami. Dziś prezes jest sam. Część moich rozmówców twierdzi, że jego drugą rodziną jest partia. To przesada, choć z pewnością można powiedzieć, że biuro na Nowogrodzkiej jest drugim domem. Gdyby to zliczyć, okazałoby się, że Jarosław spędza w nim więcej czasu niż na Żoliborzu. Opowiada jeden z kontrahentów partii, człowiek niezwiązany z polityką:
– Nowogrodzka to odrębny świat z własnymi zasadami. Ludzie z drugiego piętra nie zaglądają na pierwsze. Nikt im nie zabronił, ale każdy wie, że nie wolno. Wszyscy wchodzą od frontu, ale jest kilka osób, które mogą korzystać z tylnego wejścia. W środku unosi się jakaś sekretna, trudna do opisania atmosfera. Coś w rodzaju tajnego szyfru: żeby zostać wpuszczonym, dwa razy zadzwoń dzwonkiem i zastukaj kołatką. Budynek jest stary i brzydki, ale prezes czuje się w nim jak u siebie. Swobodnie porusza się po korytarzach, może się zaszyć przed dziennikarzami. To jego świat.
I jego pancerz. Ranek. Pierwsi schodzą się ludzie z drugiego piętra – pracownicy prasowego, dział organizacyjny, panie z księgowości. Szef przyjeżdża ostatni, nie wcześniej niż o dziesiątej. Czarna skoda z przyciemnianymi szybami wtacza się na odrapane podwórze i zatrzymuje się przy tylnym wejściu. Ochroniarz otwiera auto, prezes bierze teczkę z dokumentami i przez księgowość, z pominięciem sekretariatu, idzie prosto do gabinetu.
Przejście jest dyskretne i wygodne – goście mogą czekać u pani Barbary i nie wiedzieć, że Jarosław już jest za drzwiami. Samochód w tym czasie robi kółko i zjeżdża do podziemnego garażu, parkuje nieopodal pomieszczenia, w którym drukowano gazetę dla mamy. Gabinet ma oszczędny wystrój. Znajdują się w nim: czarny fotel, sejf, drzewko, szafa i ciężkie biurko, za którym prezes lubi się fotografować.
Wywiadów udziela przy stole znajdującym się na prawo od wejścia. W ciągu roku stoi na nim zasuszony, złocisty kwiat, który w święta zastępuje mała choinka z lampkami. Ruch w gabinecie trwa cały dzień, bo – jak mówią na Nowogrodzkiej – prezes pracuje spotkaniami.
W ich trakcie zawsze pije sok z czerwonych pomarańczy (rozcieńcza go wodą) albo prosi o herbatę, która stanowi odrębne zagadnienie. "Kawy nie piję w ogóle – wyzna w prasie. – To niedobry napój, wstrętny. Piję herbatę. Ci, co nie piją, nie wiedzą, co to szczęście. Dobra herbata była według starożytnych nektarem”.
Jego szczęście to zwykła ekspresowa, w papierowej torebce. Kiedyś był to rytuał: słodził ją pięcioma łyżeczkami, mieszał w odwrotnym kierunku i niezbyt długo – tak, by na końcu wybrać ulepek pozostały na dnie. Dziś pije herbatę gorzką. Obiad. Z biurem sąsiaduje niebieski wieżowiec Millenium, w nim na szóstym piętrze mieści się Błękitny Barek.
Jarosław kiedyś chodził tam osobiście, ale od kilku lat posiłki zamawia mu pani Barbara. Robi to bez pytania – wie, że szef zje wszystko poza ryżem i że najbardziej lubi tradycyjne smaki ("strasznie lubię lokalne potrawy z kartofli, baby, kiszki, świetne rzeczy”).
Obiad do biura przynosi portier ze Srebrnej albo asystent. Jeśli jest piątek, to porcja jest potrójna – dwa posiłki zostaną na weekend. Wracając z pracy, Jarosław weźmie je z sobą do domu. Choć biuro jest pełne ludzi, to podczas obiadu zamyka się w kuchni sam. Żeby nie brudzić talerzy, je ze styropianowego pudełka. To czas, kiedy lepiej mu nie przeszkadzać i nie proponować towarzystwa.
