Transakcje za długopisy i ideologiczne Frugo, czyli prywatyzacja po polsku
Amerykańska socjolożka Elizabeth Dunn postanowiła w połowie lat 90. na własne oczy przekonać się, jak wygląda transformacja gospodarcza w kraju postsocjalistycznym. Za obiekt swoich badań obrała Polskę, a konkretnie: powojenne zakłady przetwórstwa owocowego Alima, które zostały przejęte przez Gerber, amerykańskiego potentata produkującego przede wszystkim jedzenie dla niemowląt. Aby dokładniej zrozumieć mechanizmy, jakimi rządziła się przemiana polskiej gospodarki, zdecydowała się na pełne uczestnictwo w całym procesie i dołączyła do grona zatrudnionych w rzeszowskim zakładzie pracowników fizycznych.
Rzeszów jak Michigan?
Pozornie mogłoby się wydawać, że amerykańskie Fremont, z którego wywodzi się Gerber, i stolica Podkarpacia mają ze sobą wiele wspólnego: "listopadowej pogodzie towarzyszy tak samo szare niebo i rześkie powietrze. Brązowe chaszcze i pola uprawne, wsie pojawiające się jedna po drugiej, wszystko jak w Michigan." Jak wynika jednak z jej książki "Prywatyzując Polskę" , transformacja w kraju nad Wisłą co i rusz wymykała się schematom, w fascynujący sposób łącząc dziedzictwo socjalizmu z forsowanymi przez amerykańskich menadżerów zachodnimi wzorcami...
Sprzedając udziały, sprzedajesz wolność
Sprzedaż Alimy amerykańskim kontrahentom wzbudziła wśród pracowników zakładu wiele wątpliwości. Niejasne przesłanki, które doprowadziły do wybrania takiej, a nie innej oferty, połączone ze zmianą charakteru firmy, która - na poziomie symbolicznym - przestała być wspólną własnością, zaburzyły poczucie bezpieczeństwa. Na dodatek robotnicy niemal momentalnie stracili jakiekolwiek prawo głosu w kwestii funkcjonowania fabryki. Jak stwierdził jeden z menadżerów: "(...) ciągłe żądania pracowników, aby firma spełniała ich postulaty, stanowią przeszkodę w osiąganiu zysku".
Kierownictwo Alimy-Gerber zdecydowało więc na odsprzedanie swoim podwładnym części udziałów: "Gerber uznał, że za ich pomocą firma będzie mogła narzucić dyscyplinę pracownikom (...)". Przyniosło to jednak efekt odwrotny: załoga chciała aktywnie uczestniczyć w procesie zarządzania i tworzenia strategii. Gerber zdecydował się więc na odkupienie akcji, oferując wielokrotność pierwotnej ceny zakupu i wypłacając robotnikom wysokie odszkodowania.
Frugo w służbie ideologii!
Niedawno byliśmy świadkami powrotu Frugo, które trafiło do polskich sklepów na "prawach nostalgii". Dunn przypomina, jaka była geneza i pierwotne znaczenie kultowego produktu Alimy-Gerber. Pozornie niegroźny i niezwiązany z polityką napój, który stanowi dla dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków proustowską magdalenkę przywołującą na myśl beztroskie dzieciństwo, był nie tylko narzędziem gry rynkowej, ale i ideologicznej. Kampanie reklamowe Frugo tworzyły ostrą opozycję między tym, co przed, a tym, co po 1989 roku, przedstawiając nudnych i sztywnych dorosłych wspominających "dawne czasy" i wyluzowaną młodzież.
W ten sposób podsuwano odbiorcom gotową narrację o smutnym i biernym człowieku socjalizmu oraz aktywnym, pełnym życia kapitaliście: "Pojęcia, tak błyskotliwie i zabawnie użyte w reklamie Frugo, były częścią większego procesu, w którym niektórych ludzi kategoryzowano jako 'elastycznych', 'racjonalnych' i 'indywidualistycznych', podczas gdy innym przylepiano etykietę 'biernych', 'kolektywistycznych' i 'sztywnych', a więc a priori niezdolnych do odegrania wiodącej roli w transformacji ekonomicznej. Marketing niszowy łączył urynkowienie ze społeczną definicją osoby nie tylko w celu transformacji gospodarki ograniczonej przez podaż w gospodarkę ograniczoną przez popyt, lecz także po to, by przeobrazić pragnienie, tożsamość, klasę i zawód".
