Trwa ładowanie...
Umrzesz, bo jesteś inny
Źródło: Archiwum prywatne
09-07-2020 11:34

Umrzesz, bo jesteś inny

W Afryce nadal są miejsca, gdzie poluje się na ludzi tylko z powodu przekonania o magicznych właściwościach ich jasnej skóry. To szokujące, ale Filip Skrońc, autor książki "Nie róbcie mu krzywdy", przekonuje, że największym problemem ludzi z albinizmem wcale nie są ataki, lecz rak skóry, bieda i wykluczenie.

Martyna Kośka: Czy przekonanie o magicznej mocy ciał albinosów to część tradycyjnych wierzeń Tanzańczyków?

Filip Skrońc: Przez długi czas tak właśnie myślałem, bo tak to jest podawane w mediach. Łatwiej wszystko zrzucić na niejasną przeszłość, a niezrozumiałe zachowania tłumaczyć tradycyjnymi wierzeniami. Prawda jest jednak taka, że tego typu wymysły pojawiły się dopiero w XXI wieku.

Oczywiście nie wzięło się to znikąd. Na terenach dzisiejszej Tanzanii wierzono w siłę amuletów i do ich produkcji wykorzystywano szczątki zwierząt czy ludzi. Zachowały się przekazy na temat przedmiotów tworzonych z części ciał, np. wojowników albo szanowanego wodza wioski.

Źródło: Materiały prasowe, fot: Filip Skrońc

Jednocześnie od zawsze osoby z albinizmem były traktowane przez społeczeństwo w szczególny sposób. Inny kolor skóry w różnych częściach Afryki łączony był z różnymi przesądami i to właśnie na styku tych wszystkich przekonań i plotek, gdzieś powstała opowieść o tym, że zabijając osoby z albinizmem i zmieniając ich ciało w amulet lub eliksir, można zyskać szczególne moce lub bogactwo.

d17vgqo

Co tak naprawdę wiedziałeś o problemach osób z albinizmem, gdy zacząłeś pracę nad książką?

Po lekturze doniesień medialnych i opracowań naukowych miałem przeświadczenie, że w pracy nad książką będę patrzył na osoby z albinizmem przez pryzmat morderstw. Moja wiedza opierała się na przekazach dokumentalistów, którzy byli w Tanzanii przede mną, a oni uparcie kręcili się wokół tematów polowań na ludzi z albinizmem, magii i amuletów. Dziś wiem, że to jedynie mały wycinek problemu.

Kiedy w 2014 roku po raz pierwszy leciałem do Tanzanii, zastanawiałem się, czy będę w stanie zrozumieć, jak można zabić człowieka tylko dlatego, że ma inny kolor skóry. To był punkt wyjścia do tego, co planowałem zrobić.

Po czym szybko się zorientowałeś, że największym zabójcą osób z albinizmem wcale nie są ludzie z maczetami, ale nowotwór skóry i bieda, która zagląda w oczy wielu Afrykańczykom.

Wylatując, myślałam, że będę rozmawiał z ofiarami okaleczeń oraz rodzinami ofiar. Już pierwsze spotkanie wybiło mnie z tego przeświadczenia. Szybko okazało się, że myślę o problemach osób z albinizmem w sposób schematyczny. Jedna z pierwszych rozmówczyń powiedziała mi, że są rzeczy, których boi się bardziej, niż śmierci z rąk innego człowieka. To choćby ostre słońce, bo nie ma dostępu do kremów przeciwsłonecznych.

Pierwsze zabójstwo kobiety z albinizmem, które zalicza się do fali morderstw, mało miejsce w roku 2006. Wcześniej zdarzały się ataki na osoby z albinizmem, ale nie łączono ich z magiczną mocą ich ciał.

W ciągu dziesięciu lat w samej Tanzanii zamordowano 76 osób. To są oczywiście niepełne dane, bo zapewne nie wszystkie zabójstwa zostały zgłoszone, a duża część przypadków zaliczana jest od lat do statystyk zaginięć.

Liczba ta nie uwzględnia też ofiar ataków, które w ich wyniku zostały dotkliwie okaleczone. W pewnym momencie zapewne w obawie przed surową karą za zabójstwo, oprawcy zaczęli robić wszystko, by swoje ofiary utrzymać przy życiu. Zdarzały się przypadki, że po odcięciu ręki czy nogi sami tamowali krwotok.

