Wyczuł ziemię, chociaż jej nie widział. Odepchnął ją w myślach, wylądował miękko, stabilnie, na obie nogi. Coraz lepiej mu szło z tym lataniem, doprawdy. Zarówno w górę, jak i w dół.
No cóż, w końcu był już pełnoprawnym nocarzem.
Ta myśl przywołała wspomnienia, kluczowe sceny, niczym dźwięki ze zdartej płyty, odtworzyły się w jego głowie jeszcze raz. Pierwszy jaśniejący na niebie księżyc, pierwsze nieporadne kroki w powietrzu. Pierwszy głód krwi, pierwszy strzał, pierwszy trup.
Powitanie wśród swoich.
Pierwsze poczucie prawdziwej wspólnoty. Brzydkie kaczątko, które wreszcie odnalazło drogę do łabędzi.
Nigdy w życiu nie był tak szczęśliwy jak teraz.
Otrząsnął się, powrócił szybko do rzeczywistości. Nidor stał już obok, kolejny ciekłokrystaliczny ekranik świecił nikłym niebieskim blaskiem. Uderzeniami palców kapitan wpisywał w niego jakiś skomplikowany kod, wymagający niezliczonej ilości powtórzeń i potwierdzeń. Wreszcie ekranik zamigał wielkim napisem „OK”, kolejne drzwi rozsunęły się przed nimi z sykiem.
Weszli do niedużego pokoju. Ogromna konsola umieszczona centralnie oraz kolorowe monitory błyszczące szeregiem na ścianach jednoznacznie wskazywały na charakter pomieszczenia: centrum monitoringu.
Na widok wchodzących dwóch nocarzy powstało z obrotowych krzeseł.
– No, nareszcie! – powiedział jeden z nich. – Spóźniliście się! – dodał z lekkim wyrzutem.
– Młody bał się skoczyć – oznajmił Nidor, popatrując na Vespera złośliwie. – Wiecie, chłopczyk dopiero uczy się latać, a tam tak ciemno na dole... Zanim go skopałem do szybu, trochę mi to zajęło.
– Potem też nie było lepiej – odparował młody natychmiast. – Pan kapitan zapomniał kodu dostępu. Pięć razy wpisywał i tylko dopytywał, czy nie wiem, z czym on to miał skojarzyć, ze swoją datą urodzin czy z rozmiarami pewnej Winorośli. Gdyby kod był prostszy, na przykład jednocyfrowy, to by mógł sobie własny rozmiar zapamiętać, a tak to przepadło. No za trudne...
Roześmiali się wszyscy czterej, kręcąc głowami.
– Bezczelny małolat – mruknął Nidor. – Teraz jeszcze psie wachty dla niego odrabiam, a ten co? Zero wdzięczności. – Wskazał na jeden z ekranów. – No, jak tam się miewa nasz renegat?
Spoważnieli natychmiast, popatrzyli na skuloną postać wciśniętą w kąt szarego pokoju.
– Niedługo zacznie szaleć – ocenił jeden z nocarzy. – Jest coraz bardziej głodny, to widać. Ale wciąż nie chce naszego żarcia. Rozchlapuje tylko po ścianach, potem trzeba dezynfekować celę.
– Trzeci dzień – stwierdził Nidor w zamyśleniu. – No tak. Niedługo będzie cyrk.
Pokiwali głowami.
– To my się zbieramy – rzucił drugi nocarz, spoglądając na zegarek. – Ósma piętnaście, cholera jasna. – Westchnął z żalem. – Już po nocy. Nic, tylko iść spać. Raport z dyżuru masz wydrukowany, poczytaj sobie – zwrócił się do Nidora. – Ale tak naprawdę to nic się szczególnego nie działo. Stan więźniów bez zmian. Czuciowiec trzęsie się i szlocha, widać źle na niego działamy. – Uśmiechnął się złośliwie. – Diler współpracujący i posłuszny do obrzydliwości, pewnie liczy na to, że się wykupi. A renegat, cóż, sam widziałeś.
– Nic nie powiedział? – spytał kapitan poważnie. – Niczego nie próbował, nic a nic?
Obaj nocarze popatrzyli po sobie, pokręcili głowami. Nie dodali już ani słowa więcej. Podeszli do drzwi, pobiedzili się przez chwilę nad kodem, wyszli.
Vesper spojrzał na Nidora pytająco. Tamten odwrócił się, podszedł do obrotowego krzesła, usiadł na nim, rozpierając się wygodnie.
– Oto jest Bunkier – powiedział spokojnie. – Siadaj, młody. Opowiem ci.
Wezwany pośpieszył czym prędzej do drugiego krzesła. Usiadł, zakręcił się kilkukrotnie dookoła, starając się używać wyłącznie siły woli. Zatrzymał się w miejscu, pochwyciwszy karcące spojrzenie kolegi. Spuścił nieco głowę i przybrał poważny, skupiony wyraz twarzy.