Jarosław bardzo nie lubi czyichś odgłosów jedzenia: mlaskania, siorbania, chrupania. Mówi, że go obrzydzają. To jedna z niewielu rzeczy, które doprowadzają go do pasji – kto tego nie wie, może mieć poważne kłopoty. Będąc szefem rządu, Jarosław uczestniczył kiedyś w Radzie Gabinetowej w Pałacu Prezydenckim.
Obsługa nieopatrznie postawiła na stole paluszki, które zaczął jeść wicepremier Gosiewski. Szef dostał szału, mówi mi polityk PiS, i niewiele brakowało a prezydencki kelner musiałby szukać nowego zajęcia.
Po obiedzie – z powrotem na spotkania. Kto nie zna prezesa, mógłby pomyśleć, że czasem przysypia. Potrafi usiąść w fotelu, zapleść dłonie na brzuchu, przymrużyć oczy i nie odzywać przez kilkanaście minut. Ale, jak rozmowa go znudzi, odezwie się i szybko zmieni temat. A jeśli ma dobry nastrój, będzie żartować z podwładnych. To jego ulubiona zabawa: zrobić poważną minę i zagrozić wydaleniem z partii. Prawie wszyscy się nabierają.
Albo nawiązać do klasyka: "Skazuję cię na pięć lat zsyłki bez prawa do korespondencji”, "Najpierw zamkniemy naszych wrogów, potem koalicjantów, a na końcu własnych ministrów”. To ostatnie padło jeszcze za czasów premierostwa i – można powiedzieć – spełniło się co do słowa.
Jarosław przepada za takimi historycznymi aluzjami, ma nawet ulubioną przypowieść. Mikołaj Polikarpow, sekretarz Związku Pisarzy Radzieckich, narzeka: "Literaci piją, mają kochanki, a jak coś napiszą, to nie tak, jak należy”. Na co Józef Stalin mu odpowiada: "Towarzyszu, na dzień dzisiejszy, nie mogę panu zapewnić innych pisarzy”. To bardzo pouczające, bo w partii jak w historii.
Prezes też czasem narzeka jakość kadr, ale niestety. Drugich pisatieliej niet. Scen z życia Józef Wissarionowicza Jarosław zna wiele, podobnie jak z biografii Mao Tse-Tunga. Z biura rzadko udaje się wyjść o siedemnastej. Jeśli spotkania się przeciągają, prezes zwalnia sekretarki i sam proponuje gościom herbatę.
Na koniec dnia zawsze zmywa naczynia. Tak już ma, że nie lubi zostawiać brudnych talerzy na rano. Z Nowogrodzkiej samochód wiezie go na spotkania poza biurem. Na przykład do kuzyna na Saską Kępę albo do znajomych, często niepartyjnych. Jarosław ma swój krąg warszawskiej inteligencji, z którą chętnie spędza popołudnia.
Szczególnie sobie ceni towarzystwo pierwszej żony Czesława Bieleckiego, Anny oraz jej gości: Jadwigi Staniszkis, Zdzisława Krasnodębskiego, państwa Johannów i Piotra Glińskiego. Mówi, że to ostatni warszawski salon. Tematy? "Mogę porozmawiać o stu różnych sprawach – odpowie w wywiadzie - Chociażby o tym, co było w polskiej lekkiej atletyce kilkadziesiąt lat temu”.
Prezes nie ma pamięci brata, ale zwycięzcę biegu na osiemset metrów podczas meczu lekkoatletycznego Polska-USA w 1956 roku wymieni. Z kinem to samo. Burt Lancaster, Gary Cooper, Brigitte Bardot, Alain Delon – o nich może rozmawiać. Jeden z moich rozmówców twierdzi, że wiedza Kaczyńskiego na temat popkultury zatrzymała się pod koniec lat 60., ale to nieprawda – pytany o film godny obejrzenia zazwyczaj podaje "Strach na wróble” z 1973 roku.
Z kolei Adam Hofman stwierdzi, że Jarosław zna współczesne filmy wyłącznie z recenzji: "Nie chodzi do kina ze względu na dużą rozpoznawalność". On sam wyjaśni z kolei, że to wszystko przez agresję, jaką budzi w społeczeństwie: "Bywało, że nie mogłem spokojnie wyjść na ulicę, bo ze wszystkich stron słyszałem obelżywe słowa i oskarżenia".