Imieninowe "know how"
"Stu lat komunizmu bez znajomości!" - to zdanie było według jednej z pracownic Alimy, z którą zaprzyjaźniła się Dunn, najgorszym przekleństwem. Istotnie, sieć wzajemnych powiązań i gotowość do wymiany barterowej były nieodzowne dla PRL-owskiej rzeczywistości. Zmiana modelu funkcjonowania zakładu wymuszała pożegnanie się z tego typu praktykami. Wprowadzony przez amerykańskich zwierzchników i przyuczanych przez nich do zawodu polskich menadżerów system oceny pracowników miał sprawić, że kwestie awansu będą zależeć wyłącznie od wyników osiąganych przez robotników. W praktyce jednak etos "znajomości" miał się dobrze, co doskonale widać choćby na przykładzie silnie zakorzenionym w polskiej rzeczywistości świętowaniu imienin:
"Najpierw przygotowała duże kawałki tortu i pozostałych ciast, ułożyła je ostrożnie na dużych talerzach i wręczyła szefowej działu Jolancie oraz kierowniczce zmiany. Następnie pokroiła to, co zostało z tortu i innych ciast, na kawałki grubości kartki papieru i poukładała je na serwetkach dla innych członkiń zespołu. 'Nieważne, jak małe będą kawałki', powiedziała. 'Ważne, aby każdy dostał'. W ten sposób Danusia osiągnęła dwa przeciwstawne cele. Najpierw pomogła mi nawiązać lepsze stosunki z osobami mającymi władzę, dając im największe i najlepsze kawałki. Następnie pomogła mi stworzyć równorzędne relacje solidarności z członkiniami mojego zespołu, pokazując, że nie faworyzuję żadnej z nich".
Transakcja za długopis
Wdrażanie w Alimie-Gerber nowych form działalności marketingowej okazało się prawdziwą drogą przez mękę. Przedstawiciele handlowi firmy mieli początkowo do dyspozycji całą masę gadżetów w rodzaju kalendarzy i długopisów. Gdy kierownictwo firmy zdecydowało jednak, że należy poświęcić więcej pieniędzy na reklamę w mediach (i zrezygnować z produkcji wspomnianych "gratisów") przedstawiciele handlowi zostali pozbawieni doskonałego oręża w negocjacjach z klientami.
Dunn wspomina Jarka, z którym krążyła pewnego dnia po okolicznych sklepach: "Kierowniczka chciała wziąć doskonale sprzedającą się potrawkę z indyka dopiero, gdy z półek znikną ostatnie słoiki z daniem z jagnięciny. (...) 'Założę się, że wzięłaby tego indyka, gdybym jej coś podarował. Ostatnim razem, jak dałem jej trochę długopisów, zamówiła całkiem sporo'. Zapytałam, dlaczego nie podarował jej czegoś. 'Bo nie mam czego - po prostu!', odpowiedział dumnie. Zdawał się rad, że zyskał sposobność odrzucenia starego systemu załatwiania interesów przez osobiste kontakty i składanie prezentów. Kiedy jednak był w posiadaniu gratisów, rozdawał je kierownikom czy właścicielom sklepów w zamian za zamówienia czy ustępstwa."
Holenderskie banany
Transformacja gospodarcza wiązała się również ze stopniową rezygnacją z "kumpelskiego" charakteru relacji między firmą a jej kontrahentami. W funkcjonowanie socjalistycznej Alimy wliczone było traktowanie dostawców jak dobrych znajomych. Kwestie takie jak import owoców nie zawsze były nastawione na zysk. Ku zaskoczeniu amerykańskich menadżerów, którzy przybyli do Rzeszowa, okazało się, że zakład zaopatrywał się w banany w... Holandii: "Kiedy się pojawiłam w firmie, sprowadzaliśmy banany z Amsterdamu. Pytam więc: 'Dlaczego sprowadzamy banany z Holandii? Wydawało mi się, że one rosną w Ameryce Łacińskiej, na Filipinach czy w tego typu miejscach (...)'".
Dunn, powołując się na jednego ze swoich rozmówców, przytacza przyczyny tego stanu rzeczy: "Okazało się, że zawsze sprowadzali banany z Amsterdamu, ponieważ facet stamtąd był 'naprawdę fajny'. Co roku opłacał im podróż do Amsterdamu. Własna firma nie mogła im zafundować taksówki w Rzeszowie czy biletu do Warszawy, więc tym bardziej podróży do Kostaryki, gdzie uprawia się banany, nawet gdyby w ten sposób zaoszczędziła miliony dolarów rocznie. Dlatego kupowali banany w Amsterdamie, gdzie sprzedawca był fajnym facetem. Byli zupełnie pozbawieni biznesowego myślenia. Nie podejmowali decyzji w oparciu o to, co było dobre dla firmy, ale o to, co było dobre dla nich".
Tenis i porto, czyli "nowy człowiek"
Zamiana "rodzinnego" zakładu przetwórstwa owoców w pełnokrwiste kapitalistyczne przedsiębiorstwo wymagało stworzenia "nowego człowieka". Kojarzonych z poprzednim systemem kierowników mieli zastąpić menadżerowie w zachodnim stylu. Ogromną rolę odgrywały w tym wypadku nie tylko umiejętności, ale i zmiana wizerunkowa, która miewała czasem groteskowy charakter. Dunn przywołuje między innymi periodyk "Businessman", który pojawił się w Polsce w latach 90.