Wiek ofiary nie miał znaczenia? Tak samo zagrożone były i maleńkie dzieci, i dorośli, i starcy?

Niektórzy są przekonani, że ciało niewinnego dziecka jest silniejszym talizmanem niż na przykład starca. Mama półtorarocznego chłopca, ostatniej oficjalnej ofiary z Tanzanii, powiedziała mi o tym, że głośniejszy krzyk w trakcie śmierci może wzmocnić siłę amuletu. Często mówi się, że w przeszłości niemowlęta z albinizmem też były mordowane, ale trzeba pamiętać o tej różnicy – wtedy wierzono, że biel ich skóry jest oznaką czegoś złego. Mordowano ze strachu, a nie z chęci zysku.

Źródło: Materiały prasowe, fot: Filip Skrońc

W niektórych przypadkach bano się nie tylko zła, ale też zwyczajnie nie chciano skazywać takich dzieci na trudy życia w agrarnej rzeczywistości. Ilekroć na świat przychodziło dziecko z jakimiś deformacjami – a albinizm w jakiś sposób się do tego zalicza – ojciec lub przewodniczący wioski musiał podjąć decyzję, czy pozostawić je przy życiu, skazując przy tym na cierpienie i trudy, a całą społeczność – na dodatkowe koszty. Ujmując to wprost: w wielu rodzinach dzieci są po to, by pomagały dorosłym.

d17vgqo

Jeśli więc jedno z nich nie mogło pomagać, a trzeba je przecież karmić, to stawało się poważnym ciężarem dla rodziny.

Bo człowiek z albinizmem nie może efektywnie pracować w polu, bo jego skóra na tym ucierpi?

Brak melaniny powoduje jaśniejszy kolor skóry i sprawia, że osoby z albinizmem są bardziej podatne na szkodliwe skutki promieni słońca. Nie wszyscy mogą sobie jednak pozwolić na to, więc wychodzą na pole i pracują ramię w ramię z innymi. Dlatego też rak skóry zbiera tak ogromne żniwo wśród osób z albinizmem.

Przez długi czas panowało też przekonanie, że dzieci z albinizmem są mniej zdolne, wolniej się uczą. Stąd wielu rodziców nie posyłało ich do szkół, uznając, że lepiej, by pracowały w polu, niż traciły czas na naukę. Dziś wiemy, że w szkole rzeczywiście radzą sobie gorzej, ale to dlatego, że większość z nich ma problemy ze wzrokiem.

Wspomniałeś o prawie setce morderstw w latach 2006-2016. A później?

Od 2015 w Tanzanii nie zarejestrowano żadnego morderstwa osoby z albinizmem. Ostatnią ofiarą był Yohana Bahati. Jego sprawa była na tyle głośna, że Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw Praw Człowieka nazwał ją przerażającą i wezwał władze Tanzanii do szybkiego zbadania sprawy i osądzenia sprawców.

Zawsze należy mieć z tyłu głowy, że oficjalne dane mogą być zafałszowane, bo do władzy doszedł prezydent, który zamknął prasę opozycyjną i dba, by niewygodne dla rządu treści nie były publikowane. Patrząc na dane, należy więc korzystać raczej z danych publikowanych przez organizacje broniące praw osób z albinizmem.

Do drugiego czerwca tego roku na terenie całej Afryki miało miejsce 609 przestępstw na osobach z albinizmem. Zalicza się do nich nie tylko morderstwa czy przypadki okaleczeń, ale również gwałty i kradzieże szczątek z cmentarzy. Może się wydawać, że to mało, przecież każdego roku w Polsce więcej osób ginie w wypadkach drogowych. Z drugiej jednak strony, jeśli popatrzymy na to z etycznego punktu widzenia, to przeraża powód tych śmierci. Ci ludzie cierpią tylko dlatego, że mają inny kolor skóry.

Źródło: Materiały prasowe, fot: Filip Skrońc

Stworzono ośrodki izolacji dla osób z albinizmem. Byłeś w takich miejscach i nie odnosisz się do nich pozytywnie.