W efekcie przestanie nawet samodzielnie chodzić do sklepu. Gdy będzie musiał zrobić zakupy w drodze powrotnej z biura, wyśle po nie kierowcę. Tłumaczenie będzie nieodmienne: nie chcę robić sensacji. Moi rozmówcy twierdzą, że to przewrażliwienie ma głębsze podłoże.
Ich zdaniem Jarosław wbrew pozorom wcale nie jest nosorożcem o grubej skórze. W rzeczywistości to człowiek delikatny i drażliwy. Współpracownik: – Jarek może sobie mówić, co chce, ale ja wiem, że negatywne opinie ludzi bardzo go bolą. Brat ma bardzo czuły słuch, opowiadał mi kiedyś Leszek. Poszedł kiedyś do restauracji, usłyszał, że ludzie przy sąsiednim stoliku go obgadują i zwrócił im uwagę.
Doradca: – Jednym z ostatnich prywatnych spacerów Jarosława była przechadzka po Krakowie pod koniec lat 90. Przeżywał później, że grupa wyrostków obrzuciła go na ulicy papierowymi kulami.
Znajoma: – Azylem była dla niego rodzina, ale mama i Leszek nie żyją. Po ich śmierci Jarosław zbliżył się z kuzynem Jankiem i bratanicą Martą z córkami. Na Saskiej Kępie spędza święta, Janek czasem do niego wpada wieczorem na whisky. Z kolei Marta od dawna próbuje go wciągnąć do swojego życia rodzinnego. I robi to bardzo mądrze. Pisze do niego listy z wakacji, wysyła szkolne wypracowania dziewczynek. Czy to działa? W jednym z wywiadów Jarosław powie: "Mama miała obyczaj tworzenia bajek dla mnie i dla brata (…). Ja ten zwyczaj przeniosłem na swoja bratanicę, a potem na swoje wnuczki (…). Opowiadam o różnych królach, którzy gdzieś tam żyją, mają pod ziemią pałace. Dzieci to strasznie lubią”.
W inny doda: "[Wnuczki] są bardzo żywe, szczególnie Martyna. Zastanawiałam się, jak to będzie, jeśli będą u mnie w domu. Ale dzisiaj mogę szczerze powiedzieć, że z żalem patrzyłem, jak wyjeżdżają.
Myślę dzisiaj, że wakacje z nimi w jakimś leśnym domku, byłyby naprawdę miłe. Znajoma ma ładnie położony dom na wsi, pagórkowate tereny, łąki, jeziora. Byłoby gdzie chodzić, popływać łodzią. To grzeczne dziewczynki. Były u mnie kilka dni, mieszkały z Martą na górze i nie stwarzały żadnych problemów. Marta dba o nasze relacje, ma zwyczaj przysyłać mi zdjęcia córek (…). No cóż, może trochę późno chodzą spać. Ja w dzieciństwie o ósmej musiałem już być w łóżku”.
Życie Jarosława z pewnością wyglądałoby inaczej, gdyby była w nim kobieta. Jeden z moich rozmówców twierdzi, że prezes z premedytacją wybrał los zawodowego rewolucjonisty. Bo nie chciał uprawiać polityki kosztem rodziny. On sam nie lubi tego tematu. Gdy Domagalik spyta, dlaczego się nie ożenił, odpowie: "Odwołam się do literatury. To stan piękny i Bogu miły. Tak mówił Zagłoba. Nie ma się, co się nad tym rozwodzić”. Innym razem stwierdzi: "Od dzieciństwa chciałem być starym kawalerem. I to mi bardzo odpowiada”.
Ale raz, w 2010 roku, szczerze wyzna: "Byłem w młodości zaangażowany emocjonalnie. To się skończyło rozstaniem. Większość moich znajomych miała już wtedy rodziny, bo w tamtych czasach ludzie szybciej się decydowali na małżeństwo. Mogę tylko powiedzieć, że jestem z tą osobą w rzadkich, ale ciepłych kontaktach po dziś dzień".
O starej miłości syna opowie też mama: "Kiedyś bardzo chciałam, żeby założył rodzinę, ciągle śniły mi się suknie ślubne. Miałam nawet wrażenie, że była taka pani... Ale nie pewna posłanka, o której pisały media (chodzi o Jolantę Szczypińską – M.K.), tylko pani muzykolog".