– Jesteś jak szczeniak – roześmiał się Nidor odrobinę protekcjonalnie. – Wciąż nie możesz się nabrykać, Tygrysku, co? – Spoważniał z powrotem. – A teraz popatrz. Bunkier. Co myślisz o tym miejscu? Vesper prześledził obrazy widniejące na ekranach.
– Ponure, surowe – stwierdził po chwili. – Trzymamy tu więźniów. Poznaję tych drani, których dorwaliśmy podczas ostatniej akcji.
Przed oczami znów zamigało mu ulotne wspomnienie. Pierwszy strzał, pierwszy trup. Chrzest drapieżnika, komunia nocarza. Przyjęcie do społeczności.
– Przecież ich nie wsadzimy do państwowego więzienia – powiedział kapitan. – Taki renegat rozszarpałby strażników na strzępy w parę chwil.
– I co gorsza, ludzie mieliby niepodważalny dowód na nasze istnienie – dodał Vesper natychmiast. – A tego ze wszystkich sił staramy się uniknąć. Nie ujawniamy się, póki nie nadejdzie ku temu czas. Kiedy to się stanie, Kapituła da znać.
– Dobrze, dobrze, oszczędź sobie propagandy, młody. – Nidor skrzywił się lekko. – Umens robi ci niezłe pranie mózgu na tych swoich zajęciach, jak widzę... No, ale w porządku, ma rację. Nie ujawniamy się. Między innymi dlatego wszystkich specjalnych więźniów trzymamy tu, w Bunkrze. – Wstał nagle. – Zresztą co ci będę gadał. Chodź, zrobimy obchód, zobaczysz sam.
Vesper zerwał się z krzesła natychmiast.
– Aha, słuchaj... – Starszy nocarz wciąż stał w miejscu, wodząc wzrokiem po ekranach. – Gdy dojdziemy do renegata, bądź bardzo ostrożny. Utwórz dookoła siebie najlepsze lustro, jakie tylko potrafisz. Pamiętaj, że oni są bardzo dobrzy psychicznie. Krew ich wspomaga. Znaczy ta nielegalna krew... – urwał, patrząc na kolegę uważnie.
Ta prawdziwa, przemknęło Vesperowi przez myśl. Nie sztuczna, hodowlana, jaką my dostajemy na co dzień. Ta prawdziwa, ludzka krew.
Nie powiedział tego na głos. Wciąż pozostawał na cenzurowanym. Niemal bez przerwy Nidor był przy nim, obserwując uważnie. Teoretycznie wszystko było w porządku, był przecież jego prowadzącym. Młodemu nocarzowi zawsze przydawano starszego kolegę, który wprowadzał go we wszelkie tajniki i czuwał nad jego postępami. Ale nim samym wciąż zajmował się kapitan, jeden z trzech zastępców dowódcy jednostki. I nie przekazał go któremuś z poruczników zaraz po pierwszej akcji. Zostawił go przy sobie na dłużej, pod wyjątkowo staranną kontrolą. Owszem, życzliwą i przyjacielską, niemniej jednak bardzo skrupulatną.
Vesper wiedział doskonale, czemu tak jest. Nie miał cienia wątpliwości, że inni nocarze szepczą o nim po kątach. Jego chrzest bojowy nastąpił jak najbardziej zgodnie z procedurami – debiutant oddał elegancki strzał z oddali... A potem sprawy przybrały niespodziewany obrót. Zamiast powoli zmniejszać dystans, młody wszedł w bezpośredni kontakt z ofiarami. Zapach i smak świeżej prawdziwej krwi pojawiły się za szybko, kiedy jeszcze nie był na nie wystarczająco przygotowany. Mógłby teraz zapragnąć prawdziwego polowania, mógłby zostać renegatem... A nigdy jeszcze żaden nocarz nie przeszedł na tamtą stronę. Nigdy, nikt.
Nidor obserwował go więc z niepokojem, ale i z niekłamaną troską. Żeby w razie czego móc go powstrzymać i zapobiec nieszczęściu. Vesper zdawał sobie z tego sprawę, nie protestował więc i nie zadawał zbędnych pytań. Starał się zachowywać wyjątkowo spokojnie, nie przyznawał się do niektórych upiornych snów ani do ryzykownych myśli, kłębiących mu się czasem pod czaszką. Bardzo chciał udowodnić, że w niczym się od pozostałych nocarzy nie różni. Był przecież z nimi tak bardzo szczęśliwy. Odnalazł się w życiu, znalazł swoje miejsce, swoje stado, swoje przeznaczenie. Za nic nie chciał tego utracić, za nic.