Opisałem największy tego rodzaju ośrodek, czyli Buhangija, który mieści się na północy Tanzanii. To nie jest tak, że one powstawały od zera. Zanim w 2008 roku Buhangija stała się miejscem schronienia dla dzieci z albinizmem, była ośrodkiem dla dzieci niewidomych i niesłyszących. Morderstw było coraz więcej, więc w małej przestrzeni było coraz więcej dzieci.

d17vgqo

Na sypialnie przerabiano toalety, bibliotekę czy kuchnię, ale i tak nie wystarczało materacy. Kiedy byłem tam po raz pierwszy w 2016 roku, w ośrodku mieszkało czterysta czternaścioro dzieci i na poszarpanych materacach spały dwójkami lub trójkami.

Te, dla których nie znalazło się miejsce, lądowały na betonie. Głowy systematycznie trzeba golić, bo wszawica nie daje za wygraną. To jest straszne życie wypełnione nudą i samotnością. Dzieci wyrwane od rodziców żyją w zamknięciu i nie wiedzą, jak wygląda życie poza murami. Wierzę, że tego typu ośrodki powstawały z dobrych intencji, ale dziś to przygnębiające miejsca.

Czego zabrakło? Pomysłu na to, jak takie miejsca mają funkcjonować?

Szybko się okazało, że w ośrodkach dochodzi do przemocy, również gwałtów. Wychowawcy nie mogli zapobiec tego rodzaju zachowaniom, bo było ich za mało - czasem czterech na kilkuset wychowanków. Gdy po raz pierwszy przyjechałem do Buhangiji, dzieci rzuciły się na mnie. Wygłupiałem się z nimi i widziałem niesamowitą potrzebę zabawy, zainteresowania, uwagi i miłości.

Ośrodek, który miał być rajem, stał się więzieniem, i to dosłownie. Dzieci nie mogły opuszczać jego terenu, chyba że szły do położonej nieopodal szkoły. Miały wyznaczony czas, w którym musiały dostać się do szkoły, w przeciwnym razie czekała je kara. W rezultacie nic nie wiedziały o świecie i były kompletnie pogubione, gdy przyszedł czas, by wyjść poza mury.

Zgodnie z założeniami, dzieci miały przebywać w ośrodkach tylko do osiągnięcia pełnoletności i nie bardzo wiedziano, co zrobić z tymi, które tę granicę już przekroczyły. Zresztą wychowanków bardzo szybko przybywało. Gdy rozniosła się wieść, że w okolicy działa ośrodek, rodzice po prostu podrzucali dzieci z albinizmem.

Rząd często chwalił się, że tego typu miejsca nie tylko zapewniają bezpieczeństwo, ale również dają szansę na edukację. Niestety szkoły mają bardzo niski poziom, młodsze dzieci często uczone są przez starszych kolegów.

Pierwsze, co zobaczyłem na miejscu to grzyb w pokojach, brak książek, dzieci w mocno znoszonych ubraniach, niepasujące buty i z ogromnymi problemami skórnymi. Ówczesny dyrektor mówił tylko o tym, na co brakuje mu pieniędzy – nie było nawet kuchni, obiady gotowano na palenisku, do którego zresztą brakowało opału.

Niekończąca się lista potrzeb, zestawiona z ogromną pomocą, jaka trafiała tam z całego świata, zdawała się niepojęta. To wsparcie okazało się za słabe w starciu z tanzańską korupcją. Pomoc w postaci kremów albo kapeluszy ochronnych trafiała do ośrodka, ale tego samego dnia można było znaleźć je na pobliskim targu.

d17vgqo

Darczyńcy, najczęściej organizacje pozarządowe, próbują to ukrócić choćby w ten sposób, że na ubraniach czy kapeluszach wyszywają imiona dzieci, ale i to często nie wystarcza.

Czy wyjeżdżając stamtąd, miałeś postanowienie zorganizowania pomocy z Polski?

Może miałem chwile przebłysku, że trzeba pomóc, założyć organizację, ale szybko się zorientowałem, że nie mam narzędzi, by pomagać. Przewiezienie kremów do opalania to jedyna rzecz, jaką mogłem zrobić – a i tak nie wiedziałem, czy one nie trafią na rynek.

Źródło: Materiały prasowe, fot: Filip Skrońc

Pomaganie jest trudne, jeśli robi się to zdalnie i nie się ma odpowiednich możliwości. Urzędnikom trzeba umieć się postawić, trzeba też przewidzieć wszystkie negatywne scenariusze. Pomoc w wielu częściach świata jest rozkradana i nie trafia do tych, którzy jej potrzebują.