Wieloletni współpracownik: – Przeciwny temu związkowi był ojciec dziewczyny. Ona później wyszła za mąż, urodziła dzieci innemu mężczyźni i została profesorem. Po latach Jarosław wspominał o tym lekko i bez emocji, ale pani Jadwiga opowiadała mi, że prezes wbrew pozorom jest wrażliwy i uczuciowy. A to była wielka miłość zakończona bolesnym rozstaniem.
Reasumując: kobieta, która złamała młodemu Jarosławowi serce, jest utytułowanym muzykologii. Wzięła ślub z innym, ale do dziś pozostaje z prezesem w koleżeńskich relacjach. Spośród osób znajdujących się w otoczeniu Kaczyńskiego jest tylko jedna kobieta spełniająca te kryteria – to profesor Uniwersytetu Warszawskiego Anna Gruszczyńska-Ziółkowska, etnomuzykolog.
Pani profesor jest o siedem lat młodsza od Jarosława i udziela się publicznie. Występuje w Telewizji Republika i bierze udział konferencjach dotyczących katastrofy smoleńskiej. Podobnie jak mama prezesa ma włoski typ urody: czarne włosy, duże oczy i śniadą karnację. Na prośbę o rozmowę, niestety, nie odpowiada. Czy to ostatnia kobieta, z którą jest związany Jarosław? W prasowych archiwach odnajduję pewien ślad.
Czasopismo "Wszystko o miłości”, listopad 1994 roku: "Jarosław Kaczyński, lider opozycyjnego Porozumienia Centrum i słynny miłośnik kotów, zaczął ostatnio okazywać względy… pięknej kocicy z Lublina. Pani Basia jest oczywiście działaczką PC, z zawodu prawniczką i filigranową naturalną blondynką. Zatwardziały kawaler i smakosz pewnie pozazdrościł najmilszej nienagannej linii, bo przeprowadza drakońską kurację odchudzającą, odżywiając się wyłącznie sałatkami.
Ostatnio najważniejsze sprawy partyjne PC dzieją się w Lublinie, a w archiwach partii jest nawet zdjęcie uwieczniające Kaczyńskiego i jego Kaczuszkę w czułym pocałunku. Wyraz uczuciom dawali publicznie na partyjnym party.
Współpracownicy Kaczyńskiego są zainteresowani, żeby owe love story trwało w nieskończoność. Szef złagodniał, jest szarmancki i rozmarzony”. W archiwum Porozumienia Centrum, które przeglądałem, nie ma takiej fotografii. Moi rozmówcy z PC mówią, że na pewno nie chodzi też o panią Basię, sekretarkę prezesa.
Między nią a Jarosławem nigdy było żadnego uczucia, poza tym Skrzypek nie pochodzi z Lublina, a z zawodu jest archiwistką. A trzej lubelscy działacze PC, których pytałem o tę notkę, zgodnie twierdzą, że żadnej prawniczki o imieniu Barbara w ich strukturach nie było. Może więc magazyn "Wszystko miłości” zmyślił tę historię? Może, chociaż Piotr Perszewski coś sobie przypomina:
– Prezes miał kiedyś znajomą prawniczkę. Jeśli dobrze pamiętam, to próbowano go z nią zeswatać. Nawet organizowaliśmy mu wspólny urlop z tą panią, ale nic z tego nie wyszło. Jarosław chyba nie był tym do końca zainteresowany.
Były poseł PC dodaje: – Na początku lat 90. pojawiła się pewna pani. Jarek nawet się zastanawiał, czy by nie kupić działki w Wawrze. Chciał postawić dom i sprowadzić się tam z rodziną. Szybko jednak zrezygnował. W połowie lat 90. był już zdecydowany na – jak to nazywa mój rozmówca – drogę rewolucjonisty.
– Gdy ja poznałem kobietę i postanowiłem się ustatkować, Jarosław był zdziwiony – wspomina Perszewski. – Pytał mnie: Chcesz dzieci bawić? Nie będziesz miał czasu na politykę. PC było dla niego drugą rodziną, a polityka, dla której poświęcił sprawy osobiste, wypełniała mu cały czas. Już wtedy można było odnieść wrażenie, że jest pogodzony ze swoją samotnością.