Zdaniem autorów pisma, młody, ambitny człowiek z Europy Wschodniej był najwyraźniej tabula rasa pozbawioną jakiejkolwiek wiedzy na temat "eleganckiego" stylu życia: "(...) połowę magazynu 'Businessman' z lipca 1993 roku zajmują teksty o tym, jak rozumieć różne wskaźniki ekonomiczne (...) Jednak w dalszej części pisma można było znaleźć artykuły pozornie niedotyczące biznesu: o historii i zasadach gry w tenisa, o tym, jakie kupić i pić porto, czy o najnowszej modzie z Mediolanu. Oba typy artykułów zakładały brak jakiejkolwiek wcześniejszej wiedzy na ten temat u czytelników. (...) Pisma biznesowe były więc poradnikami dla Polaków, którzy pragnęli stworzyć swoje 'ja' na wzór tego, jak wyobrażali sobie zachodnich biznesmenów, nabywając stosowny habitus".
Głuchy telefon (komórkowy)
O tym, jak istotny w kontekście "przebranżowienia" miał się okazać wizerunek, świadczy choćby dość karykaturalna scena, której świadkiem była Elizabeth Dunn. Do poniższej sytuacji doszło w znajdującej się w Warszawie restauracji Falcon Inn. Restauracji, dodajmy, reklamowanej jako miejsce "amerykańskie", w którym obsługę stanowiły zgrabne kelnerki w białych t-shirtach i dżinsowych spodenkach.
"Kiedy siedząc na zewnętrznym tarasie, czekałam na mojego drinka, zjawiła się grupa mężczyzn. Usiedli przy stoliku kawiarnianym, po czym każdy z nich nachylił się, poszperał w swej aktówce i wyciągnął telefon komórkowy. Ostrożnie - niemal z namaszczeniem - każdy z nich oparł aparat o parasolkę wychodzącą ze środka stolika, tak, że telefony utworzyły koło. W czasie gdy mężczyźni siedzieli przy stole, żaden telefon nie zadzwonił i żaden z nich nie wykonał ani jednej rozmowy. (...) Mężczyźni w Falcon Inn pragnęli zasygnalizować, że są nowi, nowocześni i europejscy, że mają dostęp do zaawansowanych technologii zapewniających natychmiastową łączność z resztą świata (...)".
"Kiedy miałabym się tym zajmować?"
Praca w socjalistycznej fabryce miała rzecz jasna swoje blaski i cienie, Dunn podkreśla jednak, że jej rozmówcy dość zgodnie twierdzą, iż czuli się wówczas istotną częścią całego przedsięwzięcia. W sprywatyzowanej Alimie-Gerber nie było już jednak miejsca na sentymenty. Autorka wspomina między innymi swoją rozmowę z pracującą w dziale planowania Moniką, która poprosiła szefa o podwyżkę i usłyszała w odpowiedzi: "Jeśli nie chcesz, po prostu nie rób tego. Znajdziemy kogoś innego".
"Zaczęłam zadawać pytania dotyczące związku zawodowego w przedsiębiorstwie (...) W końcu zirytowana Krystyna odpowiedziała: '(...) W pracy siedzę osiem i pół godziny. Kiedy wracam do domu, muszę zrobić pranie, wydoić krowy, ugotować obiad (...) Niedawno były zbiory marchwi i nikt nie dostanie w tym miesiącu nawet jednego dnia wolnego, pracujemy po godzinach. Kiedy według ciebie mam się zajmować tymi sprawami?'. Dopiero spędziwszy trochę czasu, pracując z nimi w fabryce i domach, zrozumiałam, dlaczego pracownicy są tak bierni. Podobnie jak ja byli po prostu wyczerpani".
Transformacja bez sukcesu
Dunn zaznacza, że nie chce wcale idealizować poprzedniego ustroju: "Chcę jedynie pokazać, że w socjalizmie państwowym, traktowanym jako świat życia, było wiele cech pozytywnych, które ludzie chętnie by zachowali: różne formy równości ekonomicznej, więzi społeczne i społecznie zanurzone koncepcje osoby. Twierdzę również, że walka o władzę i podmiotowość toczona przez opisanych tu robotników dostarcza innych wzorów definiowania osoby, organizacji pracy i tworzenia wspólnot społecznych, które mogą zostać zastosowane również poza Polską".
Badania prowadzone przez socjolożkę prowadzą ją do następującej konkluzji: "Dostrzeżenie, że omawiane techniki [tj. neoliberalny zwrot powiązany z transformacją gospodarczą i polityczną - przyp. MW] nie są politycznie neutralne, lecz stanowią narzędzia władzy i dyscypliny, pozwala podważyć przekonanie, że postsocjalistyczna transformacja w Polsce była absolutnym sukcesem". I choć "zewnętrzna" perspektywa, której dostarcza nam badaczka, jest bardzo cenna i pozwala spojrzeć na sprawę w nieco bardziej obiektywny sposób, martwi jednak niedostateczna liczba tego typu analiz, które wychodzą spod pióra rodzimych autorów. David Ost, który przygotował wstęp do "Prywatyzując Polskę...", stwierdza na zakończenie swojego wywodu: "Czytelnik ma w rękach niezwykłą pracę amerykańskiej socjolożki Elizabeth Dunn. Miejmy nadzieję, że następna książka na ten temat będzie polskim dziełem". Podpisujemy się pod tymi słowami.
Mateusz Witkowski/ksiazki.wp.pl