Pracowałem jako dziennikarz w Azji Południowo-Wschodniej, odwiedziłem ludzi mieszkających w obozach dla uchodźców i na wysypiskach śmieci. Już wtedy czułem, że aby pomagać, trzeba mieć zaplecze. Moje wyjazdy z PAH pokazały, że nie wystarczy nawet mieć na miejscu człowieka czy organizacji – to wciąż za mało, by pomoc w stu procentach przełożyła się na życie beneficjentów. Jednorazowa zbiórka niewiele zmienia.

A wracając do ośrodków: wraz ze spadkiem liczby morderstw i ataków, w działaniach dyrekcji ośrodka i niektórych polityków widać było duży strach. Oni wcale nie chcieli zamykania ośrodków, bo to odsunęłoby wielu ludzi od zagranicznych pieniędzy.

Dlaczego te ośrodki istnieją nadal?

Zakończenie finansowania to jedna z przyczyn, ale nie jedyna. Na przeszkodzie stoją też problemy formalne: wiele dzieci zostało podrzuconych, niektórzy rodzic zrzekli się praw rodzicielskich, więc nie wiadomo, dokąd te dzieci odesłać. Od trzech lat działa program powrotów do domu, więc dzieci jest mniej i to widać. Tyle że ten program "łączenia rodzin" nie do końca jest prowadzony z głową.

Oficjalnie wracają tylko dzieci, których bezpieczeństwo nie jest zagrożone, ale sam odwiedziłem kilku dawnych wychowanków, którzy powrócili do domów rodzinnych. Rozmawiałem z nimi i ich rodzinami o tym, że w dalszym ciągu stykają się z tym, co kilka lat temu stanowiło powód umieszczenia w ośrodku: przemoc ze strony rówieśników, ataki słowne lub fizyczne na ulicy. Na to cały czas nakłada się bieda, która utrudnia normalne życie. To wszystko zmienia życie osób z albinizmem w koszmar.

d17vgqo

Tu nie ma dobrego wyjścia. Na dłuższą metę utrzymywanie ośrodków nie ma sensu, ale też wrzucanie dzieci na głęboką wodę – bo pamiętajmy, że przez kilka, kilkanaście lat były odcięte od zwykłego życia – też nie jest rozwiązaniem. Dlatego wiele organizacji zagranicznych, które działają w Tanzanii, kładzie nacisk na wyrównywanie szans wychowanków. Skoro wracają do domu, to trzeba je nauczyć, jak żyć w społeczeństwie, w jaki sposób zarabiać, czym są pieniądze.

To wyzwania, które stoją przed społecznością osób z albinizmem.

Źródło: Materiały prasowe, fot: Filip Skrońc

Przeprowadziłeś kilkadziesiąt rozmów z osobami, które straciły bliskich albo przeżyły ataki. To musi być trudne rozmawiać kimś, kto pamięta, jak mu dziecko wyrwano z rąk.

Nie pytałem moich rozmówców o to, co czuli, gdy oprawcy wyrwali z ich rąk dziecko, bo to mi się wydaje nadużyciem i graniem na emocjach. Wolałem rozmawiać o czasie przed atakiem i o tym, jak radzą sobie teraz. Dociskanie bohaterów tylko po to, by się dowiedzieć, czy dziecko głośno płakało albo jaki był kąt cięcia maczetą, wydaje mi się co najmniej nieetyczne. Naczytałem się takich dziennikarskich relacji i nie kupuję tego podejścia.

Nawet teraz, po tylu miesiącach, gdy wspominam rozmowy z ludźmi, którzy stracili kogoś bliskiego albo przeżyli ataki, staje mi gula w gardle. W czasie rozmowy nigdy się jednak nie rozpłakałem, starałem się nie okazywać emocji. Myślę, że w jakimś sensie nie mam do tego prawa, bo to przecież ten człowiek przeżył coś strasznego, czego ja nigdy nie doświadczę i moje łzy nic nie dadzą.
Do wielu bohaterów wracałem wielokrotnie w kolejnych latach.