A może kobiety, które zabiegały o jego względy, po prostu nie podobały się prezesowi? Jarosław o swoich oczekiwaniach wobec pań opowie raz, w rozmowie z Domagalik. A więc: kobieta powinna być sympatyczna, inteligentna i mieć coś znaczącego w życiorysie. A wygląd? "Wysoka to jest kłopot. Na polskich ulicach roi się od ładnych kobiet. To po prostu jest taka ilość, że coś niebywałego. A ja nie ukrywam, że pamiętam takie słowa napisane kiedyś przez Kochanowskiego, że Włoszki są piękne, ale szybko ta uroda znika.
Z kolei Polki to i w pięćdziesięcioleciach staną między młódkami a nie poznasz. I te, co nie poznasz, to jest to, co ja lubię najbardziej”. Czyli prezesowi podobają się kobiety dojrzałe. On z kolei rozbudza w nich instynkt opiekuńczy i chyba też im się podoba. To zresztą niezwykłe: Jarosław, który o sobie jako o mężczyźnie ma niskie mniemanie, cieszy się wśród kobiet dużym powodzeniem i jest przez nie adorowany.
O jego względy zabiegają przecież Salamon, Sz., Goss, Szczypińska… Co w nim widzą? – Jarosław ma coś w spojrzeniu – mówi Swoczyna, skądinąd kobieta atrakcyjna i elegancka. – Sama niczego do niego nie czułam, ale wiem, że jak spojrzy tymi swoimi ciepłymi, orzechowymi oczami, to kobieta może się poczuć usatysfakcjonowana. – Ten wzrok znają jednak tylko ci, którzy są mu bliscy. Na obcych prezes nim nie spogląda – zaznacza Perszewski.
– Co jeszcze podoba się w nim kobietom? Na pewno siła, która od niego bije, szarmancki sposób bycia i chyba to, że on w sumie nie ma śmiałości. To wszystko razem sprawia, że kobiety czują się przy nim w pełni kobietami. Wiele pań było nim zauroczonych. Dmowska: – Prezes zawsze był wycofany i zagubiony przy kobietach. Miało się wrażenie, że przy głębszej rozmowie czułby się niezręcznie, że nie wiedziałby, czy nie jest zbyt śmiały.
Swoczyna: – Gdy trafiłam do pracy w NIK, na długo straciłam kontakt z Kaczyńskim. Obserwowałam go tylko w telewizji i wydawało mi się, że bardzo się zmienił. Spotkałam go dopiero kilka lat temu podczas uroczystego odsłonięcia tablicy pamiątkowej Lecha Kaczyńskiego w Izbie. Od razu mnie poznał. Zaczęliśmy wspominać stare czasy i nagle z twarzy opadła mu stężała maska. A jak na mnie spojrzał, to aż nogi się pode mną ugięły… Spojrzenie zostało to samo, ale na miłość jest już chyba za późno. Jarosław jeszcze w pierwszej połowie lat 90. mówił, że "jest starszym panem, a starsi panowie nie powinni się zakochiwać". Wtedy był po czterdziestce a dziś ma 66 lat. W jego życiu zostało miejsce już tylko na jedno: na politykę".
W czerwcu 2010 roku, kilka dni po pierwszej turze wyborów prezydenckich, Jarosław Kaczyński otrzymuje zaproszenie do porannego programu „Dzień Dobry TVN”. Rozmowę, w której ma zostać pokazany od prywatnej strony, poprowadzą Dorota Wellman i Marcin Prokop. Najpierw zgadza się na ten występ, ale dzień przed programem się wycofuje. Ludzie ze sztabu go przekonują, ale on nie słucha. Nie będzie żadnego wywiadu i koniec.
Późnym wieczorem Joanna Kluzik-Rostkowska i Elżbieta Jakubiak stają przy furtce na Żoliborzu. – Jarek, otwórz – prosi Kluzik. – Jestem już w łóżku. – Nie kłam, widać cię w oknie. Otwórz, bo panie z pieskami myślą, że chcemy się do ciebie włamać. – To tym bardziej was teraz potrzymam – śmieje się prezes. – Dlaczego nie chcesz tam jechać? – pyta Jakubiak. – Opowiedziałbyś, jakie książki czytasz, co robisz w wolnym czasie, jak wygląda twój dzień… – Ale o czym ja miałbym opowiadać? Że codziennie rano piję tę samą herbatę i jem kanapkę z serkiem Almette? Przecież tu nie ma o czym mówić. Moje życie jest smutne.