" Dowódca pierwszej kompanii piechoty pierwszego batalionu 3 pułku piechoty, porucznik Herbert Engbrecht z zainteresowaniem przyglądał się mijanemu przez ich pociąg dworcowi kolejowemu w Insterburgu, gdyż doleciał go zapach jedzenia z restauracji. Od rana nie miał już nic w ustach i domyślał się, że zapewne taki stan potrwa jeszcze parę godzin, zanim wymaszerują z miasteczka i dojdą do prowizorycznego obozowiska. Potem czekać będzie ich skryty przemarsz w okolicę Tylży, gdzie zapadną w lesie w oczekiwaniu na dalsze rozkazy. Dochodziła godzina trzynasta 18 czerwca 1941 roku, dzień imienin jego narzeczonej, Hildy. Jaka szkoda, że nie mogli razem uczcić jej święta.
Skład wyraźnie zwalniał, po czym zatrzymał się i ruszył do tyłu, tym razem na inny tor, wciskając się pomiędzy wojskowe eszelony.
– Sporo tego, co? – porucznik Schaper skinął głową na mijane wagony. Niewielka stacyjka z ledwością mogła pomieścić tyle pociągów, które tutaj kończyły bieg. Chociaż pociągi mogły dojechać do samej Tylży, tuż pod litewską, a obecnie sowiecką granicą, to dowództwo postanowiło utajnić ich dyslokację i przyjazd do odległego o około stu kilometrów Insterburga. Schaper jakby czytał w myślach kapitana.
I tak Ruscy wiedzą, że tyle jednostek podchodzi pod granicę. Pewno co trzeci kolejarz to bolszewicki szpieg. A i z samolotu rozpoznawczego lecącego przy granicy można zrobić zdjęcia tej stacji i zobaczyć, co się dzieje.
- Nie marudź Siegfried. Przypomnij sobie jak było we Francji i Polsce. Ani jedni, ani drudzy nie ważyli się latać nad nami, więc i tu tak będzie. A poza tym, mamy z nimi ponoć takie dobre kontakty…"