Dzięki temu lepiej rozumiałem sposób ich radzenia sobie ze stratą lub strachem. Nie ma tego w książce, ale bardzo mi to pomogło zrozumieć ich życie i poprawić opisy pierwszych spotkań. Mogłem poprzestać na relacji mężczyzny, którego okaleczono, ale kiedy wróciłem po jakimś czasie i dowiedziałem się, że z powodu niepełnosprawności nie może znaleźć pracy i głoduje, to nagle miałem przed sobą innego człowieka.

Miałeś bardzo dobrego przewodnika, Josephata.

Najlepszego.

Josephat Torner był znanym aktywistą, który walczył nie tylko o respektowanie ludzi takich jak on, ale również o zmianę nazewnictwa: by, zamiast o albinosach mówić o ludziach z albinizmem. Chodziło o to, by na poziomie języka przywrócić człowieczeństwo ludziom z tej grupy. Lata mordów doprowadziły do tego, że ludzi mający albinizm zostali w publicznym odbiorze odczłowieczeni - nie mówiono, że zabito "człowieka z albinizmem", ale "albinosa" - jak by to był jakiś oddzielny gatunek. Poza tym słowo to od razu zwracało uwagę na kolor, a osoba z albinizmem to coś więcej niż kolor skóry.

Źródło: Materiały prasowe, fot: Filip Skrońc

Kiedy Josephat zaczynał swoją pracę, musiał tłumaczyć, czym jest albinizm. Jeździł po Tanzanii, odwiedzał kolejne wioski i na ich środku przekonywał, że brak melaniny nie zmienia wartości człowieka. To ta oddolna inicjatywa sprawiła, że stał się bohaterem wielu filmów dokumentalnych i poprzez nie właśnie go poznałem. I dlatego, że był znany, nie zbiegałem o spotkanie z nim.

Czułem, że nic nowego nie wniesie do mojej opowieści. Domyślałem się, że nasze drogi się w którymś momencie przetną i porozmawiamy, ale nie chciałem, by mocno był obecny w książce. Miałem wtedy swoich bohaterów i pomysł na to, jak chcę o nich opowiedzieć, ale i tak ucieszyłem się, gdy dostałem od niego SMS-a z propozycją spotkania.

To pierwsze było bardzo chłodne i formalne. Josephat potraktował mnie jak kolejnego dziennikarza, który przyjeżdża i chce opowieści o morderstwach. Powiedział to, co wydawało mu się, że chcę usłyszeć. Tamto spotkanie musieliśmy przerwać, więc było drugie. Zupełnie inne, bez pośpiechu i oczywistych zdań.

Źródło: Materiały prasowe, fot: Filip Skrońc

Josephat wyłączył wtedy telefon i, gdy nic go nie rozpraszało, okazało się, że bardzo dobrze i naturalnie się nam rozmawia. Wtedy też zrozumiał, że nie szukam sensacji, ale chcę rzetelnie napisać o życiu ludzi z albinizmem i opowiedział mi historię, od której zaczyna się książka "Nie róbcie mu krzywdy".

Momentem przełomowym dla naszej znajomości okazała się wspólna podróż na północ kraju prawie dwa lata później. Dostałem wtedy do Josephata taki dostęp, o który wielu dziennikarzy zabiegało. Jeździliśmy bocznymi drogami, spaliśmy w tych samych hotelach, odwiedzaliśmy ludzi i cały czas rozmawialiśmy. Mogłem i pytałem o wszystko, a Torner nigdy nie odmówił odpowiedzi.

To te wspólne tygodnie na północy Tanzanii sprawiły, że zacząłem rozumieć mechanizmy, które doprowadzają do przemocy skierowanej w stronę osób z albinizmem i jeszcze dokładniej zobaczyłem, jak skomplikowany jest to temat. Jospehat nie bał się mi mówić o niewygodnych tematach i swoim osobistym poglądzie na czarowników oraz tradycyjnych uzdrowicieli.

Każda ze spotkanych przeze mnie osób rozdzielała te dwie grupy, a on powtarzał, że to dla niego tak naprawdę ci sami ludzie. To niezbyt popularna opinia i dość kontrowersyjna, podobnie jak jego ocena ośrodków dla dzieci z albinizmem. On wprawdzie rozumiał, dlaczego musiały powstać, ale wiele razy powtarzał mi, że gdyby sam do takiego miejsca trafił, nigdy nie osiągnąłby tego wszystkiego w życiu.

