Biorę książkę i po jednym akapicie dekoncentruję się: sprawdzam pocztę, snuję się po sieci, chodzę po mieszkaniu i dopiero potem wracam do kolejnej strony. Tak atakuje zlepek rzeczy przypadkowych, jakie składają się na życie w XXI wieku.
Pewnego razu odkryłem, że coraz trudniej przychodzi mi usiąść i poczytać książkę. A przecież odkąd odkryłem czytanie, zawsze byłem otoczony stosami książek. Czytałem na obozach, w szkole, nocami, weekendami. Co się zatem stało? Porażki nie poniosło pragnienie czytania, ale wola. Choć może nawet nie wola, ale skupienie – umiejętność zatrzymania uwagi na tyle długo, aby wczuć się w czyjś świat i pozwolić mu wkraść się w mój własny. Czytanie to rodzaj kontemplacji, być może jedyna taka chwila, gdy scalamy się ze świadomością innej osoby. Czytając, wchodzimy w posiadanie treści książki, ożywiamy czekający na nas w bezruchu język. Ale ta treść obejmuje w posiadanie nas, wypełniając nas myślami i obserwacjami, prosząc, byśmy jej pozwolili stać się naszą częścią.
Wydaje się, że dziś nie szukamy już kontemplacji, ale dziwnego rodzaju odwrócenia uwagi. Dlaczego? Łudzimy się, że droga do oświecenia musi być jak najszybsza, że lepiej reagować niż myśleć. Żyjemy w świecie, w którym wszystko ściśle wiąże się z czasem.
Nie rozprasza mnie żadna ważna sprawa, ale typowe drobnostki życia codziennego. Wygląda na to, że jestem zbyt wrażliwy na natłok współczesnej kultury nic nieznaczących dźwięków. Przez wiele lat czytałem jak E.I. Lonoff w książce Philipa Rotha Cień pisarza : głównie nocą, przez kilka godzin co wieczór, gdy żona i dzieci już spały. Teraz jednak trudno mi się wyciszyć po wielu godzinach spędzonych na czytaniu e-maili, odbieraniu telefonów w biurze i przeszukiwaniu niezliczonych stron w internecie w poszukiwaniu ciekawych historii. Biorę książkę i po jednym akapicie dekoncentruję się – sprawdzam pocztę, snuję się po sieci, chodzę po mieszkaniu i dopiero potem wracam do kolejnej strony.
David L. Ulin, „Los Angeles Times”
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu „Forum”.