Jaka była jego droga z wioski do popularności?

Odrzucony przez większą część życia czuł, że powinien nadrabiać swoje braki w inny sposób. Już w szkole starał się robić wszystko, by ludzie go dostrzegli. Angażował się w samorządzie, a jeszcze przed pierwszymi morderstwami wstąpił do Tanzania Albinism Society, czyli organizacji walczącej o prawa osób z albinizmem.

Gdy fala morderstw zaczynała wzbierać, odszedł z pracy, bo uznał, że nie da rady pracować i jednoczenie walczyć o prawa człowieka. Jak wspomniałem, organizował spotkania w wioskach, ale również pokojowe manifestacje. Miał taką siłę przekonywania, że w roku 2008 udało mu się zaprosić na taki marsz samego prezydenta Tanzanii. Josephat jawił się jako facet, który pojawił się nie wiadomo skąd i poruszył systemem, który na co dzień bardzo odgradza się od społeczeństwa. Obecność prezydenta Kikwete, który szedł ramię w ramię z ludźmi, którzy krzyczą, by ich nie zabijano, odbiła się echem w kraju i za granicą. Josephat wkrótce wyrósł na najlepiej słyszalny głos w walce o prawa osób z albinizmem.

To do niego odnoszą się słowa z tytułu książki.

Gdy położna zobaczyła go zaraz po urodzeniu, zaczęła namawiać matkę, by go zabić. Uważała, że tak będzie lepiej dla wszystkich, bo albinos jest zapowiedzią nieszczęścia, które spadnie na całą wioskę. Matka się sprzeciwiła.

Źródło: Materiały prasowe, fot: Wydawnictwo Czarne

Długo nie mogła zajść w ciąże, więc wraz z mężem odwiedziła uzdrowiciela. Ten dotknął jej brzucha i powiedział, że urodzi dwoje dzieci. Pierwsze miało być czarne, drugie białe. Nikt tej przepowiedni nie rozumiał, ale uzdrowiciel zaznaczył, że to dziecko należy chronić, bo stanie się światłem dla całego klanu. To dlatego, gdy Nkamba zobaczyła białe dziecko, krzyczała na położne. Otruciu sprzeciwił się również jej mąż, który był przewodniczącym wioski, więc z jego zdaniem wszyscy musieli się liczyć.

Josephat zmarł miesiąc po premierze twojej książki.

Myślę, że nie ma innej osoby na świecie, z którą tyle rozmawiałem o śmierci, co z Josephatem. Mówił mi, co czuł, gdy próbowano go uciszyć lub, gdy na szczycie Kilimandżaro nie mógł złapać oddechu. Wielokrotnie powtarzał, że jest gotowy na śmierć, że zrobił wszystko i jedyne czego sobie życzy to tego, by jego dzieci były z niego dumne.

Nie ma go, nie przeczyta książki, na której tłumaczenie bardzo czekał. Minęły trzy miesiące od wypadku, w którym zginął, a chyba cały czas do mnie nie dochodzi, że to się stało. Lata pracy nad książką, której był i jest bardzo ważną częścią, sprawiły że zaczęliśmy mówić i myśleć o sobie w kategoriach przyjaciół.

To skrócenie dystansu, coś, za co pewnie krytykuje się wielu autorów, sprawiło, że w tym moim opisie Josepahat nie jest jedynie aktywistą, który zawalczył o prawa dla swoich braci i sióstr. Bo on jest, był i będzie zawsze kimś więcej.

Filip Skrońc (ur. 1988) – reporter, fotograf i twórca wideo. Absolwent Wydziału Dziennikarstwa UW ze specjalizacją w fotografii prasowej oraz stosunków międzynarodowych w Collegium Civitas. Współzałożyciel RATS Agency. Publikował w "Gazecie Wyborczej", "Przekroju", "Kontynentach" i magazynie "MaleMAN". Laureat konkursu na reportaż im. Maćka Szumowskiego oraz finalista Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej i konkursu stypendialnego dla młodych dziennikarzy im. Ryszarda Kapuścińskiego. Za materiał z Tanzanii otrzymał nagrodę w konkursie BZ WBK Press Foto. Stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w kategorii sztuki wizualne.

Więcej tekstów Martyny Kośki znajdziesz na stronie: nieladasztuka.com.pl

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.

Podziel się opinią

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj